Co do samego porodu to jak już wiecie zaczęło się od wód. Obudziłam się w nocy i miałam mokrą bieliznę, ale nie, że jakaś powódź wielka, nawet nie było śladu na łóżku. Za to jak wstałam to zaczęło się sączyć i tak przez kilka godzin non stop.
Nie spieszyłam się z wyjazdem do szpitala, bo w szkole rodzenia mówili, że po wodach czeka się normalnie na skurcze i dopiero jak nie ma to po jakiś 6 h trzeba do szpitala. Okazuje się, że dotyczy to tylko donoszonych ciąż, więc ja w zasadzie powinnam jechać od razu.
W domu popłoch, dzień wcześniej wyprałam ciuszki więc zaczęliśmy je na zmianę prasować, pakować torby, ja sobie wzięłam prysznic, zrobiłam włosy, zjadłam śniadanie, nawet hybrydę ściągnęłam
W szpitalu zakwalifikowali mnie do porodu, choć jeszcze była opcja, żeby położyć mnie na patologię. Podczas wizyty lekarka w jakiś przedziwny sposób wywołała u mnie akcję (nie wiem czy nie był to właśnie masaż szyjki, mnie powiedziała, że będzie to po prostu najgorsze badanie w moim życiu i tak było), ale właśnie chwilę potem przyszły skurcze i się zaczęło. Same skurcze to masakra. Próbowałam je łagodzić na różne sposoby i ciepłe okłady i masaże i kąpiel w wannie, ale generalnie się poddałam i po niecałych czterech godzinach poprosiłam o znieczulenie. Potem było już z górki zdecydowanie, nawet uciełam sobie drzemkę
Kiedy znieczulenie zeszło to miałam już właściwie 9,5 cm rozwarcia i wchodziłam w drugi okres porodu, który trwał może max godzinę i niunia była z nami
Udało mi się uniknąć nacięcia krocza, mam tylko kilka małych wewnętrznych pęknięć, ale to na poziomie naskórka. To zasługa położnej, która szczegółowo mnie instruowała i generalnie była rewelacyjna
Niestety nie udało mi się tylko urodzić łożyska w całości, więc od razu po porodzie miałam zabieg łyżeczkowania, ale w tamtym momencie było mi już wszystko naprawdę obojętne.
Ogólnie było naprawdę do przeżycia, bardzo się cieszę, że towarzyszył mi mąż, jego wsparcie było nieocenione.
Napisane na XT1068 w aplikacji
Forum BabyBoom