W srode 13 kwietnia mialam zglosic sie do szpitala na wywolanie porodu. Dzwonilam, o ktorej mam przyjsc, ale nie umieli mi powiedziec, bo nie bylo wolnych lozek. W koncu ustalili na 16. 30. NIedlugo po tym, jak dostalam sie do szpitala, dostalam pokoj i czekalam. Wieczorem, ok 22 podano mi pierwsza tabletke na wywolanie. Mala byla juz bardzo nisko, ale szyjka twarda i zero rozwarcia. W nocy mieli podac kolejna tabletke, ale nie podano, poniewaz na porodowce nie bylo wolnych miejsc i gdybymi miala rodzic, to nie byloby gdzie.
Wszystko wstrzymano do 11 rano. Dostalam kolejna tabletke. Po kazdej tabletce bylam podlaczona do KTG obserwowano dziecko i skurcze przez godzine. Skurcze, co jak co sie zaczely,nie byly takie zle na poczatku,. Maz przyjechal z corka i tak sobie siedzielismy, ale kiedy poczulam, ze robi sie coraz gorzej poprosilam go, zeby odwiozl Majunie do znajomych.
Okolo lunchu juz bolalo coraz gorzej, ale przerwy dawaly chwile na wytchnienie. Skurcze mialam ok 5-10 minut. Pozniej to tylko coraz gorzej. Skurcze byly co 4-5 minut a potem juz co 2-3 min. Sprawdzono moja szyjke, ktora sie troszke zmiekczyla i troche obnizyla, ale rozwarcie na 2-3 cm i to wszystko. Wiec trzymali mnie dalej...
Ok 16 juz zaczynalam miec dosc skurczy. Byly bardzo czeste i bolesne. Zglosilam to poloznej a ta podlaczyla mnie ponownie do KTG.
Po jakims czasie, nie wiem jakim, bo od tej pory wszystko bylo jak we snie, podczas silnego skurczu puscila sie czysta krew. Maz zawolal polozna ta sie troche wystraszyla. Kolejny skurcz i coraz wiecej krwi...czas lecial a ja dalej mialam tyle samo rozwarcia. Poprosilam w koncu o jakies znieczulenie. Docelowo chcialam epidural, ale na poczatek dali mi gaz a potem wyprosilam zastrzyk p. bolowy. Gaz bardzo mi pomogl. Jak zaczelam wdychac to juz nie przestalam do konca. Zuzylam dwie butle z gazem haha.
W kazdym razie niewiele potem pamietam Wiem ze przyszedl lekarz, ktorego znowu prosilam o epidural. Mowila, ze jasne jak tylko dotre na porodowke. Ja zaczelam im mowic, ze chce mi sie kupe. A oni w panike, ze mam bole parte i prosili, zebym nie parla, zebym wytrzymala.
Przewiezli mnie w koncu na lozku na porodowke. Kazali przejsc z jednego lozka na drugie. Bylam pewna, ze w koncu podadza mi ten epidural a nagle slysze ADRIANA TERAZ PRZYJ. W szoku bylam nie wiedzialam co sie dzieje. Przez ten gaz czulam sie jak nacpana, ale jak kazali przec to parlam.
Lenka nie mogla sie urodzic, bo trzymala raczki na swojej buzince i byla owinieta pepowina. Musili uzyc takiej przyssawki, zeby ja wyciagnac. Nie trwalo to dlugo, ale i tak myslalam, ze sie wykoncze.
Urodzenie lozyska to byl pikus. Poniewaz mnie nie potargalo ani nie musieli mnie nacinac nie mam zadnych szwow.
Moj maz mi po porodzie wiele rzeczy musial opowiedziec, bo niektorych nie pamietalam. Dowiedzialam sie np. ze mialam za czeste skurcze i musialam dostac zastrzyk na ich powstrzymanie. W sumie to wlasnie takie mialam wrazenie, ze te moje skurcze trwaja non stop, ze nie ma przerw.
Panie na porodowce zachwycaly sie moim porodem Wiec zapytalam ich dlaczego mowia ze mi dobrze poszlo skoro ledwo zyje i moje dzieciatko sie ledwo urodzilo. Okazalo sie potem, ze ja na porodowce to moze ze 20 minut bylam. Wyparcie Lenki trwalo 11 minut a urodzenie lozyska 4 min. Caly porod wedlug nich trwal 2. 26 minut. Po porodzie dowiedzialam sie tez, ze stracilam dosyc duzo krwi, a ja przebili mi wody to chlusnelo jak po cisnieinem. Sa to tylko opowiesci poloznych, bo ja nawet tego nie pamietam. A ha i powiedziano mi jeszcze ze ok 19 mialam jeszcze 3 cm rozwarcia a potem jak poszlo to nagle zrobilo sie 9.
Musze przyznac, ze mialam fantastyczna opieke i ogromne wsparcie poloznych i lekarzy. Byly tez studentki przy mnie, ktore przy moich cholernych skurczach glaskaly mnie po rece.
Ale przede wszystkim byl przy mnie moj maz i jemu naleza sie NAJWIEKSZE PODZIEKOWANIA I USCISKI, bo tylko dzieki jego wsparciu i obecnosci ja i Lenka jestesmy cale i zdrowe.