Moja opowieść nr II...
We wtorek 5go - śćiągnięcie pessara...schodzę już od 34go tyg po mału z leków...
A tak naprawdę szystko zaczęło się w sobotę, nawet jakoś w piątek czułam straszny niepokój i jakoś tak inaczej, a w sobotę to już wiedziałam, że coś się kroi - bo i spanie mnie brało i non stop do kibelka ganiałam za grubszą potrzebą a i czop już całkowicie odszedł...przed południem zaczęłam czuć coraz silniejsze skurcze - ale w różnych odstępach czasu - myślałam, że to przepowiadające i się położyłam z synkiem spać...obudziłam się ze strasznym niepokojem! Jeszcze sąsiadka, która mieszkała kiedyś nad nami, teraz w bloku obok mnie odwiedziła i dała mi cały komplet pościeli do łóżeczka, bo jej córeczka już wyrosła i do mnie powiedziała, że bardzo mi brzuch opadł - chmm pomyślałam sobie, no w sumie już czas, ale cały czas bałam się dopuścić myśli, że to może już! Przyjechał M z pracy, - była gdzieś 19 i w sumie to M podsunął mi pomysł, by może zacząć liczyć co ile mnie boli brzuch i się spina...no i jak tak zaczęliśmy liczyć to były już co 7-10min...wykąpaliśmy Bartunia, poszedł spać - ja wzięłam kąpiel, wzięłam nospę standardowo i nic, nic a nic nie przeszło;/ więc kurcze myślę sobie, że może jednak jechać....najwyżej wrócą, a lepiej sprawdzić co jest grane, tym bardziej, że Bartucha szybciej urodziłam. Jeszcze telefon do cioci, by do nas na noc przyjechała i była w razie W z Bartuniem. Szybkie pakowanie torby, no bo przecież po co miałam ją pakować szybciej
spakowałam się chyba w 5 min
no i pojechaliśmy. Na Izbie standard, - skurcze rzeczywiście regularne i przyjęcie na porodówkę - było jakoś już ok.23. Lekarz podpiął pod KTG z jakąś godzinę pod nią leżałam, skurcze powyżej 80 nawet do 100 co 4min już...ale ...powiedział, że takie rozwarcie jakie mam tzn 2cm przy drugim porodzie nic nie oznacza, a że jeszcze wczesna ciąża to nie ma co przyspieszać - dał relanium i na patologię cofnął. Zrobił jeszcze USG i że niska waga dziecka, ciąża jest wcześniacza i mogę pocierpieć i poczekać...Po relanium tyle tylko, że ogłupiło strasznie i zasnęłam, ale spałam gdzieś do po 4rtej rano i znów skurcze, które czuję i nie dają spać. Rano niedziela, więc i obchód późno i jak widziałam zero zainteresowania co się dzieje....
W ogóle to rano na obchodzie już inna Pani dr - powiedziała, w sumie to co sama wiedziałam, że się samo rozwiąże - że taki etap ciąży, że ani wstrzymywać nie ma co, ani przyspieszać, rozwarcie między 22-3 cm, ale szyjka całkowicie zgładzona - tak to określiła;/i znów wysłała na porodówkę...tam kolejny lekarz...znów zrobił USG - niby niewydolność łożyska i mała za mała, - ale poczekajmy, zobaczymy'/ dajmy naturze szansę i znó relanium, przeciwskurczowe coś, nawet nie wiem...no pięknie sobie myślę, a te moje skurcze to chyba na niby są....nie wiedziałam sama co mam o tym wszytkim myśleć - bo po pierwsze Bartuś w domu, ja tutaj - jeśli to nie poród to niech mnie wypiszą do domu,,,,,a jeśli rodzę (co czułam) niech mi pomogą, bo już naprawdę byłam wykończona tymi skurczami i brakiem snu;/ a jeszcze te wszytkie teksty rzucane mimo chodem - najlepsza byłą taka jedna na patologii - że niby to ja papieroski paliłam, że małą taka mała, a łożysko nie spełnia już swych funkcji.....no i co znów na patologię - CZEKAĆ!!!!! odstawili mi asmag, fenoterol i coś jeszcze nie pamiętam...i 3 razy dziennie KTG;/;/;/ skurcze za każdym razem się pisały - podejżewam, że te wszystkie leki tylko wydłużały to wszystko - niepotrzebnie się męczyłam...
W poniedziałek rano - obchód i cała świta na nim;/ podeszli do mnie no i gadka szmatka, wgląd do zapisów KTG - ordynator chciał mnie zbadać. Stwierdził na badaniu, że rozwarcie tak na 3,5 cm prawie 4, szyjka skierowana do wylotu i coś tam jeszcze, że główka wstawiona, ale płód jeszcze wysoko...opieprzył, że wstrzymywali, - i że już nie mam co myśleć o wyjściu do domu(bo się pytałam), bo poród może nastąpić w każdej chwili i nie mam co ryzykować - no ale dalej czekamy aż wszystko "samo" się rozkręci - bo przyspieszać nie będą. pocieszył jedynie, że rodzę - a ja już psychicznie nie wyrabiałam, poważnie - miałam dość, tego ich gadania, ze tak, tak, wszystko jest w porządku poród w trakcie, - ale - ale zawsze to ale....że nie można przyspieszyć, nie można już wyciszyć - a mi psychika zaczęła się buntować - nawet teraz jak piszę to nie wiem czemu, ale wtedy jakieś dziwnie myśli mi nawchodziły do głowy - że może szkodzę własnemu dziecku, że jeszcze nie czas, że jeszcze powinna sobie siedzieć w brzuszku....i zaczęłam myśleć tylko jednym by jeszcze nie rodzić!!! w niedzielę starałam sie jak najwiecej odpoczywać, nie myśleć, ale nerwy brały górę - jeszcze jak Bartuń z M mnie odwiedzili i się poryczałam z tego wszystkiego - i wtedy zaczęłam się buntować...choć na wiele się nie zdało - bo wieczorne KTG znów wykazało skurcze co 5 min, po wieczornym obchodzie mnie jeszcze zbadał - rozwarcie postąpiło...mała jest wysoko, ale znów decyzja, że porodówka i lewatywka;/;/;/;/ pierwsza myśl, że o nieee nie idę, zostaję tutaj by jak najdłużej być w tej ciąży, albo pakuję się i wychodzę - miałam kryzys niesamowity...nawet nie chce mi się opisywać wszystkiego co się ze mną wtedy działo - stałam pod prysznicem i się wyryczałam na całego....nerwy mi puściły...no nic, zadzwoniłam do cioci, do M by przyjechał. Znów badanie na porodówce, KTG - tam znów, że nie będą podawać Oxytocyny, że wszytko ładnie samo postepuje i spokojnie dam radę - a ja...ja byłam strasznie zmęczona - skurcze nie dawały spać, zresztą nerwy również, zamartwianie się czy to dobrze, że już - czy rzeczywiście zrobiłam wszytko by malutką donosić, czy nie popełniłam gdzieś błędy - te myśly doprowadzały mnie do szału!!!!! martwiłam się okrutnie.....w końcu gdzieś o 1wszej w nocy poszłam do dyżurki i powiedziałam, żeby mi powiedzieli otwarcie czy rodzę, czy tylko to fałszywy alarm - jeśli nie to niech powstrzymają to wszytko bo ja nie mam sił...a one zaczęły się śmiać, że przecież jest Pani na porodówce, więc Pani rodzi
niby były miłe - dr bardzo długo mi tłumaczyła, a ja się rozkleiłam...moje ciało przestało ze mną współpracować - poważnie, nie zdawałam sobie sprawy jak ważne przy porodzie jest nastawienie!!!! powiedziały, że położą mnie na tej płatnej sali do porodów wertykalnych, tam jest wygodniejsze łóżko, i mam spróbować się przespać - miałam KGT o 2 w nocy tam i potem jakoś po 4rtej...ale po 4rtej to leżałam prawie 2 godziny bo rodziła jakaś laska (potem leżałam z tą dziewczyną na sali) i wszytko słyszałam - jak usłyszałam o 6:50 płacz jej dzieciątka to leżałam i też płakałam
Boże jak ja chciałam mieć już to wszytko za sobą, a przede wszytkim wiedzieć, że z maleństwem jest wszystko w porządku...W ogóle to się okazało, że dziewczyna przeszła z patologii, bo w nocy dostała skurczy, była już grubo po terminie chyba 12dni - a Oni do niej, że spokojnie, naturze trzeba dać szansę, poczekajmy...a ona już biedna nie mogła tego znieść;/ powiedziała, że tak po wieczornym obchodzie się zdenerwowała, że miała jeszcze czekać - że w nocy dostała skurczy
ale to, że przenosiła dobre nie było;/ mały był owinięty trzy razy pępowiną i na samej końcówce był wielki harmider, bo spadło mu tętno i słyszałam jak biegają by już cesarkę szykować....ale urodziła normalnie w końcu/
PO jej porodzie odłączyli mnie od KTG i kazali przejść do boksu - bodajże nr 5 - wspaniała położna, która się tym boksem opiekowała!!!!!!!!! wspaniałą kobieta
pogadałam sobie z nią, tak od serca...poryczałam oczywiście, - w ogóle to ja nie wiem skąd we mnie takie myśli beznadziejne wtedy były;/ uspokoiła mnie, powiedziała, że będzie wszystko w porządku...M też mnie pocieszał ile mógł...a ja jak nie ja;/ beznadziejnie do tej pory się z tym czuję - jakaś taka bezsilna i bez wiary, - straciłam zaufanie do samem siebie;/PO badaniu lekarza wyszło, że rozwarcie już 6cm...ale mała nie chce zejść do kanału, więc za radą Pani położnej zdecydowaliśmy się na poród aktywny - piłka, chodzenie itd - w radiu leciała Zetka Chillout, zaczęłam się jakoś uspokajać i myśleć, w końcu MYŚLEĆ, że przecież za niedługo zobaczę moją niunię, że będzie wszystko dobrze, że będzie bardzo kochana itd - wygłupialiśmy się z Mirkiem na tej piłce...nerwy z lekka odeszły - choć skurcze przypominały nieubłaganie, że jednak jestem na tej porodówce
na piłce dostałam już konkretnych skurczy, - takich co minutę trwających dość długo;/ kolejne badanie lekarza - decyzja o przebiciu pęcherza - podobno po tych lekach co brałam fenoterol itp to pęcherz robi się bardzo twardy, - no i wtedy już wiedziałam, że odwrotu nie ma
wody chlusnęły na położną i lekarza o 13:50
...chwilka przerwy...no i zaczęła się jazda - ból nie do powstrzymania! czuję główkę między nogami - mówię do Mirka, że już czuję główkę...Mirek woła położną - ona przylatuje szybko bada, że pełne rozwarcie!!!woła drugą i lekarza - przybiega druga, a ja czuję że zbliża się kolejny party - P.Marzenka do mnie, żebym spróbowała przeczekać...oddychać - to się uda bez nacięcia...odpływam, oddycham i spojrzałam, a tam czarniutka główka!!!!! kolejny party i Alutka już jest - godz.14:08
płacze
Miek też
a ja trzymam ten skarb u siebie na brzuchu
tego się nie da opisać....i dla tych chwil wszytko można przeżyć, ojjj wszystko....