R
reklama
[FONT=&]Właśnie wróciłam do domu ze szpitala z Marysią. Urodziła się 10.08 o godz. 17.04 przez cc w 36t6d. Waga 3530g, 58 cm, 10 pkt.
Rano 10.08 stwierdziłam, że chyba bardzo delikatnie ale sączą mi się wody ale pojechałam do przychodni bo nie chciałam zostawać w szpitalu gdyby to jednak nie to. Okazało się jednak, że jednak się nie myliłam i trafiłam prosto na izbę przyjęć. Zrobili cesarkę ponieważ blizna po poprzednim cc byłą jeszcze zbyt cienka i za duże ryzyko pęknięcia macicy. Odezwę się więcej jak trochę ogarnę teraz wszystko w domu.[/FONT]
Rano 10.08 stwierdziłam, że chyba bardzo delikatnie ale sączą mi się wody ale pojechałam do przychodni bo nie chciałam zostawać w szpitalu gdyby to jednak nie to. Okazało się jednak, że jednak się nie myliłam i trafiłam prosto na izbę przyjęć. Zrobili cesarkę ponieważ blizna po poprzednim cc byłą jeszcze zbyt cienka i za duże ryzyko pęknięcia macicy. Odezwę się więcej jak trochę ogarnę teraz wszystko w domu.[/FONT]
Ostatnia edycja:
No to teraz moja kolej.
21.08 miałam zgłosić się na oddział. Lekarz chciał indukowac poród,ale na zapisie ktg widniały piękne skurcze i okazało się,że czekamy. Spacerowałam po korytarzu, masowali mi szyjkę (ból jak nie wiem co) i tak zaczęły się w miarę regularne skurcze co 5min,ale jeszcze za słabe. Jak kładłam się spać to liczyłam już co 7min,więc bylam pewną,że nic z tego. Około północy obudziły mnie skurcze- regularne co 2-3 min. Leżałam i liczyłam do 3.00 i napisałam wiadomość do M żeby przyjechał,bo się coś dzieje. Z trudem wytrzymałam 30min jego drogi do szpitala,a jak juz dotarł poszłam do położnej. Zrobiła mi ktg- skurcze ładne i na poziomie 90-100,a do tego rozwarcie na 2cm. Zrobiła mi lewatywe (polecam) i kazała iść nam pod prysznic. M masował mi plecy,a ja lałam cieplutką wodę i wymiotowałam.Po powrocie skurcze były już mocno bolesne. Spacerowałam, kucałam, M masował i tak doszło do 5cm rozwarcia. Wtedy poprosiłam o znieczulenie. Anestezjolog znieczulil mnie tak,że skurcze czułam tylko na dłoni i widziałam na zapisie. Ale dalej kucałam, chodziłam i po chwili już było 10cm i...rodzimy. znieczulenie puściło i ból był przeogromny. Glowa napierała na odbyt i przez to bolało jeszcze bardziej. Napierała coraz bardziej i w końcu zaczęłam wątpić,że dam radę. Gdyby nie M to nie wiem... wlazłam na łóżko i zaczynałam pierwsze parcia. M pilnował oddechu,bo Małemu na skurczu spadało tętno. Parłam z 10min,gdy okazało się,ze moje skurcze są zbyt krótkie- dwa parcia na skurcz- i potrzebna jest pomoc lekarza. Wyproszono M i zrobiło się ciut nerwowo. Przy lekarzu jeszcze 2 parcia,ale bez efektu i decyzja o vacum. Ból chyba gorszy niż same skurcze... założyli ssanie,jedno parcie i na brzuchu wylądowało moje dziecko :-) Było cieplutkie, miękkie i niestety nie płakało i się nie ruszało. Okazało się,że na.szyjce miał owinięta dwa razy pępowine- stąd spadki tętna. Zabrali go, podali tlen,a ja modliłam się o płacz. Są chwilę zaplakal,a ja zaraz za nim. Położyli mi go na brzuchu i ta chwila była najcudowniejsza. Po chwili znowu go zabrali by podać mu antybiotyk i go dogrzac. Mnie zaczęli cerować-w znieczuleniu od pasa w dół,bo od vacum miałam mocne pęknięcia. Szyli mnie ponad godzinę. Później pojechałam na salę i z M czekaliśmy na Kacpra. Po około 3h go przywieźli. Płakałam jak opętana. Oboje plakalismy. Z każdym dniem coraz mniej pamiętam ból,a złe wspomnienia są wypierane każda nową miną mojego dziecka. Tak strasznie się bałam,że go stracę gdy pojawiły się komplikacje... dziękuje Bogu,że dał mi tą istotke. Kocham go najbardziej na świecie.
Jeszcze napisze odnośnie obecności M przy porodzie- to była najlepsza z możliwych decyzji. Wspierał mnie maksymalnie, dodawał sił i to nas bardzo do siebie zbliżyło. Niczego nie żałuję.
21.08 miałam zgłosić się na oddział. Lekarz chciał indukowac poród,ale na zapisie ktg widniały piękne skurcze i okazało się,że czekamy. Spacerowałam po korytarzu, masowali mi szyjkę (ból jak nie wiem co) i tak zaczęły się w miarę regularne skurcze co 5min,ale jeszcze za słabe. Jak kładłam się spać to liczyłam już co 7min,więc bylam pewną,że nic z tego. Około północy obudziły mnie skurcze- regularne co 2-3 min. Leżałam i liczyłam do 3.00 i napisałam wiadomość do M żeby przyjechał,bo się coś dzieje. Z trudem wytrzymałam 30min jego drogi do szpitala,a jak juz dotarł poszłam do położnej. Zrobiła mi ktg- skurcze ładne i na poziomie 90-100,a do tego rozwarcie na 2cm. Zrobiła mi lewatywe (polecam) i kazała iść nam pod prysznic. M masował mi plecy,a ja lałam cieplutką wodę i wymiotowałam.Po powrocie skurcze były już mocno bolesne. Spacerowałam, kucałam, M masował i tak doszło do 5cm rozwarcia. Wtedy poprosiłam o znieczulenie. Anestezjolog znieczulil mnie tak,że skurcze czułam tylko na dłoni i widziałam na zapisie. Ale dalej kucałam, chodziłam i po chwili już było 10cm i...rodzimy. znieczulenie puściło i ból był przeogromny. Glowa napierała na odbyt i przez to bolało jeszcze bardziej. Napierała coraz bardziej i w końcu zaczęłam wątpić,że dam radę. Gdyby nie M to nie wiem... wlazłam na łóżko i zaczynałam pierwsze parcia. M pilnował oddechu,bo Małemu na skurczu spadało tętno. Parłam z 10min,gdy okazało się,ze moje skurcze są zbyt krótkie- dwa parcia na skurcz- i potrzebna jest pomoc lekarza. Wyproszono M i zrobiło się ciut nerwowo. Przy lekarzu jeszcze 2 parcia,ale bez efektu i decyzja o vacum. Ból chyba gorszy niż same skurcze... założyli ssanie,jedno parcie i na brzuchu wylądowało moje dziecko :-) Było cieplutkie, miękkie i niestety nie płakało i się nie ruszało. Okazało się,że na.szyjce miał owinięta dwa razy pępowine- stąd spadki tętna. Zabrali go, podali tlen,a ja modliłam się o płacz. Są chwilę zaplakal,a ja zaraz za nim. Położyli mi go na brzuchu i ta chwila była najcudowniejsza. Po chwili znowu go zabrali by podać mu antybiotyk i go dogrzac. Mnie zaczęli cerować-w znieczuleniu od pasa w dół,bo od vacum miałam mocne pęknięcia. Szyli mnie ponad godzinę. Później pojechałam na salę i z M czekaliśmy na Kacpra. Po około 3h go przywieźli. Płakałam jak opętana. Oboje plakalismy. Z każdym dniem coraz mniej pamiętam ból,a złe wspomnienia są wypierane każda nową miną mojego dziecka. Tak strasznie się bałam,że go stracę gdy pojawiły się komplikacje... dziękuje Bogu,że dał mi tą istotke. Kocham go najbardziej na świecie.
Jeszcze napisze odnośnie obecności M przy porodzie- to była najlepsza z możliwych decyzji. Wspierał mnie maksymalnie, dodawał sił i to nas bardzo do siebie zbliżyło. Niczego nie żałuję.
Ciężarówka85
Aktywna w BB
- Dołączył(a)
- 31 Maj 2012
- Postów
- 86
No i ja też dołączam W czwartek o 15 miałam wizytę u gina (37tc) ide sobie jakby nigdy nic a tu nagle słyszę że mam 3 cm rozwarcia!!!! Dla mnie był to szok, myślałam że mam jeszcze 2 tygodnie O 17 byłam już przyjmowana do szpitala, bez specjalnych skurczów tylko te czasem z krzyża i twardniejący brzuch, czułam sie nie na miejscu Nawed dzwonili do mojego gina czy aby na pewno mam być przyjęta hehe. Wody odeszły mi koło 19 przy badaniu i dopiero zaczeły sie bolesne skurcze- Matko Boska! Ale spoko przeżyłam. O 20:50 Bartuś wyskoczył przy pomocy lekarza- bo okazało sie że jest ciut większy niż lekarz myślał, wiec nie mogłam go wypchać i mi pomogli naciskając na brzuch Byłam jak w amoku, kiedy mi go dali na brzuch, cały czas mam ten obrazek przed oczami Hmm ale wiecie co- chyba bardziej bolało mnie szycie:/ tego to ja nie zapomne, jeszcze dodatkowo pękła mi ścianka pochwy i oczywiście nacinali mnie- cóż mogło być gorzej. Dziś już jesteśmy w domku, mnie troche pobolewa- ciężko chodzić ale juz bez przeciwbólowych środków jestem Mały jest taki uroczy, że poprostu gapie sie tylko na nieo i zachwycam się Aniołek grzeczny ciągle śpi i budzi sie jedynie na karmienie Nawet pokarm mi juz leci więc widzę jasne światło w tunelu. to tyle, kończąc pozdrawiam wszystkie przyszłe położnice i trzymam kciuki za was!!!
Anielka.
Najszczęśliwsza mama =]
- Dołączył(a)
- 1 Styczeń 2012
- Postów
- 555
To teraz kolej na moją opowieść:
Dzień przed porodem dopadł mnie wilczy apetyt, jadłam wszystko co tylko było w domu a na końcu nawet suchy chleb nie mogłam się w ogóle najeść, nie miałam żadnych objawów zbliżającego się porodu, wieczorem wyszliśmy jeszcze się przewietrzyć, wróciliśmy do domu o 22:30 wykąpałam się, zjadłam i poszłam spać.
O godz. 3 w nocy obudził mnie skurcz o którym zasnęłam i obudził mnie następny, nie mam zegarka w sypialni więc nie wiedziam ile minęło między nimi więc czekałam na następny jak był 3 skurcz to wstałam i spojrzałam na zegarek okazało się że były co 20min., więc stwierdziłam że pewnie wkońcu mnie dopadły skurcze przepowiadające bo nigdy nie miałam i poszłam się położyć, jak się położyłam skurcze były częstsze ale nieregularne więc poszłam pod prysznic była godz. 4 siedziałam pod prysznicem z pół godz i patrzyłam na zegarek skurcze co 5 min., do godz. 5 snułam się po domu i obserwowałam skurcze o 5 obudziłam Męża który powiedział: wracaj do łóżka a
ja do niego: nie mogę mam skurcz
a on: nogi? chodź to Ci pomasuje
a ja: nie brzucha
No i się zerwał na równe nogi i
pyta się: czy to już
a ja: nie wiem pierwszy raz rodzę.
No i chodził za mną i mi liczył czas między skurczami a ja w międzyczasie dostałam rozwolnienie i zaczęłam wymiotować i na dodatek zaczęłam mocno krwawić, nie mogłam się uszykować do szpitala bo leciało dołem, górą i jeszcze krew, jak przeszły wymioty szybko się umyłam i ubrałam i wyjechaliśmy na porodówce byłam o 6:30 ze skurczami co 2min. i rozwarciem 6cm., następnie zrobili mi lewatywę i spędziłam następną godz. w łazience. Jak już poszłam do pokoju porodowego Mąż był ze mną, kazali mi cały czas chodzić bo mały nie wszedł w kanał rodny i nie pękły mi wody płodowe. Do 9 nic się nie ruszyło poza mega skurczami więc przebili mi wody płodowe i jak mój Mąż zobaczył że przy skurczach 100 zwijam się z bólu a jak skurcz podskoczył mi do 130 to wyobraził sobie jak mnie to musi boleć i zemdlał :-( więc po ocknięciu go wyprowadzili a ja dalej walczyłam bo dopadł mnie kryzys 7cm, nie szło dalej rozwarcie, stałam koło łóżka i kręciłam biodrami a po nogach cieknął mi potok krwi, położna cały czas mi nogi wycierała. Jak już mały zszedł w kanał rodny miałam rozwarcie 9cm, miałam bardzo bolesne ale krótkie skurcze, dali mi coś na wydłużenie skurczy, ukucnęłam koło łóżka i zaczęłam przeć położna kucała koło mnie (prawie leżała) i zaglądała mi w krocze co się tam dzieje, jak stwierdziła, że to ten czas położyłam się na łóżku i zaczęło się parłam ale niestety okazało się że Mały ma źle odgiętą główkę i nie dam rady go sama wycisnąć. Musiał ingerować lekarz ja parłam, lekarka kładła mi się na brzuchu i wyciskała Małego, jedna położna w kroczu a druga przyciskała mi głowę do klatki piersiowej. Nagle usłyszałam jest grzywka ale ma czarne włosy (zawsze myślałam że mówią jest główka, no ale u mnie była grzywka :-)) następne parcie położna mówi jest pół główki jeszcze raz no i parłam i między nogami zobaczyłam czarną kuleczkę, położna poklepała go po pleckach bo nie płakał i się rozkrzyczał, położna położyła mi na brzychu Małego i nagle mnie nic nie bolało totalnie nic nie czułam, a Mały się wtulił i przestał płakać Zabrali Małego na badania a mnie szyli bo dość mocno musieli mnie pociąć szycie mimo znieczulenia miejscowego było nieprzyjemnie odczuwalne ale mnie to w ogóle nie ruszało bo myślami byłam przy Małym, zawieźli mnie na salę poporodową, wpuścili też Męża do mnie i przywieźli Filipka który dostał 10 punktów. Mój najwspanialszy prezent za ten ból. :-) Dziewczyny warto było, oczywiście zdecydowałabym się na poród jeszcze raz żeby tylko mieć tą małą istotkę
Dzień przed porodem dopadł mnie wilczy apetyt, jadłam wszystko co tylko było w domu a na końcu nawet suchy chleb nie mogłam się w ogóle najeść, nie miałam żadnych objawów zbliżającego się porodu, wieczorem wyszliśmy jeszcze się przewietrzyć, wróciliśmy do domu o 22:30 wykąpałam się, zjadłam i poszłam spać.
O godz. 3 w nocy obudził mnie skurcz o którym zasnęłam i obudził mnie następny, nie mam zegarka w sypialni więc nie wiedziam ile minęło między nimi więc czekałam na następny jak był 3 skurcz to wstałam i spojrzałam na zegarek okazało się że były co 20min., więc stwierdziłam że pewnie wkońcu mnie dopadły skurcze przepowiadające bo nigdy nie miałam i poszłam się położyć, jak się położyłam skurcze były częstsze ale nieregularne więc poszłam pod prysznic była godz. 4 siedziałam pod prysznicem z pół godz i patrzyłam na zegarek skurcze co 5 min., do godz. 5 snułam się po domu i obserwowałam skurcze o 5 obudziłam Męża który powiedział: wracaj do łóżka a
ja do niego: nie mogę mam skurcz
a on: nogi? chodź to Ci pomasuje
a ja: nie brzucha
No i się zerwał na równe nogi i
pyta się: czy to już
a ja: nie wiem pierwszy raz rodzę.
No i chodził za mną i mi liczył czas między skurczami a ja w międzyczasie dostałam rozwolnienie i zaczęłam wymiotować i na dodatek zaczęłam mocno krwawić, nie mogłam się uszykować do szpitala bo leciało dołem, górą i jeszcze krew, jak przeszły wymioty szybko się umyłam i ubrałam i wyjechaliśmy na porodówce byłam o 6:30 ze skurczami co 2min. i rozwarciem 6cm., następnie zrobili mi lewatywę i spędziłam następną godz. w łazience. Jak już poszłam do pokoju porodowego Mąż był ze mną, kazali mi cały czas chodzić bo mały nie wszedł w kanał rodny i nie pękły mi wody płodowe. Do 9 nic się nie ruszyło poza mega skurczami więc przebili mi wody płodowe i jak mój Mąż zobaczył że przy skurczach 100 zwijam się z bólu a jak skurcz podskoczył mi do 130 to wyobraził sobie jak mnie to musi boleć i zemdlał :-( więc po ocknięciu go wyprowadzili a ja dalej walczyłam bo dopadł mnie kryzys 7cm, nie szło dalej rozwarcie, stałam koło łóżka i kręciłam biodrami a po nogach cieknął mi potok krwi, położna cały czas mi nogi wycierała. Jak już mały zszedł w kanał rodny miałam rozwarcie 9cm, miałam bardzo bolesne ale krótkie skurcze, dali mi coś na wydłużenie skurczy, ukucnęłam koło łóżka i zaczęłam przeć położna kucała koło mnie (prawie leżała) i zaglądała mi w krocze co się tam dzieje, jak stwierdziła, że to ten czas położyłam się na łóżku i zaczęło się parłam ale niestety okazało się że Mały ma źle odgiętą główkę i nie dam rady go sama wycisnąć. Musiał ingerować lekarz ja parłam, lekarka kładła mi się na brzuchu i wyciskała Małego, jedna położna w kroczu a druga przyciskała mi głowę do klatki piersiowej. Nagle usłyszałam jest grzywka ale ma czarne włosy (zawsze myślałam że mówią jest główka, no ale u mnie była grzywka :-)) następne parcie położna mówi jest pół główki jeszcze raz no i parłam i między nogami zobaczyłam czarną kuleczkę, położna poklepała go po pleckach bo nie płakał i się rozkrzyczał, położna położyła mi na brzychu Małego i nagle mnie nic nie bolało totalnie nic nie czułam, a Mały się wtulił i przestał płakać Zabrali Małego na badania a mnie szyli bo dość mocno musieli mnie pociąć szycie mimo znieczulenia miejscowego było nieprzyjemnie odczuwalne ale mnie to w ogóle nie ruszało bo myślami byłam przy Małym, zawieźli mnie na salę poporodową, wpuścili też Męża do mnie i przywieźli Filipka który dostał 10 punktów. Mój najwspanialszy prezent za ten ból. :-) Dziewczyny warto było, oczywiście zdecydowałabym się na poród jeszcze raz żeby tylko mieć tą małą istotkę
Beacia82
Lipiec'09,Sierpień'12
To teraz ja
27,08 o 8 rano stawiłam się na porodówkę na zaplanowane na ten dzień cc.
Przyjeła mnie położna,podłączyła pod ktg,w między czasie papierologia,ogladanie karty,badan i wywiad na temat chorób i takie tam.Położna mierzy mi cisnienie trzyma za rękę i mówi cos tam łagodnie na temat porodu.Mam swoja ale dostaję firmowa koszulę (taki wymóg) i ide się przebrac,wygladam sexi ale najważniejsze ze nie widac mi tyłkaTeraz siedze z mężem pod porodówką bo bedzie pilniejsze cięcie wiec czekamy.W między czasie doktorek woła mnie do konsultacyjnego na usg.Pomiary wychodza mu mniejsze niz tydzien wczesniej,nie tylko dziecka ale i gróbosci blizny po poprzednim cc ale co tam dziadzius ma dobre 7 dych na karku to co sie dziwic moze nie te okulary
Wracam pod porodówkę,lekarka woła na badanie macane.Położna podłancza mi kroplówe,siedze i czekam,woła na łóżko porodowe,kłade sie robimy kolejny pomiar ktg,kolejna kroplówka.Sala operacyjna prawie gotowa,wpuszczaja na chwile męża,chyba na pocieszenie przed krojeniem.Emek wychodzi zakładaja mi cewnik,nie boli,prawie nie poczułam jak to robiła.No to idziemy na operacyjna.
Jest po 12,siadam na łóżko bokiem,nogi oparte o stołek głowe dociągam do brzuszka,staram sie zrobic koci grzbiet do znieczulenia,nie moge sie za bardzo wygiąć przez ten mój gigantyczny brzuszek który od rana zreszto wszyscy komentuja jaki wielki(dobiłam do 130 w obwodzie);-)Wbijaja mi szpile,uczucie jak przy pobraniu krwi moze ciut bardziej nieprzyjemne, nie jest żle.Czuje jak by cos płyneło po kregosłupie w dół ,jakby ciepełko myśle udało sie,ale nie poprawka złe wkłucie i tak 5-6 razy
Kłade się,jedni zakładaja parawan,szykuja narzedzia,inni zakładaja na palucha od ekg,na druga rękę cisnieniomierz.Czuję ciepełko i zaraz nie czuję połowy ciała,to znaczy trace władze ale dotyk jakis tam odczuwam.Nawet nie wiem w kiedy zaczynaja mnie kroic,mówie ze troche brakuje mi powierza,podłanczaja rureczke do nosa,teraz jest mi troche niedobrze mówią ze zaraz minie,faktycznie szybko przechodzi,operacja trwa,anestezjolog cos pyta,ktos inny głaszcze co i raz po głowie,maszyneria miarowo pika,jakos trza zapełnic te chwile zerkam sobie na moje pomiary cisnienia,dokładaja znieczulenia,zagadują.Zaraz będzie dzidzius,mówia ze bede czuła ucisk na brzuchu i faktycznie za chwile tak jakby nagniatanie na brzuch z góry coraz niżej,nie jest bolesne raczej dyskomfort troche dziwny,nieprzyjemny ale zadne tam wyszarpywanie czy cos.Czuje ze juz po wszystkim, czekam sekunde,dwie, trzy i jest najcudowniejszy płacz na świecie,mi też płyną łzy szczescia,przenosza go po mojej lewej stronie,maluszek sie cudnie wydziera,ja nie moge napatrzec sie na ten mój wrzeszczacy cud,skracają mu pępowine,ważą,mierza,4500,55dł,obwód brzuszka i główki 37,daja do całowania i pogłaskania,zabieraja Marcelka a mnie dalej szyją.Czekam spokojnie na koniec.Wyjazd na pooperacyjną.Mąż czekał i teraz drepcze za położnymi i moim łóżkiem.Nie może wejsc na sale ale chwile stoi w drzwiach,mozemy zdac sobie w skrócie relacje,on idzie na noworodki i czeka az mu dadza z małym pojezdzic wózeczkiem po korytarzu,kontaktujemy sie smsowo,przysyła mi focie,a ja tez bym chciała juz dostac maluszka.Maz ładnie podlizuje sie noworodkowym i obiecuja ze o 16 mi go dadza.Oddaja mi mój skarb,przytula sie,jest cudnie,nawet mężowi udaje sie wkrasc na 10 min,wyganiaja go wiec twierdzimy ze juz niech wraca jak ja maluszka dostałam.O 20 zabrali ale obiecuja ze jeszcze przywioza,oddaja za godzine i mam małego do 23 moze w nocy przywioza,nasłu****e co i raz płaczu czy to moje i ze moze dostane,niestety,malucha na stałe odzyskałam o 6 rano i juz sie z nim nie rozstaje.
Co do bólu po cięciu to było duzo lepiej niż po pierwszym,choc pierwsze tez nie było złe.Pierwsze kilka godzin nie jest przyjemne,dali ze dwa razy cos przeciwbólowego w kroplówe,potem juz nie chciałam choc namawiali co i raz,ale co bede brac jak bolało tylko przy przekręcaniu na drugi bok,nie było to przyjemne.Pierwsze wstanie na nogi o 5 rano tez nie było najgorsze az sie zdziwiłam ze tak łatwo poszł 9,30 jak mąż przyjechał to wyszłam mu na powitanie bo na koncu korytarza Marcelek był na ważeniu wiec poleciałam go szukac,a mężo zdziwiony ze śmigam,co prawda przygarbiona ale na chodzieA po dwóch dobach wypuścili do domku.
Mam nadzieje ze swoim opisem nie wystraszyłam dziewczyn czekajacych na cc.Nie ma sie czego bac,planowane cc jest naprawde niezłym rozwiazaniem;-)
27,08 o 8 rano stawiłam się na porodówkę na zaplanowane na ten dzień cc.
Przyjeła mnie położna,podłączyła pod ktg,w między czasie papierologia,ogladanie karty,badan i wywiad na temat chorób i takie tam.Położna mierzy mi cisnienie trzyma za rękę i mówi cos tam łagodnie na temat porodu.Mam swoja ale dostaję firmowa koszulę (taki wymóg) i ide się przebrac,wygladam sexi ale najważniejsze ze nie widac mi tyłkaTeraz siedze z mężem pod porodówką bo bedzie pilniejsze cięcie wiec czekamy.W między czasie doktorek woła mnie do konsultacyjnego na usg.Pomiary wychodza mu mniejsze niz tydzien wczesniej,nie tylko dziecka ale i gróbosci blizny po poprzednim cc ale co tam dziadzius ma dobre 7 dych na karku to co sie dziwic moze nie te okulary
Wracam pod porodówkę,lekarka woła na badanie macane.Położna podłancza mi kroplówe,siedze i czekam,woła na łóżko porodowe,kłade sie robimy kolejny pomiar ktg,kolejna kroplówka.Sala operacyjna prawie gotowa,wpuszczaja na chwile męża,chyba na pocieszenie przed krojeniem.Emek wychodzi zakładaja mi cewnik,nie boli,prawie nie poczułam jak to robiła.No to idziemy na operacyjna.
Jest po 12,siadam na łóżko bokiem,nogi oparte o stołek głowe dociągam do brzuszka,staram sie zrobic koci grzbiet do znieczulenia,nie moge sie za bardzo wygiąć przez ten mój gigantyczny brzuszek który od rana zreszto wszyscy komentuja jaki wielki(dobiłam do 130 w obwodzie);-)Wbijaja mi szpile,uczucie jak przy pobraniu krwi moze ciut bardziej nieprzyjemne, nie jest żle.Czuje jak by cos płyneło po kregosłupie w dół ,jakby ciepełko myśle udało sie,ale nie poprawka złe wkłucie i tak 5-6 razy
Kłade się,jedni zakładaja parawan,szykuja narzedzia,inni zakładaja na palucha od ekg,na druga rękę cisnieniomierz.Czuję ciepełko i zaraz nie czuję połowy ciała,to znaczy trace władze ale dotyk jakis tam odczuwam.Nawet nie wiem w kiedy zaczynaja mnie kroic,mówie ze troche brakuje mi powierza,podłanczaja rureczke do nosa,teraz jest mi troche niedobrze mówią ze zaraz minie,faktycznie szybko przechodzi,operacja trwa,anestezjolog cos pyta,ktos inny głaszcze co i raz po głowie,maszyneria miarowo pika,jakos trza zapełnic te chwile zerkam sobie na moje pomiary cisnienia,dokładaja znieczulenia,zagadują.Zaraz będzie dzidzius,mówia ze bede czuła ucisk na brzuchu i faktycznie za chwile tak jakby nagniatanie na brzuch z góry coraz niżej,nie jest bolesne raczej dyskomfort troche dziwny,nieprzyjemny ale zadne tam wyszarpywanie czy cos.Czuje ze juz po wszystkim, czekam sekunde,dwie, trzy i jest najcudowniejszy płacz na świecie,mi też płyną łzy szczescia,przenosza go po mojej lewej stronie,maluszek sie cudnie wydziera,ja nie moge napatrzec sie na ten mój wrzeszczacy cud,skracają mu pępowine,ważą,mierza,4500,55dł,obwód brzuszka i główki 37,daja do całowania i pogłaskania,zabieraja Marcelka a mnie dalej szyją.Czekam spokojnie na koniec.Wyjazd na pooperacyjną.Mąż czekał i teraz drepcze za położnymi i moim łóżkiem.Nie może wejsc na sale ale chwile stoi w drzwiach,mozemy zdac sobie w skrócie relacje,on idzie na noworodki i czeka az mu dadza z małym pojezdzic wózeczkiem po korytarzu,kontaktujemy sie smsowo,przysyła mi focie,a ja tez bym chciała juz dostac maluszka.Maz ładnie podlizuje sie noworodkowym i obiecuja ze o 16 mi go dadza.Oddaja mi mój skarb,przytula sie,jest cudnie,nawet mężowi udaje sie wkrasc na 10 min,wyganiaja go wiec twierdzimy ze juz niech wraca jak ja maluszka dostałam.O 20 zabrali ale obiecuja ze jeszcze przywioza,oddaja za godzine i mam małego do 23 moze w nocy przywioza,nasłu****e co i raz płaczu czy to moje i ze moze dostane,niestety,malucha na stałe odzyskałam o 6 rano i juz sie z nim nie rozstaje.
Co do bólu po cięciu to było duzo lepiej niż po pierwszym,choc pierwsze tez nie było złe.Pierwsze kilka godzin nie jest przyjemne,dali ze dwa razy cos przeciwbólowego w kroplówe,potem juz nie chciałam choc namawiali co i raz,ale co bede brac jak bolało tylko przy przekręcaniu na drugi bok,nie było to przyjemne.Pierwsze wstanie na nogi o 5 rano tez nie było najgorsze az sie zdziwiłam ze tak łatwo poszł 9,30 jak mąż przyjechał to wyszłam mu na powitanie bo na koncu korytarza Marcelek był na ważeniu wiec poleciałam go szukac,a mężo zdziwiony ze śmigam,co prawda przygarbiona ale na chodzieA po dwóch dobach wypuścili do domku.
Mam nadzieje ze swoim opisem nie wystraszyłam dziewczyn czekajacych na cc.Nie ma sie czego bac,planowane cc jest naprawde niezłym rozwiazaniem;-)
No znalazłam chwilkę, mamy pierwszą kąpiel za sobą tak że Artuś teraz smacznie śpi;-) Więc u mnie było tak:
Wieczorem (3 września) włączyłam sobie film, bo stwierdziłam, że i tak spać nie mogę to co się będę męczyć. Posiedziałam do 1 umyłam włosy bo stwierdziłam, że a nóż może co się zacznie to przynajmniej włosy będę miała dobre. O 4 obudziłam się bo poczułam, że coś ze mnie dosłownie sika wstałam poleciałam do łazienki i stwierdziłam że to wody. Obudziłam M. który na początku pomyślał że sobie z niego jaja robie i chciał sie kłaść spać, no ale w końcu ogarnął że jednak żarty to nie są. Nie wiedziałam za bardzo czy mam sie spieszyc czy nie, tym bardziej ze wody były troszke zabarwione krwią (ale nie dużo). Włączyłam komp. poczytałam co nie co na ten temat i zaczęłam sie zbierać, zjedlismy sniadanie i pojechaliśmy. O 5.30 siedziałam u położnej, na ogólnym wywiadzie, i czekałam na badanie. Gdy przyszła lek. okazało sie że rozwarcie na 2 cm, i z małym wszystko ok. Kazała się przebrać i poszliśmy na sale do porodu rodzinnego. Tam`już zajęła sie nami położna, która przyniosła piłkę, i tak do 9 siedzielismy z M. i czekalismy aż skórcze beda częstsze, jak na początku były co 5 min, tak zaczeły się przerwy wydłużać i w końcu były co 8 min.. Przyszła do nas salowa i okazało się, że to znajoma;-) Dzięki niej w sumie podali mi oksytocynę, i akcja porodowa nabrała tępa. Skórcze z 8 zaczeły być co 4 min. Rozwracie ładnie postępowało o 13 zaczełam przeć i tu już nie było aż tak ciekawie.. wymęczona bólami w tym krzyżowymi, miałam mało sił ale starałam się jak mogłam, a mały nie mógł przejść bo choć rozwarcie było to z szyjką coś nie tak..Położna masowała krocze, kazali przec raz na lewym raz na prawym boku, żeby pomóc małemu. Nie było to łatwe, ale we wszystkim od początku baaardzo pomagał mi M. i gdyby nie on to chyba bym zwiała z stamtąd,. Na ostatnią ( najgorszą) częśc przyszła lekarka i zaczęła wypychać małego. I w jednym momencie gdy tak "leżała" niemal na moim brzuchu, ja parłam, zapadła się pode mną tylnia cześć łóżka( od pleców w góre) tak że upadłam na płasko, w momencie gdy "leciałam" położna mnie nacinała... Tak że wszystko zwaliło sie na jeden moment, ale nie poddałam się i w tym momencie mały wyszedł;-) okazało się że mały nie jest, i dla tego tak tez ciężko było mi go urodzić, a na główce miał krwiaczka ( który jeszcze jest ale już mniejszy). W ogóle fenomenem jest fakt, że pępowina była zawiązana na pewnej długości w węzeł ( który musiał powstać jak ten jeszcze swobodnie fikał sobie w brzusiu) i szczęście ze nie był obwiązany pępowinką wokół szyjki bo nie wiem jakby się to skończyło..
Widok Synka wynagrodził wszystko;-) Po porodzie przez 2h pobylismy jeszcze razem w 3, a potem przewieźli mnie na sale. Tu do nastepnego dnia miałam zakaz wstawania bo w trakcie pierwszego wyjscia na siku zemdlałam im i bali sie zeby sie nie powtórzyło. Więc niestety nie mogłam się umyc od razu, co dodatkowo pogarszało samopoczucie. Podali mi kroplówkę na wzmocnienie, międzyczasie małego miałam przy sobie i były pierwsze próby karmienia ;-) W nocy już duużo lepiej sie czułam a na następny dzień śmigałam Na całe szczescie mały nie miał żółtaczki, wyniki moje i jego było b. dobre i w sumie po 2 dobach zostaliśmy szczęśliwie wypisani do domu.
Podsumowując, to strasznie się cieszę że M był ze mną bo bez niego naprawdę nie wiem jak dałabym rade.. masował, podawał wodę, a przede wszystkim był i czuwał;-) Tak, że jeśli najdzie nas ochota na 2 maluszka ( w trakcie porodu zarzekałam, że wiecej dzieci nie będzie) to M obowiązkowo bedzie ze mną;-) Dla niego jak mówi to też było wielkie przeżycie i stwierdził, że kazdy mężczyzna powinien przynajmnniej choć raz być przy narodzinach swojego dziecka, żeby zobaczyć ile kobieta się musi nacierpieć by wydać na świat dziecko;-)
Aaa teraz już jestm taaaka szczęśliwa, i jak wczesniej nie wierzyłam, że o bólu tym się zapomina, tak teraz z ręką na sercu pisze, że tak właśnie jest, a dziecko to największe znieczulenie i wynagrodzenie dla mamy:-)
Wieczorem (3 września) włączyłam sobie film, bo stwierdziłam, że i tak spać nie mogę to co się będę męczyć. Posiedziałam do 1 umyłam włosy bo stwierdziłam, że a nóż może co się zacznie to przynajmniej włosy będę miała dobre. O 4 obudziłam się bo poczułam, że coś ze mnie dosłownie sika wstałam poleciałam do łazienki i stwierdziłam że to wody. Obudziłam M. który na początku pomyślał że sobie z niego jaja robie i chciał sie kłaść spać, no ale w końcu ogarnął że jednak żarty to nie są. Nie wiedziałam za bardzo czy mam sie spieszyc czy nie, tym bardziej ze wody były troszke zabarwione krwią (ale nie dużo). Włączyłam komp. poczytałam co nie co na ten temat i zaczęłam sie zbierać, zjedlismy sniadanie i pojechaliśmy. O 5.30 siedziałam u położnej, na ogólnym wywiadzie, i czekałam na badanie. Gdy przyszła lek. okazało sie że rozwarcie na 2 cm, i z małym wszystko ok. Kazała się przebrać i poszliśmy na sale do porodu rodzinnego. Tam`już zajęła sie nami położna, która przyniosła piłkę, i tak do 9 siedzielismy z M. i czekalismy aż skórcze beda częstsze, jak na początku były co 5 min, tak zaczeły się przerwy wydłużać i w końcu były co 8 min.. Przyszła do nas salowa i okazało się, że to znajoma;-) Dzięki niej w sumie podali mi oksytocynę, i akcja porodowa nabrała tępa. Skórcze z 8 zaczeły być co 4 min. Rozwracie ładnie postępowało o 13 zaczełam przeć i tu już nie było aż tak ciekawie.. wymęczona bólami w tym krzyżowymi, miałam mało sił ale starałam się jak mogłam, a mały nie mógł przejść bo choć rozwarcie było to z szyjką coś nie tak..Położna masowała krocze, kazali przec raz na lewym raz na prawym boku, żeby pomóc małemu. Nie było to łatwe, ale we wszystkim od początku baaardzo pomagał mi M. i gdyby nie on to chyba bym zwiała z stamtąd,. Na ostatnią ( najgorszą) częśc przyszła lekarka i zaczęła wypychać małego. I w jednym momencie gdy tak "leżała" niemal na moim brzuchu, ja parłam, zapadła się pode mną tylnia cześć łóżka( od pleców w góre) tak że upadłam na płasko, w momencie gdy "leciałam" położna mnie nacinała... Tak że wszystko zwaliło sie na jeden moment, ale nie poddałam się i w tym momencie mały wyszedł;-) okazało się że mały nie jest, i dla tego tak tez ciężko było mi go urodzić, a na główce miał krwiaczka ( który jeszcze jest ale już mniejszy). W ogóle fenomenem jest fakt, że pępowina była zawiązana na pewnej długości w węzeł ( który musiał powstać jak ten jeszcze swobodnie fikał sobie w brzusiu) i szczęście ze nie był obwiązany pępowinką wokół szyjki bo nie wiem jakby się to skończyło..
Widok Synka wynagrodził wszystko;-) Po porodzie przez 2h pobylismy jeszcze razem w 3, a potem przewieźli mnie na sale. Tu do nastepnego dnia miałam zakaz wstawania bo w trakcie pierwszego wyjscia na siku zemdlałam im i bali sie zeby sie nie powtórzyło. Więc niestety nie mogłam się umyc od razu, co dodatkowo pogarszało samopoczucie. Podali mi kroplówkę na wzmocnienie, międzyczasie małego miałam przy sobie i były pierwsze próby karmienia ;-) W nocy już duużo lepiej sie czułam a na następny dzień śmigałam Na całe szczescie mały nie miał żółtaczki, wyniki moje i jego było b. dobre i w sumie po 2 dobach zostaliśmy szczęśliwie wypisani do domu.
Podsumowując, to strasznie się cieszę że M był ze mną bo bez niego naprawdę nie wiem jak dałabym rade.. masował, podawał wodę, a przede wszystkim był i czuwał;-) Tak, że jeśli najdzie nas ochota na 2 maluszka ( w trakcie porodu zarzekałam, że wiecej dzieci nie będzie) to M obowiązkowo bedzie ze mną;-) Dla niego jak mówi to też było wielkie przeżycie i stwierdził, że kazdy mężczyzna powinien przynajmnniej choć raz być przy narodzinach swojego dziecka, żeby zobaczyć ile kobieta się musi nacierpieć by wydać na świat dziecko;-)
Aaa teraz już jestm taaaka szczęśliwa, i jak wczesniej nie wierzyłam, że o bólu tym się zapomina, tak teraz z ręką na sercu pisze, że tak właśnie jest, a dziecko to największe znieczulenie i wynagrodzenie dla mamy:-)
emilka87
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 3 Kwiecień 2012
- Postów
- 596
moja relacja z tego wielkiego dnia:
zaczeło sie 30go sierpnia- poszlam na kontrolna wizyte do mojego gin. podczas usgokazało sie ze są zaburzenia tętna dzidziusia- no i szybko do szpitala...
na IP średnio miła pani podpieła mnie pod ktg, ktore wyszlo jak najbardziej prawidłowo- tętno ok, ale dopatrzyła sie ze mam skurcze nieregularne i musze zostac na obserwacji... przebadal mnie dr G.. rozwarcie na palec (badanie ała!) no a wiec wyladowalam na patologii ciąży.. personel ok- oczywiscie zdarzaja sie wyjątki ale ogolnie bylam zadowolona z opieki.. jedyne co mnie bardzo irytowalo to że o wszystko trzeba sie dopytywac, jakies dziwne tajemnice, nie powiedza co i jak zeby uspokoic przyszłą mame.. po jednym ktg pani mi powiedziala ze wszystko jest ok, dobrze wyszlo a za 10min mnie zawolala zeby podpiac kroplowke odżywczą- czyli nie bylo wszystko tak dokonca ok...
w poniedzialek 3go mialam wyjsc do domku bo termin na 17go mialam... przyszedł ranny obchod zalecili badanie gin i ktg po ktorym mialam opuscic szpital, ale podczas badania sytuacja sie powtorzyla- cos sie zaczelo dziac i uslyszlam tylko tyle ze szybko jedziemy na porodowke bo tam jest lepszy sprzet...
na porodowce lezalam 2h pod ktg ktore wychodzilo dobrze, jednak gdy przyszedl lekarz stwierdzil ze skoro juz tam jestem, badanie wychodzi cos dziwnie, a ciaza donoszona to rodzimy- i podczas badania i mnie zagadywania przebił mi wody...
zaraz podpieli oksy na wywolanie skurczy i tak soebie siedzialam przerazona- bo przeciez 2h wczesniej mialam isc do domu.. przyjechala moja mama i wspierala mnie duchowo...
co jakis czas badali mi tętno malutkiej, ktore znowu wkoncu spadac i to nie mało
szybka decyzja: na stół- cesarka- 2 min i juz wszyscy byli gotowi- brawo im za to.. wszystko dzialo sie tak szybko ze do konca nie bylam swiadoma tego co sie dzieje... podali znieczulenie do kregoslupa, popodpinali wszystkie gadzety i za okolo kilka minut uslyszalam placz Małej
niezapomniana chwila- najpiekniejsza w zyciu kobiety... pokazali mi ją na chilke zebym zobaczyla co bylo przyczyna- miala wywiązaną na węzęł pępowinke- takze diagnoza byla postawiona prawidlowo- chwała wszystkim za decyzje, podejscie i profesjonalizm- gdybym rodzila naturalnie malutka moglaby sie nawet udusic
naszczescie wszystko skonczylo bardzo dobrze.. Mała z waga 2900, 53 cm dostala 10pkt.
zaraz polozyli ją na mnie- od razu przestała płakac
pozakonczeniu calej operacji przewiezli mnie z Małą na oddział i mialysmy pierwsze kontakty czyli lezalysmy sobie razem cialko do cialka i oczywiscie pierwsze proby karmienia... po kilku godzinach zabrali Małą zebym dochodzila do siebie.. przez noc i tak nie bylabym w stanie sie nią zająć
przywiezli ją o 6 rano i juz caly czas byla ze mną
jezeli chodzi o oddzial położniczy- dla mnie rewelacja- mialam naprawde super opieke, panie przychodzily, dogladaly, pytaly czy czegos nie potrzebuje, same proponowaly srodki przeciwbólowe, oferowaly pomoc i odpowiadaly na wszystki pytania.
personel na noworodkach calkowicie odwrotnie- co druga bardzo nie miła, o wszystko trzeba sie dopytywac, odpowiedz wiecznie jakas sfochowana.. myslą ze kazda młoda matka wszsytko wie i potrafi;/ oczywiscie zdarzyly sie wyjątki, ale ogolnie nie milo wspominam te panie...
A teraz jestem przeszczesliwą mamą i niemoge sie napatrzec na moją małą ksiezniczke
zaczeło sie 30go sierpnia- poszlam na kontrolna wizyte do mojego gin. podczas usgokazało sie ze są zaburzenia tętna dzidziusia- no i szybko do szpitala...
na IP średnio miła pani podpieła mnie pod ktg, ktore wyszlo jak najbardziej prawidłowo- tętno ok, ale dopatrzyła sie ze mam skurcze nieregularne i musze zostac na obserwacji... przebadal mnie dr G.. rozwarcie na palec (badanie ała!) no a wiec wyladowalam na patologii ciąży.. personel ok- oczywiscie zdarzaja sie wyjątki ale ogolnie bylam zadowolona z opieki.. jedyne co mnie bardzo irytowalo to że o wszystko trzeba sie dopytywac, jakies dziwne tajemnice, nie powiedza co i jak zeby uspokoic przyszłą mame.. po jednym ktg pani mi powiedziala ze wszystko jest ok, dobrze wyszlo a za 10min mnie zawolala zeby podpiac kroplowke odżywczą- czyli nie bylo wszystko tak dokonca ok...
w poniedzialek 3go mialam wyjsc do domku bo termin na 17go mialam... przyszedł ranny obchod zalecili badanie gin i ktg po ktorym mialam opuscic szpital, ale podczas badania sytuacja sie powtorzyla- cos sie zaczelo dziac i uslyszlam tylko tyle ze szybko jedziemy na porodowke bo tam jest lepszy sprzet...
na porodowce lezalam 2h pod ktg ktore wychodzilo dobrze, jednak gdy przyszedl lekarz stwierdzil ze skoro juz tam jestem, badanie wychodzi cos dziwnie, a ciaza donoszona to rodzimy- i podczas badania i mnie zagadywania przebił mi wody...
zaraz podpieli oksy na wywolanie skurczy i tak soebie siedzialam przerazona- bo przeciez 2h wczesniej mialam isc do domu.. przyjechala moja mama i wspierala mnie duchowo...
co jakis czas badali mi tętno malutkiej, ktore znowu wkoncu spadac i to nie mało
zaraz polozyli ją na mnie- od razu przestała płakac
pozakonczeniu calej operacji przewiezli mnie z Małą na oddział i mialysmy pierwsze kontakty czyli lezalysmy sobie razem cialko do cialka i oczywiscie pierwsze proby karmienia... po kilku godzinach zabrali Małą zebym dochodzila do siebie.. przez noc i tak nie bylabym w stanie sie nią zająć
jezeli chodzi o oddzial położniczy- dla mnie rewelacja- mialam naprawde super opieke, panie przychodzily, dogladaly, pytaly czy czegos nie potrzebuje, same proponowaly srodki przeciwbólowe, oferowaly pomoc i odpowiadaly na wszystki pytania.
personel na noworodkach calkowicie odwrotnie- co druga bardzo nie miła, o wszystko trzeba sie dopytywac, odpowiedz wiecznie jakas sfochowana.. myslą ze kazda młoda matka wszsytko wie i potrafi;/ oczywiscie zdarzyly sie wyjątki, ale ogolnie nie milo wspominam te panie...
A teraz jestem przeszczesliwą mamą i niemoge sie napatrzec na moją małą ksiezniczke
amy22
Aktywna w BB
- Dołączył(a)
- 16 Styczeń 2012
- Postów
- 92
Na początek powiem tylko, że każdej kobiecie życze takiego szybkiego porodu jak mój chociaz nie wszystkie rzeczy byly fajne ale od początku.
Moja szyjka przed porodem była zgładzona całkowicie, rozwarcie mialam na 4 cm. Lekarz twierdzil ze szybko pojdzie, nikt nie myslal ze az tak! jako ze to moj pierwszy porod. Caly dzien czulam jakies bole w dole brzucha (nie byly mocne).
Godzina 17:00 odchodzą wody ide na duzurke powiadomic polozna. Zabiera mnie na badanie, przychodzi lekarz, podlaczaja ktg skurczy nie ma. Zabieraja na porodowkę podlaczaja kolejne ktg skurcze juz wychodzą ale ja nie czuje ich jeszcze tak mocno. Patrze na kobiete w pokoju na przeciwko wije sie z bolu. I tak bylam podpieta pod to ktg (co mi sie wcale nie podobalo!! ). Zmieniaja mi sale bo z naprzeciwka kobieta chce ZZO, dzwonie do mamy jeszcze usmiechnieta haha. Przychodzi lekarz mowi „cos Pani za Wesolo, slabe te skurcze?” a ja ze tak. Zbadal dosc bolesnie i mialam rozwarcie prawie na 8 cm. Zdecydowal o oksytocynie godzina 20:00. Po oksytocynie skurcze troszke sie zwiekszyly przychodzi znow i pyta sie "No Pani K… widze ze skurcze bola bardziej a ja na to „troszeczke” . On "chyba sobie Pani zemnie zartuje. Pozniej skurcze juz sie zwiekszyly mialam chyba z 5 bolesnych bardzooo mocnych. Pozniej parte i o 21:15 urodzilam Dominika krew trysnela na okolo. Polozna mowila ze drugi raz cos takiego jej sie przytrafilo (a stazem nie byla za mloda) byla cala we krwi.
Dodam ze caly porod bylam podpieta przez ktg co wogole mi sie nie podobalo ://// ale przynajmniej bylo krotko i w miare bolu nie czulam bo wiadomo calkiem bezbolesnie to jeszcze nikt nie urodzil pozdrawiam!
p.s w ksiazecce zdrowia mam wpisane porod I faza 3h II faza 15’ .
Nie bralam zadnego znieczulenia.
Dominik urodzil się 26.08.2012 r. z waga 2650 g mierzyl 50 cm
Moja szyjka przed porodem była zgładzona całkowicie, rozwarcie mialam na 4 cm. Lekarz twierdzil ze szybko pojdzie, nikt nie myslal ze az tak! jako ze to moj pierwszy porod. Caly dzien czulam jakies bole w dole brzucha (nie byly mocne).
Godzina 17:00 odchodzą wody ide na duzurke powiadomic polozna. Zabiera mnie na badanie, przychodzi lekarz, podlaczaja ktg skurczy nie ma. Zabieraja na porodowkę podlaczaja kolejne ktg skurcze juz wychodzą ale ja nie czuje ich jeszcze tak mocno. Patrze na kobiete w pokoju na przeciwko wije sie z bolu. I tak bylam podpieta pod to ktg (co mi sie wcale nie podobalo!! ). Zmieniaja mi sale bo z naprzeciwka kobieta chce ZZO, dzwonie do mamy jeszcze usmiechnieta haha. Przychodzi lekarz mowi „cos Pani za Wesolo, slabe te skurcze?” a ja ze tak. Zbadal dosc bolesnie i mialam rozwarcie prawie na 8 cm. Zdecydowal o oksytocynie godzina 20:00. Po oksytocynie skurcze troszke sie zwiekszyly przychodzi znow i pyta sie "No Pani K… widze ze skurcze bola bardziej a ja na to „troszeczke” . On "chyba sobie Pani zemnie zartuje. Pozniej skurcze juz sie zwiekszyly mialam chyba z 5 bolesnych bardzooo mocnych. Pozniej parte i o 21:15 urodzilam Dominika krew trysnela na okolo. Polozna mowila ze drugi raz cos takiego jej sie przytrafilo (a stazem nie byla za mloda) byla cala we krwi.
Dodam ze caly porod bylam podpieta przez ktg co wogole mi sie nie podobalo ://// ale przynajmniej bylo krotko i w miare bolu nie czulam bo wiadomo calkiem bezbolesnie to jeszcze nikt nie urodzil pozdrawiam!
p.s w ksiazecce zdrowia mam wpisane porod I faza 3h II faza 15’ .
Nie bralam zadnego znieczulenia.
Dominik urodzil się 26.08.2012 r. z waga 2650 g mierzyl 50 cm
Ostatnia edycja:
reklama
P
polisia
Gość
Kiepski scenariusz, bo w efekcie czuję jakbym rodziła dwa razy ale najważniejsze, że szczęśliwie!
Wszystko zaczęło się w nocy i to mega niespodziewanie.
W 40tc w niedzielę byłam na ktg i badaniu, ani zapis ktg ani badanie nie dawały szansy (2cm rozwarcia, szyjka wysoko, skurcze słabe - ja ich nie czułam nawet). We wtorek miałam mieć ponowne badanie.
W poniedziałek normalnie poszłam spać, w nocy wstałam na siusiu, było po 2, zrobiłam, wrcam do łóżka i zrobiło mi się tak mega gorąco i zabolało na dole. Leżę i myślę, że przegiełam z jedzeniem i muszę do kibelka.
Uznałam, że troszkę mam mokrą piżamę, ale w ostatnich dniach to w sumie normalne. Nic się nie działo, wróciłam do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Zgieło mnie znów.
Włączył się Mąż, bardziej przytomny mnie zaczęło składać w bólu, robiło się też dość mokro, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, że to wody (mało spektakularne). Mąż wyliczył, że skurcze mam co 4-5 minut, ze względu na to, że boli i że mokro jedziemy na IP. Wzięłam prysznic.
W aucie już przestałam mieć wątpliwości.Mocniej odeszły mi wody na którymś skurczu, skurcze były co 2,5 minuty, zwijałam sie z bólu na każdym.
O 3:30 byliśmy na IP, badanie, już się ze mnie całkiem lało. Rozwarcie na 3cm więc siup na porodówkę.
Bolało, dało radę żyć, ale cholera jak był skurcz to składało w pół. Myślałam, że pomoże mi piłka, ale gdzie tam, najfajniej mi było na podłodze na ręczniku i na czworaka i w kółko chodzilam siusiać
Ktg to była katastrofa, na leżąco bolało 100 razy bardziej.
Przy 5 cm dostałam zzo, była 6 rano i potem to było wesoło mąż mi mówił kiedy są skurcze bo nic nie czułam przyspieszało mi serce więc grzecznie wtedy oddychałam co by Mały miał tlen. Po zzo nieźle drgałam, ale położna nauczyla mnie równo oddychać i przyznaję było o niebo lepiej. O 7 godzinie miałam parte (mega szybko to poszło, aż byłam w szoku!), te już czułam, cholera bolało. Ale nie mogłam wyprzeć.
Zebrali się lekarze, cały czas byłam pod ktg, badanie i mega szybka decyzja, że cięcie. Dostałam trochę tlenu, założyli cewnik (na skurczu - masakra!) i poszłam na salę. Ledwo weszłam na łóżko. Anastezjolog założyła mi maskę i mówi, że musi być szybko, że zaraz stracę świadomość. Czułam jeszcze jak polewają mi brzuch i coś tam robią a potem słyszałam już tylko wybudzanie. Jak na filmach :O
Wyjęli go o 8 rano.
Wieźli mnie na łóżku i tylko pytałam co z Maluszkiem, gdzie mąż i jaki dzień tygodnia
Trafiłam na sale pooperacyjną, widziałam wszystko podwójnie.
Mąż tylko mi przekazał, że jest ok, chciał mi pokazać foty, ale powiedzieli, że zaraz mi przyniosą dzidziusia. Dostałam go do zobaczenia po 2 godzinach.
Cieszę się najbardziej, że był mąż ze mną, wspierał, ale też potem ogarnął sytuację, dostał Małego jak tylko wyjęli mi go z brzuszka, ma z nim fotki i zdjęcia jego zaraz po wyciągnięciu. No i ogólnie ogarniał wszystko.
Cesarka boli jak diabli, nie wiem, jak niektórzy decydują się na nią sami ledwo chodzę, ciągnie i w ogóle, ale to nic wszystko, ważne, że lekarze szybko zadziałali by uratować moje kochane szczęście, jestem im za to wdzięczna
Ach i cudownie jest być mamą! naprawdę!
Wszystko zaczęło się w nocy i to mega niespodziewanie.
W 40tc w niedzielę byłam na ktg i badaniu, ani zapis ktg ani badanie nie dawały szansy (2cm rozwarcia, szyjka wysoko, skurcze słabe - ja ich nie czułam nawet). We wtorek miałam mieć ponowne badanie.
W poniedziałek normalnie poszłam spać, w nocy wstałam na siusiu, było po 2, zrobiłam, wrcam do łóżka i zrobiło mi się tak mega gorąco i zabolało na dole. Leżę i myślę, że przegiełam z jedzeniem i muszę do kibelka.
Uznałam, że troszkę mam mokrą piżamę, ale w ostatnich dniach to w sumie normalne. Nic się nie działo, wróciłam do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Zgieło mnie znów.
Włączył się Mąż, bardziej przytomny mnie zaczęło składać w bólu, robiło się też dość mokro, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, że to wody (mało spektakularne). Mąż wyliczył, że skurcze mam co 4-5 minut, ze względu na to, że boli i że mokro jedziemy na IP. Wzięłam prysznic.
W aucie już przestałam mieć wątpliwości.Mocniej odeszły mi wody na którymś skurczu, skurcze były co 2,5 minuty, zwijałam sie z bólu na każdym.
O 3:30 byliśmy na IP, badanie, już się ze mnie całkiem lało. Rozwarcie na 3cm więc siup na porodówkę.
Bolało, dało radę żyć, ale cholera jak był skurcz to składało w pół. Myślałam, że pomoże mi piłka, ale gdzie tam, najfajniej mi było na podłodze na ręczniku i na czworaka i w kółko chodzilam siusiać
Ktg to była katastrofa, na leżąco bolało 100 razy bardziej.
Przy 5 cm dostałam zzo, była 6 rano i potem to było wesoło mąż mi mówił kiedy są skurcze bo nic nie czułam przyspieszało mi serce więc grzecznie wtedy oddychałam co by Mały miał tlen. Po zzo nieźle drgałam, ale położna nauczyla mnie równo oddychać i przyznaję było o niebo lepiej. O 7 godzinie miałam parte (mega szybko to poszło, aż byłam w szoku!), te już czułam, cholera bolało. Ale nie mogłam wyprzeć.
Zebrali się lekarze, cały czas byłam pod ktg, badanie i mega szybka decyzja, że cięcie. Dostałam trochę tlenu, założyli cewnik (na skurczu - masakra!) i poszłam na salę. Ledwo weszłam na łóżko. Anastezjolog założyła mi maskę i mówi, że musi być szybko, że zaraz stracę świadomość. Czułam jeszcze jak polewają mi brzuch i coś tam robią a potem słyszałam już tylko wybudzanie. Jak na filmach :O
Wyjęli go o 8 rano.
Wieźli mnie na łóżku i tylko pytałam co z Maluszkiem, gdzie mąż i jaki dzień tygodnia
Trafiłam na sale pooperacyjną, widziałam wszystko podwójnie.
Mąż tylko mi przekazał, że jest ok, chciał mi pokazać foty, ale powiedzieli, że zaraz mi przyniosą dzidziusia. Dostałam go do zobaczenia po 2 godzinach.
Cieszę się najbardziej, że był mąż ze mną, wspierał, ale też potem ogarnął sytuację, dostał Małego jak tylko wyjęli mi go z brzuszka, ma z nim fotki i zdjęcia jego zaraz po wyciągnięciu. No i ogólnie ogarniał wszystko.
Cesarka boli jak diabli, nie wiem, jak niektórzy decydują się na nią sami ledwo chodzę, ciągnie i w ogóle, ale to nic wszystko, ważne, że lekarze szybko zadziałali by uratować moje kochane szczęście, jestem im za to wdzięczna
Ach i cudownie jest być mamą! naprawdę!
Podziel się: