reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opisy naszych porodów

Jurand śpi to ja napisałam poemat:

Do szpitala trafiłam 12 lutego, nie mogło być inaczej bo od terminu wg OM minęło właśnie 10 dni. Pani w poradni patologii ciąży nawet nie zadzwoniła na oddział zapytać o miejsca tylko od razu dostałam skierowanie na oddział w trybie pilnym. Poszłam na oddział i się okazało, że nie ma miejsc. Po nie wiem ilu godzinach, może 2, może 3 zakwaterowali mnie z mamą i jej malutką córeczką na oddziale noworodkowym. Po około 2h wpadli do pokoju i mówią, że mam zbierać manele i na patologię się wybierać, bo się zwolniło łóżko, przyszłą mamę wyprawili na porodówkę. Oczywiście w dniu przyjęcia nic się nie dowiedziałam co z nami będą robić. W piątek na porannym obchodzie pani doktor zadecydowała USG i w sobotę OCT (próba wydolności łożyska - podpięta byłam pod pompę infuzyjną która podawała oksydocynę do 9 jednostek, sprawdzano czy podczas skurczy Jurandowi nie będzie wariowało tętno) Próbę przeszliśmy pozytywnie, wieczorem miałam kontrolne KTG i pojawiły się skurcze już byłam szczęśliwa, że może w nocy zacznę rodzić, bo skurcze nie bolały. No i obudziłam się w niedziele nadal na patologii. W poniedziałek pani doktor zadecydowała, że we wtorek kroplówka. Pytam czy nie można jeszcze dziś, ale na porodówce nie było miejsca. Roznosiło mnie bo nie wiedziałam co będzie dalej jeśli nie ruszy się nic we wtorek. Zaczaiłam się na panią doktor na korytarzu i pytam. No i się dowiaduję, że jeśli Jurand nie wyskoczy we wtorek to kolejna próba kroplówkowa w piątek. Troszkę smutno mi było, że tak długo muszę czekać, ale wiem przynajmniej co dalej. No chyba, że doktorka we środę na porannym obchodzie zadecyduje inaczej, a ta co miała chodzić we środę lubi się pozbywać szybko pacjentów, więc miałam nadzieje, że coś szybciej będzie.
A jakby nie było to w szpitalu okazało się że mam mega ciśnienie. W pierwszy dzień miałam 160/95. Spadało powoli, ale utrzymywało się średnio na poziomie 140/80. Dostałam dietę bezsolną a to oznaczało bułki na śniadanie i kolację a nie stary chleb.
17 lutego wstałam rano poszłam na lewatywkę, zapytałam położnej czy mój jeżyk nadaje się do porodu czy trzeba golić. Położna powiedziała, że jest ok i nic golić nie będziemy. Około 10 zabrano mnie na porodówkę. Założono wenflon, pan doktor zbadał i z 1cm rozwarcia w ciągu 2 tygodni zrobiło się luźne 2cm, szyjka gotowa w 90%. No i ruszyliśmy do akcji. Kroplówka zaczęła ciec. Położna kazała mi chodzić. Latałam tam jak opętana, byle moje dziecko chciało wyjść na świat. Kroplówka leciała mi 8h z czego chyba 7 cały czas chodziłam. Zaczęłam krwawić, szyjka była już gotowa a rozwarcia i skurczy nadal nie było. Mój mąż siedział na korytarzu, cały czas pisałam do niego smsy i jak stwierdziłam, że w dniu dzisiejszym nic nie urodzę przeraziłam się. Napisałam mu żeby załatwiał cesarkę. Położna, która była cały czas przy mnie (nie opłacałam jej) rozmawiała z mężem i powiedziała, żebyśmy się nie martwili bo dzidzia dziś będzie. Oczywiście oficjalnej decyzji na cięcie nie było. Poproszono mnie na USG aby sprawdzić co i jak i czy rzeczywiście mam mało wód płodowych. Cały czas doszukiwano się błędu w obliczeniu terminu porodu. Na USG powiedziałam, kto robił USG w 20 tygodniu i jak doktor usłyszał, że profesor Floriański to wreszcie uwierzyli. Zrobił USG i powiedział, że musi zadecydować z jakimś tam doktorkiem co dalej, a ja mam wracać na porodówkę. Przed porodówką był mój mąż, więc wyryczałam mu się na ramieniu i poszłam na porodówkę. Czekam sobie grzecznie w boksie i włazi 3 lekarzy. Usiedli przy swoim biurku i radzą, a ja wszystko słyszę. Pani doktor mówi, że już dziś nie będą mnie ciąć, żebym wracała na patologię. Drugi lekarz mówi, że trzeba ciąć dziś i że najwyżej po zmianie lekarzy o 21, jeśli ona już jest zmęczona. Na to ona, żeby przygotowywali salę i że będzie przy mojej cesarce. Mi kamień z serca spadł, nawet nie poleciała jedna łezka tylko uśmiech miałam na twarzy.
Jak się okazało, gdyby mi nie zrobili CC to nie miałam już miejsca ma patologii, na moim łóżku leżała już inna pacjentka.
Po załatwieniu wszystkiego poszłam na salę operacyjną. Pani anestezjolog nie mogła się wkłuć. Podchodziła chyba 3 razy. Jak już się jej udało znieczulenie okazało się, że na mnie nie działa. Musieli robić ogólne. Po przebudzeniu zaczęłam strasznie płakać. Wszyscy do mnie, że mam zdrowego syna a ja jeszcze bardziej płakałam. I tylko zapytałam dlaczego nie słyszę płaczu dziecka, więcej nie byłam wstanie. Zawieźli mnie do sali pooperacyjnej, gdzie szybko wołali mojego męża a ja dalej płakałam. Po jakimś czasie przywieźli Juranda. Nie mogłam go zobaczyć, bo nie mogłam podnosić głowy. Ale zobaczyłam jego megaśne włoski i dotknęłam jego buźki i płakałam nadal. jak się już uspokoiłam, zawieziono mnie na sale po cesarkową, gdzie się leży obowiązkowe 12h. Dla mnie to akurat było w nocy, ale się nie wyspałam, bo położne latały co chwilę mierzyć ciśnienie, sprawdzać ile ze mnie krwi wylatuje.
Rano przyszła rehabilitantka i mnie uruchomili. Zaraz poleciałam na salę noworodków po dziecko. Kazali mi podejść do przewijaka bo obejrzy go przy mnie pediatra. Coś tam do mnie gadali, ale nie pamiętam, wiem tylko, że z dzieckiem było wszystko ok.
Po cesarce miałam prawo oddać dziecko na noc. Ale stwierdziłam, że to i tak nie ma sensu bo nie zasnę. Zostawiłam Juranda przy sobie i około 2 w nocy przyszli do mnie czy sobie radzę i czy na pewno nie chcę go oddać, powiedziałam, że jak nie dam rady to go przywiozę.
Przez dwa dni w szpitalu miałam z nim nieziemski cyrk. Bo cały czas płakał. w nocy był jak aniołek. A okazało się, że ja go męczę cycem a Jurand potrzebuje jedzenia jak dziecko 2 tygodniowe. W nocy był grzeczny bo został nakarmiony na sali noworodków jak szłam się kąpać.
Z cyca czasem sobie coś pociumka, jakieś mleczko w ilościach mikronowych mam. Załatwiam laktator elektryczny i będę walczyć o pokarm. Mam nadzieje, że się uda.


[FONT=&quot]Koniec.[/FONT]
 
reklama
Aga bidulo..wspolczuje przezyc, ale masz juz swojego Intruza przy sobie. No i walcz o pokarm..nam zajelo to tydzien zanim w cycusiach pojawilo sie cos konkretniejszego, syncio byl ciagle glodny i ryczal, a ja walczylam... i sie udalo, i Wam tez tego zyczymy.
 
Dziewczyny ...jeszcze raz gratuluję wszystkim ...jesteśmy wszystkie na złoty medal :-D:-D:-D
 
Poczytałam wasze opisy porodów:szok::szok::szok:, nie chcę naturalnego porodu. Następne dziecko jak będę miała to za wszelką cenę chcę cesarkę. Ja płakałam po przebudzeniu ze szczęścia, że wreszcie już po wszystkim i moje dziecko jest zdrowe i wszystko skończyło się dobrze. Poczułam radość od razu, choć nie wymęczyłam się tak jak wy, nie miałam siły mówić, ruszać się. Nie miałam siły na nic.
 
Aga fajny opis.. szczególnie określenie "jeżyk" mnie rozbawiło- współczuję przeżyć.. i czekania.. kurczę w końcu miałaś termin dzień wcześniej niż ja:baffled:
 
aga no ten Jurand to chyba najbardziej dał Ci popalić przez to czekanie, dobrze, że już po wszystkim! :)
 
No to może i ja opiszę swój poród, chociaż dużo do opisywania nie mam.

21 lutego, o godz. 5:30 obudziłam się z myślą wstania na siku, ale jakoś mi się odechciało, chciałam przewrócić się na drugi bok i nagle.... poczułam jak coś ze mnie wycieka. Dobrze, że spałam z poduszką między nogami to nie zabrudziłam materaca, ani dywanu jak wstawałam. Oczywiście okazało się że odeszły mi wody, z dużą ilością krwi, więc budzę męza i od razu na porodówkę. Wody odchodzą, a bóli brak. 6 godz. czekania czy wystąpią bóle, chodziłam po korytarzu i masowałam brodawki, ale za bardzo to nie skutkowało, były co prawda co 5min, ale takie jakby ich wogóle nie było, więc podali mi wkońcu kroplówkę. Bóle pojawiły się od razu, co 5min, potem co 3min i co minutę. Po 6godz. skurczy główka była niestety nadal bardzo wysoko, nie było sensu zaczynać rodzić bo wymęczyłabym się strasznie, więc lerzałam i męczzyłam się z tymi strasznymi skurczami aż główka zejdzie w dół. Wkońcu powiodło się i o godz. 16.45 zaczęliśmi przeć. Dzidziuś pojawił się o godz. 17:00, czyli sam poród, jako tako trwał 15min. No ale samo wychodzenie Maluszka prawie wogóle nie bolało, skurcze były najgorsze. No ale jakoś udało się. Filipek jest już z nami. Pokarmu mam dużo, tylko musimy nauczyć się go jeść, ale już jakoś nam to idzie :)
Taka to była historia :)
 
reklama
Do góry