- Dołączył(a)
- 12 Listopad 2008
- Postów
- 4
To jest mój pierwszy post na forum, ale piszę bo jest mi coraz ciężej:-(.
Zaszłam w ciążę mając 21 lat , mój mąż miał wtedy 19 i choć myślałam, że nie sprosta roli ojca On okazał się jedyną osobą, która cieszyła się z dziecka ( nielicząc mnie oczywiście).Oboje snuliśmy plany jak to będzie przez te kilka miesięcy i potem po porodzie, oboje dbaliśmy o nasze dziecko-on szczególnie się mną zajmował bo wiedział, że we mnie rozwija się coś najpiękniejszego na świecie-nowy malutki człowieczek będący owocem naszej miłości.O ciąży dowiedzieliśmy się 3 dni przed ślubem i to był dla nas najwspanialszy prezent...Ale nie wszystko jednak było tak jak być powinno.
Zaczęłam plamić praktycznie odkąd pamiętam, od początku ciąży, oczywiście wizyta u ginekologa i to prywatnie, aby mieć pewność , że ciąża będzie dobrze prowadzona i pierwsza wizyta w szpitalu. Po tygodniu zostałam wypisana do domu, niby wszystko dobrze..W międzyczasie kolejna wizyta u gin. A na początku 12 tygodnia znów plamienie.Mąż zawiózł mnie do szpitala a tam najważniejsze dla personelu medycznego było to ,czy jestem ubezpieczona Potem badanie i usg, po czym pani doktor stwierdza ,że ciąża przestała się rozwijać w 9 tygodniu ,do tego czasu wszystko się pięknie wykształciło, widać pępowinę ..swoją wypowiedź zakończyła stwierdzeniem ,że tak się zdarza,że u wielu kobiet teraz dochodzi do poronień - , tyle rozmowy. wróciłam zapłakana do sali.Wtedy przyjechał mój mąż z rzeczami dla mnie, a ja musiałam mu powiedzieć to wszystko i odprawić do domu bo przecież nie mógł zostać na noc.Byłam wtedy praktycznie sama. Nikt nie zapytał się jak się czuję, co myślę.Następny dzień to kolejne badanie " dla pewności" przeprowadzone przez innego lekarza i kolejne stwierdzenie w stylu " jesteś młoda , będziesz jeszcze miała na pewno dziecko"I tak jak w przypadku poprzednich usg mój mąż został wyproszony na czas badania-tylko czemu??Przecież to też jego dziecko!
Potem pamiętam jak odprowadzał mnie na zabieg łyżeczkowania-i znów nie mógł przy mnie być chociażby do momentu aż nie " usnę" w tym głupim pokoju zabiegowym.Pamiętam ,że było tam kilku lekarzy i wszyscy mieli bardzo dobre humory, żartowali , śmiali się, podczas gdy ja miałam ochotę uciec!
Ostatniego dnia pobytu w szpitalu , następnego dnia po łyżeczkowaniu , czułam się bardzo źle psychicznie, praktycznie leżałam w łóżku i cały czas płakałam, wtedy wszedł obchód - a ja tak leżałam " zwinięta" i zapłakana -i wtedy jeden z szanownych lekarzy zasugerował mi bardzo dobitnie ,że mam się ładnie położyć na tym łóżku bo przecież nic mi nie jest i przecież nic się nie stało.
To co jeszcze pamiętam to fakt, że nikt nie chciał mi robić żadnych badań-nawet na toksoplazmozę-mimo iż mam kontakt z kotami i mimo iż nalegałam na zrobienie takiego badania. Dla nich byłam po prostu kolejną młodą babą , która się czepia i nie wiadomo czego wymaga...
Teraz miną już ponad rok, a ja to ciągle pamiętam i nie rozumiem tego wszystkiego.Nawet nie mam ochoty kochać się z własnym mężem i choć chciałabym mieć dzidziusia to się bardzo boję .Boję się ,że to się powtórzy.
Wiem ,że to wszystko może wydać się głupie, ale ja już nie mogę udawać dłużej , że nic się nie stało- to było nasze dziecko nasza "myszka"- (choć jeszcze płci nie znaliśmy).Chciałabym z kimś o tym porozmawiać , ale mój mąż uważa , że rozpamiętywanie mi nie pomoże i ,że mam nie myśleć o tym-tak jak on-ale ja przecież widzę ,że on też czasem myśli o naszym skarbie-tylko ukrywa to przede mną ,żeby mnie nie smucić.
Nie wiem już co mam robić , Zapomnieć?Wymazać z pamięci ? A może rozmawiać z mężem i przypominać sobie to wszystko-ten horror?
Proszę pomóżcie.
Zaszłam w ciążę mając 21 lat , mój mąż miał wtedy 19 i choć myślałam, że nie sprosta roli ojca On okazał się jedyną osobą, która cieszyła się z dziecka ( nielicząc mnie oczywiście).Oboje snuliśmy plany jak to będzie przez te kilka miesięcy i potem po porodzie, oboje dbaliśmy o nasze dziecko-on szczególnie się mną zajmował bo wiedział, że we mnie rozwija się coś najpiękniejszego na świecie-nowy malutki człowieczek będący owocem naszej miłości.O ciąży dowiedzieliśmy się 3 dni przed ślubem i to był dla nas najwspanialszy prezent...Ale nie wszystko jednak było tak jak być powinno.
Zaczęłam plamić praktycznie odkąd pamiętam, od początku ciąży, oczywiście wizyta u ginekologa i to prywatnie, aby mieć pewność , że ciąża będzie dobrze prowadzona i pierwsza wizyta w szpitalu. Po tygodniu zostałam wypisana do domu, niby wszystko dobrze..W międzyczasie kolejna wizyta u gin. A na początku 12 tygodnia znów plamienie.Mąż zawiózł mnie do szpitala a tam najważniejsze dla personelu medycznego było to ,czy jestem ubezpieczona Potem badanie i usg, po czym pani doktor stwierdza ,że ciąża przestała się rozwijać w 9 tygodniu ,do tego czasu wszystko się pięknie wykształciło, widać pępowinę ..swoją wypowiedź zakończyła stwierdzeniem ,że tak się zdarza,że u wielu kobiet teraz dochodzi do poronień - , tyle rozmowy. wróciłam zapłakana do sali.Wtedy przyjechał mój mąż z rzeczami dla mnie, a ja musiałam mu powiedzieć to wszystko i odprawić do domu bo przecież nie mógł zostać na noc.Byłam wtedy praktycznie sama. Nikt nie zapytał się jak się czuję, co myślę.Następny dzień to kolejne badanie " dla pewności" przeprowadzone przez innego lekarza i kolejne stwierdzenie w stylu " jesteś młoda , będziesz jeszcze miała na pewno dziecko"I tak jak w przypadku poprzednich usg mój mąż został wyproszony na czas badania-tylko czemu??Przecież to też jego dziecko!
Potem pamiętam jak odprowadzał mnie na zabieg łyżeczkowania-i znów nie mógł przy mnie być chociażby do momentu aż nie " usnę" w tym głupim pokoju zabiegowym.Pamiętam ,że było tam kilku lekarzy i wszyscy mieli bardzo dobre humory, żartowali , śmiali się, podczas gdy ja miałam ochotę uciec!
Ostatniego dnia pobytu w szpitalu , następnego dnia po łyżeczkowaniu , czułam się bardzo źle psychicznie, praktycznie leżałam w łóżku i cały czas płakałam, wtedy wszedł obchód - a ja tak leżałam " zwinięta" i zapłakana -i wtedy jeden z szanownych lekarzy zasugerował mi bardzo dobitnie ,że mam się ładnie położyć na tym łóżku bo przecież nic mi nie jest i przecież nic się nie stało.
To co jeszcze pamiętam to fakt, że nikt nie chciał mi robić żadnych badań-nawet na toksoplazmozę-mimo iż mam kontakt z kotami i mimo iż nalegałam na zrobienie takiego badania. Dla nich byłam po prostu kolejną młodą babą , która się czepia i nie wiadomo czego wymaga...
Teraz miną już ponad rok, a ja to ciągle pamiętam i nie rozumiem tego wszystkiego.Nawet nie mam ochoty kochać się z własnym mężem i choć chciałabym mieć dzidziusia to się bardzo boję .Boję się ,że to się powtórzy.
Wiem ,że to wszystko może wydać się głupie, ale ja już nie mogę udawać dłużej , że nic się nie stało- to było nasze dziecko nasza "myszka"- (choć jeszcze płci nie znaliśmy).Chciałabym z kimś o tym porozmawiać , ale mój mąż uważa , że rozpamiętywanie mi nie pomoże i ,że mam nie myśleć o tym-tak jak on-ale ja przecież widzę ,że on też czasem myśli o naszym skarbie-tylko ukrywa to przede mną ,żeby mnie nie smucić.
Nie wiem już co mam robić , Zapomnieć?Wymazać z pamięci ? A może rozmawiać z mężem i przypominać sobie to wszystko-ten horror?
Proszę pomóżcie.