Pracodawcę nie musiałam nawet informować, w szóstym tygodniu znaleźliśmy się w szpitalu i wraz z L4 wyszło szydło z worka. Pracuję od maja, ledwie tydzień przed po objęciu nowego stanowiska, po tym, jak okazało się, że z dwutygodniowego szkolenia, zrobiono mi tygodniowe, a przełożeni okazali się z piekła rodem, zaczęło to zagrażać maleństwu.
Zaczęłam krwawić, pojawiły się bóle brzucha. Lekarz bez dwóch zdań położył mnie na oddziale, a i teraz, gdy kończy się L4, boję się tam wrócić. Zarabiam najniższą krajową, wiem, że te pieniądze ratują budżet rodzinny, ale nie chcę kosztem zdrowia maleństwa i swojego narażać się. Mam nadzieję, że podczas następnej wizyty na początku stycznia dowiem się więcej, czy z naszym "Groszkiem" jest wszystko dobrze, a i z pracy nie wyrzucą pod byle pretekstem, jeśli nie wrócę tak szybko.
Gdy jeszcze leżałam w szpitalu, oczywiście już były telefony kiedy wracam i co zrobiłam źle, a co muszę poprawić, zaraz po powrocie.