Ciekawy temat, w sumie jestem w podobnej sytuacji, więc podłączam się. Ja wróciłam do pracy zaraz po macierzyńskim, ale tylko dlatego, że obiecali mi zdalną, syn skończył niedawno rok, ja sobie dłubie na komputrze i nikt na mnie nie narzeka, że za mało i źle, no ale w kwestii podwyżek, to od stycznia wraz z zapowiedzią ministra najbiedniejszego zwykle resortu, czyli kultury, pracownicy tegoż sektora otrzymali zapewnienie o 20 % podwyżkach do pensji. Oczywiście on daje dotację, ale podział to już w każdej instytucji pańswowej-narodowej ustala główny kołchoźnik, czyli dyrektor. No i tak jakby dostałam podwyżkę, tylko, że 8 %. I do tego gratulacje od kierownika, że to za zasługi moje wielkie i zrób się na bóstwo za te miliony monet. No i też mam zgryzy, czy będąc na zdalnej i mając zapewnienie, że mogę na niej być "aż odchowam", lepiej zamknąć dziób i cieszyć się, że nie muszę dawać Gluta do żłobka i zdzierżyć tę mało, delikatnie mówiąc, satysfakcjonującą podwyżkę, czy jednak jakoś nie fiknąć i powiedzieć, że nie o take polske walczyłam.
Mimo dziecka wyrabiam te same normy co moi koledzy na miejscu, no ale nie ma mnie na posterunku, więc też znikam z radaru i jestem ostatnia do jakichkolwiek awansów podwyżek itd.
Moja konkluzja jest raczej smutna. Decydując się na dziecko chyba większość matek się musi liczyć z tym, że w pracy już ma się ten status mniej atrakcyjnego pracownika, niż np. bezdzietny z psem. Oczywiście mojej decyzji o macierzyństwie to by nie zmieniło, ale chyba miałam bardziej optymistyczny obraz, tego jak to będzie wyglądało