No to teraz czas na mnie....
We wtorek pojechaliśmy z mężem do szpitala. Najpierw zebrali dokumenty, potem kazali się przebrać, zmierzyli miednicę
i wysłali na górę na porodówkę. Byłm już maxymalnie podekscytowana. Gdy byliśmy już na górze, podłączyli mi KTG a następnie kroplówkę,
położna włączyła muzyczkę i zgasiła światło i tak w romantycznym klimacie siedziałam sobie z mężem. Skórczyki niestety się nie pojawiały,
przyszedł lekarz po ok. 4 godzinach i doszedł do wniosku, że nie ma mnie dzisiaj co męczyć i zebym poszła sobie spać.
Była już godzin chyb 23, poczkałąm z męzem aż przyjedzie po niego kolega i przywiezie mi jedzonko, bo aż mnie ssało z głodu.
A o tej godzinie tylko MCdonald otwarty, więc opychałam sie hamburgerem. Potem poszłam na salę, do 1 w nocy pogadałam sobie z taką sympatyczną dziewczyną, po czym udało mi się zasnąć. Rano wstałm po 7 kilka minut, a o 7.30 zabrali mnie już na porodówkę i oczywiście podłączyli KTG i kroplówkę wywołującą skórcze. Po tym zadzwoniłam do męża że może sie powoli zbierać do mnie, w między czasie łaziłam po korytarzu i słuchałam jak rodzące dosłownie wyją z bólu. Potem przypomniało mi się, ze jestem głodna a jeść mi przecież nie dadzą, napisałam sms-a mężowi żeby mi chociaż batonika przemycił. No w wreszcie przyjechał do mnie, a ja szybko do kibelka i zjadłam mój ostatni posiłek jakim był Snickers. Wtedy już zaczął mi wylatywać krwisty czop śluzowy. Poszliśmy na salę znowu mnei podłączyli pod KTG, a skórczów nadal brak. Wtedy to już chyba mi wcisneli z 5 strzykawek oksytocyny. I szły te dawki nadal i dalej nie było reakcji ze strony mojego organizmu. No i w końcu kontrol lekrska ok godziny 14, przyszłą pani doktor i powiedziła, że koniec zabawy i tym sposobem przebili mi pęcherz płodowy o 14.05. Po tym zabiegu zaczeły się skórcze, niesamowicie bolesne, że już po kilku minutach odechciało mi się rodzić.
Były chyba co minutę i między skórczami tak samo mocny bół. Jak przyszła położna to powiedziała, ze już mam dość i że niech dzwonią po anestezjologa. Zbadali mnei i powiedzieli, że niedługo będę mogła przyjąc znieczulenie, ale w międzyczasie podali mi jakiś narkotyk uśmierzający ból. Nareszcie po chyba godzinie przyszedł przesympatyczny anestezjolog i zabrał się do swojej brudnej roboty...
Najpier powiedział, ze jak nie zacznę prawidłowo odychać to mi nie poda znieczuleni i ze mam, nie mówić ała, bo to nic nie boli. Położyłąm się na boczku i scisnełam rękę męża. Od podania dawki ból zdecydowanie ustąpił i tak przez kilka godzin, leżałam sobie i co 1.5 godziny wołałąm o interwencje lekarza i prosiłam o kolejną dawkę. Ale był jeszcze długa droga przede mną, oksytocyną nafaszerowali mnie jak koni dosłownie, chyba tych strzykawek podczas pordu było z 15 albo i więcej, już starciłam rachubę. O 20 zaczeły się pojawiać delikatne skórcze parte, przysieśmi mi piłeczkę. Położna sie ze mnie śmiała, bo skakałąm nerwowo, ze byślała, ze podskoczę do księżyca
O 21 podłączyli mni pod KTG, skórcze już były bardzo mocne. Jeszcze zdązyłąm zrobić sisiu, na szczęście był ze mn mąż, który mi niesamowicie pomógł, dając wsparcie, podkładając basenik i wodę. W końcu powiedziłąm mu żeby pobiegł po położną, bo chyba zaczynam rodzić, zbiegli się : lekarz, położna, i ktoś tam jeszcze. Rozmontowali mi łóżko, nogi do góry i zaczynamy przeć, strasznei ciężko było, parć miłam sporo, ciagle mi powietrze uciekało. Zaczełam krzyczeć, że nia dam rady, a lekarz ciagle: Beata dasz radę, szybko nabierz powiertze i przemy...i przemy i przemy...Darłąm się w niebogłosy, aż podobno na oddziale noworodkowym było mnie łychać. No i nadeszły ostatnie trzy pchnięcia...i nagle ciach nożyczkami i głośny krzyk...Wiktorka wylądowała no oim brzuszku. Byłą najszczęśliwsza na świecie, a u męża poiawiły się łezki i zcazął pstrykać zdjęcia, a personel badał moją córcię. Lężała u mnie na brzuszku z pół godziny i nawet na mnei kupkę zrobiła
) Potem ubrali ją i dali mężowi żeby poszedł na spacer z niunią. Nawet jak mnei szyli to nie czułam tego bólu jak dzidzia mi na brzuszku leżała. Potem ją zabrali a ja zasnęłam, za jakąś godzinę, przyszła jakaś kobitka i wrzuciłą mnei na wózek, dokładnei tego nie pamiętam bo po chwili zemdlałąm. Pamiętam że nazbierało się ludzi i podłączyli mi tlen. I znowu zasnęłam, obudziłąm się po jakiejś godzinec, przyszła położn i lekko podwyższyła mi łóżko pod głową i poszłą, a ja zostałąm sama i znowu zemdlałąm, tylko że tym razem na leżąco. Nie wiem iel tak leżałam nieprztomna, ale chyba z kilka minut. Potem przyszła i znów głowa w dół i lerzenie zupełnie na płasko. O 2 w nocy przyjechali po mnie tym razem łóżkiem i zabrali na salę. Jeszcze jakaś kobitka zrobiłą mi 3 kanapki, chyba jaka pielęgniarka, nie wiem. Poczym zasnęłam i spałąm do 6. Po jakiś 15 minutach przywiezli mi małą, wycałowałam ją i nakarmiłam, choć było ciążko. Szwy mnie niesamowicie ciągły i bolały, ale pomału dochodzę do siebie.