reklama
kaszu27
Październikowa mamusia
oj, ja to przy mojej królewnie już dawno o bólach w czasie porodu zapomniałam i dziękuję Bogu że ją mam, choć nie chciałabym narazie znów być w ciąży!
magdalenkakol
Fan(ka)
- Dołączył(a)
- 12 Sierpień 2005
- Postów
- 3 933
Dziewczyny ale jesteście dzielne.
Gratuluje Wam
Gratuluje Wam
Oto mój obiecany poród: W sobotę 29.10 od samego rana czułam się kiepsko, brzuch bolał i pojawiały się skurcze ale nieregularne.Popłudniu nasilały sie i stawały bardziej bolesne.Wziełam ciepłą kąpiel , ale nie przechodziły.Wypiliśmy z męzem kawkę ,spakowałam resztę rzeczy i ok 19.oo pojechaliśmy do szpitala.Po badaniu okazało sie że skurcze owszem są dość duże i regularnie co 3 minuty ale rozwarcia nic.Jak wypisali już te wszystkie papierki to kazali mi bardzo dużo chodzic po korytarzu. Zaliczaliśmy więc z męzem kilometry a bóle ciągle narastały. Ok.22.3o zrobili mi lewatywę i na porodówkę.Po podpięciu do ktg okazało się że mała ma bardzo nieregularne tętno, wezwano lekarza, położne latały naokoło mnie jak muchy, co chwila podawały jakieś zastrzyki.W czasie jednego ze skurczy tętno na moment całkowicie zanikło, myślałm że oszaleję,ciągle pytałam co z moim dzieckiem a nikt nic konkretnego mi nie odpowiadał, usłyszałam tylko proszę przygotować vacum.Wiedziałam już że coś jest nie tak.Po 23.oo zaczęły sie bóle parte, połozna zabroniła przec , gdyż rozwarcie nie było całkowite.Niestety moje dziecko same pchało sie na świat, po kilku skurczach poczułam najpierw nieprzyjemne nożyczki a po kilku sekundach przyjemne ciepło ciałka mojej córeczki.JUlka urodziła się o 23.5o dostała 8 punktów, gdyż była niedotleniona.Jestem strasznie szczęśliwa i zadowolona z moich obydwu córek.
Poniedziałek 7.11.05r. godz.23..dostałam skurczy,ale rozwarcia nie było,zastrzyk,welfron na wszelki wypadek,jak by już trzeba było robić CC Wtorek 8.11.05r. godz.5.30 pobudka...mierzenie temperatury,ciśnienie.....no i.....6.30....głos położnej pani Patrycjo prosimy...dali koszule...lewatywa...kąpiel...cewnik...kroplowka...no i przychodzi kobitka w masce po mnie na sale operacyjną prosi..ja zaczełam się trzęś ze strachu a mojego siostra popłakała się(była od rana ze mną)wchodze na sale,saidam na ich magiczny stół,wszystko boli od cewnika no ale dało się przeżyć ;D no i chwila prawdy...smarowanie...zastrzyki do kręgosłupa..mierzenie ciśnienia...jak już nie czułam swojego ciała od piersi na dół lekarka sprawdzała zimnym wacikiem czy czuje coś..ale nic nie czułam...przyszli lekarze....no i zaczeło się....wszystko widziałam w lampach...jak rozcinają brzuch..słysze tylko tracimy tętno...aż mnie w sercu zakuło tak boleśnie,że mi tlen podali...no i dalej patrze w tą lampe no i wyciągneli ją o 9.00 pierwszy jej krzyk,pokazali,że dziewczynka..popłakałam się.przyłożyli ją do mnie abym jej mogła dać pierwszego buziaka... zabrali ją...a mnie zaszyli i zawieźli na sale pooperacyjną gdzie czekała siostra Adama...za chwile przynoszą mi moją córeczke....popłakałam się ze szczęścia..a jak się dowiedziałam ile ona waży i ile ma wzrostu myśłałam ,że podmienili mi moją laleczke...ale nie...jest pyzowata... ;D boshe tak mnie po tym znioeczuleniu głowa boli ,że nie moge czasami wyrobić,ale czego się nie robi dla dziecka ;D
magdusiek
Październikowa Mama 2005
- Dołączył(a)
- 28 Lipiec 2005
- Postów
- 10 272
Dzień przed terminem porodu miałam wizytę u lekarza, który stwierdził, że mogę rodzić w każdej chwili… ale na wszelki wypadek zapisał mnie na kontrolne KTG 5 dni po terminie. Nic mnie nie bolało, nic się nie działo, pojechaliśmy na KTG. Zapis OK., USG zrobione w szpitalu również OK., następnie zbadała mnie moja położna, w trakcie badania zaczął wychodzić czop, położna uznała, że powinnam urodzić tego lub następnego dnia, ale wspólnie z lekarką zapisały mnie na kolejne KTG za dwa dni (będąc pewne, że nie doczekam 2 w 1 ). Nic się nie działo, następnego dnia umówiliśmy się ze znajomymi, siedzieliśmy do późna w nocy, ale bez przesady, tak żeby wstać rozsądnie kolejnego dnia i dojechać na 10:00 na KTG. W nocy coś mnie ze trzy razy pociągnęło w podbrzuszu, dopiero w trakcie porodu dotarło do mnie, że to właśnie było kilka pojedynczych skurczy.
Przed KTG zadzwoniła moja położna mówiąc, że jest zdumiona, że jeszcze nie rodzę (poprzedniego wieczoru pytała, czy może iść na 2 godziny do teatru, czy nic się u mnie nie zaczyna), powiedziała, że lekarz może zaproponować mi wywołanie porodu albo chcieć zostawić w szpitalu, bo warunki mam super. KTG znów wyszło w porządku, lekarz w trakcie badania ucieszył się, że powinno ładnie pójść (2 luźne palce, szyjka pół cm do centymetra), poszliśmy na USG i tam lekarz stwierdził, że zmniejszyła się ilość płynu owodniowego i że może jednak bym została w szpitalu. Chętnie się zgodziliśmy, tym bardziej, że to była nasza upragniona data – 29.10. Oczywiście toreb ze sobą nie miałam, a Kamil mądrze proponował, żeby zabrać jak jechaliśmy na KTG… Zostałam więc na izbie przyjęć, a Kamil zgodnie z umową zadzwonił do położnej, powiedział jej co i jak i pojechał po bagaże z listą co jeszcze dopakować (bo ja naprawdę nie czułam, że mogę urodzić i mnóstwo rzeczy walało się po domu). Poprosili mnie o zmycie lakieru z paznokci, wtedy jakaś dziewczyna czekająca na badania zorientowała się, że chyba szykują mnie do porodu, śmiałą się, że nie sądziła, że można tak na luzaka siedzieć i że nic nie boli….
Przed 13:00 dojechał Kamil z rzeczami, poszliśmy na patologię, tam usłyszeliśmy od dziewczyny z sali, że to może długo potrwać, więc Kamil pojechał do domu po karty do gry i coś zjeść. O 13:00 przyjechała położna – Magda, a 15 minut później podłączyli mi oxytocynę. Jak zauważyła Magda – poprosiła o końską dawkę. Koło 14:00 zaczęłam czuć skurcze, dość regularne, co 2-3 minuty, więc zadzwoniłam do Kamila, żeby jednak wracał… Kamil dojechał o 15:00, poszliśmy z Magdą do gabinetu, żeby mnie zbadała. Uznała, że wody lada moment odejdą, faktycznie, odeszły w trakcie badania i przeszliśmy do sali porodowej. Po pół godzinie uznałam, że skurcze przestają mi się podobać, wolę zostać przez cały czas uśmiechnięta i że może jednak znieczulenie. Znieczulenie zaczęło działać bardzo szybko, usiadłam na piłce, trochę się pośmialiśmy, żartowaliśmy, Magda uznała, że czas sprawdzić gdzie jest główka i czy czasem za chwilę nie będę na niej siedziała…. Główka była nisko, poprowadziła mi rękę tak, żebym mogła dotknąć główki Natalii i zaczęło się parcie, początkowo przy łóżku, a po 20 minutach na czworaka na łóżku. Parcie trwało 35 minut i o 17:05 na świecie pojawiła się Natalia. Cały poród trwał od 13:00 od podania kroplówki.
Okazało się, że miałam rację nastawiając się pozytywnie, poród nie boli, nawet bez znieczulenia jeśli ktoś jest odporny na ból to da radę. U mnie znieczulenie było bardziej fanaberią niż koniecznością, zresztą zarówno położna jak i anestezjolog dziwiły się patrząc na mnie i moją minę w trakcie kolejnych skurczy zanim mnie znieczulili….
Indywidualną opiekę położnej mogę polecić z czystym sumieniem, czuliśmy się pewniej, bezpieczniej i po prostu sympatyczniej mając obok siebie kogoś znajomego komu ufamy.
Obecność partnera również polecam, Kamil bardzo mi pomógł, mimo, ze obawiał się, że zemdleje nie zemdlał i był bardzo dzielny. Na dodatek nakręcił bardzo ładny film, bez szczegółów, a z pierwszymi chwilami życia Natalii. Może brakuje kilku chwil, Natalia pojawia się dość szybko, ale tak tez było. I niesamowite dla mnie było uczucie, gdy poczułam jak główka już wyszła…
Przed KTG zadzwoniła moja położna mówiąc, że jest zdumiona, że jeszcze nie rodzę (poprzedniego wieczoru pytała, czy może iść na 2 godziny do teatru, czy nic się u mnie nie zaczyna), powiedziała, że lekarz może zaproponować mi wywołanie porodu albo chcieć zostawić w szpitalu, bo warunki mam super. KTG znów wyszło w porządku, lekarz w trakcie badania ucieszył się, że powinno ładnie pójść (2 luźne palce, szyjka pół cm do centymetra), poszliśmy na USG i tam lekarz stwierdził, że zmniejszyła się ilość płynu owodniowego i że może jednak bym została w szpitalu. Chętnie się zgodziliśmy, tym bardziej, że to była nasza upragniona data – 29.10. Oczywiście toreb ze sobą nie miałam, a Kamil mądrze proponował, żeby zabrać jak jechaliśmy na KTG… Zostałam więc na izbie przyjęć, a Kamil zgodnie z umową zadzwonił do położnej, powiedział jej co i jak i pojechał po bagaże z listą co jeszcze dopakować (bo ja naprawdę nie czułam, że mogę urodzić i mnóstwo rzeczy walało się po domu). Poprosili mnie o zmycie lakieru z paznokci, wtedy jakaś dziewczyna czekająca na badania zorientowała się, że chyba szykują mnie do porodu, śmiałą się, że nie sądziła, że można tak na luzaka siedzieć i że nic nie boli….
Przed 13:00 dojechał Kamil z rzeczami, poszliśmy na patologię, tam usłyszeliśmy od dziewczyny z sali, że to może długo potrwać, więc Kamil pojechał do domu po karty do gry i coś zjeść. O 13:00 przyjechała położna – Magda, a 15 minut później podłączyli mi oxytocynę. Jak zauważyła Magda – poprosiła o końską dawkę. Koło 14:00 zaczęłam czuć skurcze, dość regularne, co 2-3 minuty, więc zadzwoniłam do Kamila, żeby jednak wracał… Kamil dojechał o 15:00, poszliśmy z Magdą do gabinetu, żeby mnie zbadała. Uznała, że wody lada moment odejdą, faktycznie, odeszły w trakcie badania i przeszliśmy do sali porodowej. Po pół godzinie uznałam, że skurcze przestają mi się podobać, wolę zostać przez cały czas uśmiechnięta i że może jednak znieczulenie. Znieczulenie zaczęło działać bardzo szybko, usiadłam na piłce, trochę się pośmialiśmy, żartowaliśmy, Magda uznała, że czas sprawdzić gdzie jest główka i czy czasem za chwilę nie będę na niej siedziała…. Główka była nisko, poprowadziła mi rękę tak, żebym mogła dotknąć główki Natalii i zaczęło się parcie, początkowo przy łóżku, a po 20 minutach na czworaka na łóżku. Parcie trwało 35 minut i o 17:05 na świecie pojawiła się Natalia. Cały poród trwał od 13:00 od podania kroplówki.
Okazało się, że miałam rację nastawiając się pozytywnie, poród nie boli, nawet bez znieczulenia jeśli ktoś jest odporny na ból to da radę. U mnie znieczulenie było bardziej fanaberią niż koniecznością, zresztą zarówno położna jak i anestezjolog dziwiły się patrząc na mnie i moją minę w trakcie kolejnych skurczy zanim mnie znieczulili….
Indywidualną opiekę położnej mogę polecić z czystym sumieniem, czuliśmy się pewniej, bezpieczniej i po prostu sympatyczniej mając obok siebie kogoś znajomego komu ufamy.
Obecność partnera również polecam, Kamil bardzo mi pomógł, mimo, ze obawiał się, że zemdleje nie zemdlał i był bardzo dzielny. Na dodatek nakręcił bardzo ładny film, bez szczegółów, a z pierwszymi chwilami życia Natalii. Może brakuje kilku chwil, Natalia pojawia się dość szybko, ale tak tez było. I niesamowite dla mnie było uczucie, gdy poczułam jak główka już wyszła…
Teraz moja kolej..
Do szpitala poszłam 8 listopada bo było juz po terminie.. Przyjłał mnie moj lekarz... po badaniu nie miałam zachwyconej miny.. ale za to doktorek był zadowolony z sytuacji.. rozwarcie na 2 cm nisko głowka i cos tam jeszcze ..rżadko spotykane u pierwiastek.. Potem czekałam 4 godziny na łozeczko.. bo akurat mieli taki wysyp maluszków ze brakowało miejsc w szpitalu dla nowych pacjetek i trzeba było czekać na wypisy..
ok 12.. dostałam zastrzyk na wywołanie.. ale nic sie nie działo.. wieczorkiem zaczeły bolec mnie krzyże i jakies skurczyki nieregularne sie pojawiły.. o 1 w nocy wstałam zeby zrobić siusiu.. a tu hlup.. odeszły mi wody.. totez pogramoliłam sie do pielęgniarki.. reszta to juz na sali porodowej... badanko lewatywka i skurcze co 4 min.. telefon do męza.. który odebrał za któryms razem.. ... ( rozłaczał połaczenia mysląc ze to budzik..) Skakałam na piłeczce potem lezałam na boczkui tak było o wiele przyjemniej.. jesli mozna mowic ze przyjemne są bóle parte przy rozwarciu 4 cm.. O 5 20 urodziła sie moja kruszynka.. dla której warto było troche pocierpiec..Wszystko poszło szybciutko nie powiem ze nie bolało.. bolało jak diabli ale juz nie pamiętam..Bardzo pomógł mi mąz.. więcej meki przynosiło gojenie szewków , które doktorek kijowo załozył.. ale juz jest ok..
Myslałam że bedzie o wiele gorzej.. nie było tak żle.. teraz mogę mysleć o braciszku dla Juleczki.. :laugh:
Do szpitala poszłam 8 listopada bo było juz po terminie.. Przyjłał mnie moj lekarz... po badaniu nie miałam zachwyconej miny.. ale za to doktorek był zadowolony z sytuacji.. rozwarcie na 2 cm nisko głowka i cos tam jeszcze ..rżadko spotykane u pierwiastek.. Potem czekałam 4 godziny na łozeczko.. bo akurat mieli taki wysyp maluszków ze brakowało miejsc w szpitalu dla nowych pacjetek i trzeba było czekać na wypisy..
ok 12.. dostałam zastrzyk na wywołanie.. ale nic sie nie działo.. wieczorkiem zaczeły bolec mnie krzyże i jakies skurczyki nieregularne sie pojawiły.. o 1 w nocy wstałam zeby zrobić siusiu.. a tu hlup.. odeszły mi wody.. totez pogramoliłam sie do pielęgniarki.. reszta to juz na sali porodowej... badanko lewatywka i skurcze co 4 min.. telefon do męza.. który odebrał za któryms razem.. ... ( rozłaczał połaczenia mysląc ze to budzik..) Skakałam na piłeczce potem lezałam na boczkui tak było o wiele przyjemniej.. jesli mozna mowic ze przyjemne są bóle parte przy rozwarciu 4 cm.. O 5 20 urodziła sie moja kruszynka.. dla której warto było troche pocierpiec..Wszystko poszło szybciutko nie powiem ze nie bolało.. bolało jak diabli ale juz nie pamiętam..Bardzo pomógł mi mąz.. więcej meki przynosiło gojenie szewków , które doktorek kijowo załozył.. ale juz jest ok..
Myslałam że bedzie o wiele gorzej.. nie było tak żle.. teraz mogę mysleć o braciszku dla Juleczki.. :laugh:
reklama
Podziel się: