To i ja chcę bardzo opisać wam swój poród:-)
We wtorek (24.1) jak wam pisałam pojechałam do szpitala. Już od 3 w nocy w szpitalu zaczęły mnie męczyć skurcze co 10 minut, były bolesne, ale dało się je przeżyć. Rano seria badań, kTG, i sprawdzenie czystości wód.
Na KTG puls maluszka znowu spadał przy skurczach, zrobiła badanie wód mi lekarz powiedział, że jest ok, to poszłam położyć się. Po 5 minutach przychodzi pielęgniara " pani jedzie na porodówke" Co ?
" Ja nie jestem gotowa" bo była mowa o oksy dopiero na czwartek. I tym sposobem wylądowałam o 12 godzinie na trakcie porodowym. Oksy zadziałała od razu, skurcze co 4 min. Podłączona do kTG leżałam i w szoku czekałam na efekty. Pielęgniarka mi mówi, że już częste skurcze to poród niedługo. A o 13:00 przychodzi ordynator z pytaniem, czy zgadzam się na cesarkę
kolejny szok dla mnie, takie info w godzinę w sumie. A mówili mi, że ok wszystko. I wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Anestezjolog okazał się świetnym facetem, jego gadki przy podawaniu znieczulenia, opowiadania, rozluźniło mnie to;-)
Czułam tylko jakby ktoś piórkiem mi po brzuchu jeździł i o 13;40 usłyszałam płacz maluszka. Szymonek urodził się z wagą 3200 gram i 54 cm.
Nie wspominam źle cesarki, ani wywoływania ( odkryłam, że mam wysoki próg bólu) boli ranka, szarpię, ale ani razu nie prosiłam o znieczulenie pielęgniarek. Ale panikara ze mnie straszna:-) Ja się trzęsłam ze strachu w szpitalu, ręce miałam mokre ze stresu. Mały był owinięty 4 razy aż pępowiną i cc dlatego, że istniało zagrożenie, że udusi się, na wypisie pisze "zagrożenie wymarciem płodu wewnątrzmacicznego" coś takiego.
Cieszę się, że tak się skończyło a nie inaczej, że nie męczyli mnie oksy długo i że cc wyszła.
Teraz mam to za sobą i mam nadzieję, że więcej tego nie przeżyję:-)