widzę, że tu dyskusja na temat dietki przy karmieniu odchodzi, więc może dorzucę swoje cztery grosze (a co!
) Ja przez pierwszy miesiąc stosowałam taki właśnie hardcor- mięsko kurczaka gotowane, warzywa korzeniowe na parze i surowe, ze strączkowych: fasolka szparagowa i zielony goszek, do chlebka wędlinka z indyka (np. polędwica, zreszta wszystko co nie jest za bardzo pomielone) lub biały serek, od czasu do czasu jogurt, często i chętnie kefir i maślanka, woda mineralna niegazowana, zupki niezabielane i bez jakichś weget i innych cudów,
unikałam np: strączkowych suchych (groch, fasola) papryki, kapusty, żadnych nowalijek (!) mleka z kartonu, wieprzowiny, cytrusów, bananów ( zaznaczam, że to na wyraźne zalecenie dzieciowych pielęgniarek w naszym szpitalu, ale co tego zalecenia miałam poważne zastrzeżenia), czekolady, kakao, truskawek,
generalnie trzymałam się zasady- widzę co jem! Potrawy najczęsciej zrobione samodzielnie, jak najprościej i produkty ze znajomych źródeł. Np. wędliny kupowałam z prywatnej małej masarni, której właściciela znam osobiście i od dziecka, i znam pracowników tej masarni - byłam pewna, że nie ma tam nawrzucanych jakichś śmieci i wszystko jest świerze, a receptury bez zbędnej chemii i sprawdzone. Nie każdy ma takie możliwości, ale warto przyjrzeć się, gdzie się jedzenie kupuje.
No to chyba wszystko przez ten pierwszy miesiąc, a potem popuszczałam powoli cugle i zaczynałam pojadać wszystko. po dwóch miesiącach-trzech moja dieta była już prawie taka sama jak przed karmieniem, no oczywiście nadal nie jadłam grochu, fasoli i kapusty, ale np. pozwalałam sobie na czekoladkę. Olcia nie miała żadnych kolek i uczuleń. Nie wiem czy to zasługa diety, czy po prostu nam się udało, ale napewno jest tak, że pierwszy miesiąc jest dla maluszka bardzo trudny i przewód pokarmowy przyzwyczaja się do pracy i dobrze jest zadać sobie odrobinę trudu i nie przysparzać mu kłopotów, a potem przyzwyczajać stopniowo do większych wyzwań.