Wybacz, ale niepełnosprawne dziecko to JEST KONIEC ŻYCIA dla matki.
Mam syna wymagającego całodobowej opieki.
Nie pracuję od 11 lat.
Siedzę w domu i nie mam do kogo buzi otworzyć, bo mąż musi pracować, żebyśmy mieli za co żyć.
Nie mogę iść do pracy, bo syn jest co 2 tygodnie chory, do tego jak ma napad w placówce, to muszę natychmiast po niego jechać.
Na wycieczki szkolne jeździć nie może, bo za duże ryzyko napadu, więc znów - siedzi ze mną w domu.
Mam starszą, zdrową córkę i z pełną świadomością mówię, że gdyby nie ona, to mnie już by nie było.
Z kobiety pełnej energii, spontanicznej, radosnej i optymistycznie nastawionej do świata stałam się pozbawionym życia ciałem.
Jakie ja mam perspektywy przed sobą?
Do pracy nie pójdę, na studia nie pójdę, nigdy już nie zaznam beztroski i spokoju, bo synem będę się musiała zajmować do końca moich dni.
Oczywiście jestem pod opieką psychologa i psychiatry, biorę leki, ale to wszystko niczego nie zmienia, poza tym, że jestem w stanie wstać rano z łóżka i nie mam myśli samobójczych.
A i tak mam OGROM szczęścia, bo syn chodzi, coś tam mówi, rozumie, co się do niego mówi, je wszystko i możemy na przykład jeździć razem na wakacje...