reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Mój poród - jak było?

W końcu sie zebrałam w sobie i opisze swój poród;-) po 3 miesiącach he he.
Termin miałam na 7 lipca ale kazali sie wstawić w szpitalu już 6 lipca bo miałam mieć wywołanie kroplówką oksytocyną.Dali 2 kroplówy ale nic mnie nie ruszyło.Pamiętam na sali lezały ze mną 3 dziewczyny (utrzymujemy stały kontakt) i żadną te kroplówki nie ruszyły:tak: W końcu ordynator zalecił by dac sobie spokój i zdać sie na nature.8 lipca już cała rodzinka dobijała sie na moją komórke ze strachem że ja jeszcze "nic" a przecież to jeszcze nie tragedia.Sama już też chciałam mieć po wszystim a pozatym miałam stracha jak oglądałam te wszystkie rodzące na porodówce.
W końcu w nocy z soboty na niedziele obudził mnie lekki ból brzucha.Przebudziłam sie ale zlekcewazyłam to szybko i znowu zasnęłam jak suseł.Po chwili znowu to poczułam i spojrzałam na zegarek.Minęło jakieś moze 40 minut.Cosik z nadzieją zaświtało w główce i szybko już nie mogłam zasnąć.ledwo zasnęłam poczułam że chce siku i ból tez dał o sobie znać.Więc maszeruje na kibelek po cichutku żeby nie obudzić dzeiwczyn z sali.W końcu za którymś razem marszu do kibelka dziewczyny sie i tak budzą i podejrzliwie patrzą .Nie da sie ukryć :-D Było moze po 5tej.Ide na dyzurke budze pielęgniarke i mówie ze chyba mam skurcze.Mierzy ciśnienie i wysyła na porodówke.Skurcze mam tak co 20minut.Nie są jeszcze takie najgorsze.Położna mnie bada i mówi że troche tam jak w lesie i pyta czy chce pochodzić na korytarzu czy leżeć. czym prędzej czmycham na korytarz. chodze i chodze ,ide do kibelka zrobić to drugie.Powoli mi nie wesoło.Co chwila wołają mnie na porodówke i sprawdzają jak daleko dziecko zeszło .Chcą mi zrobić zastrzyk na rozpulchnienie szyjki ,mówią że szybciej pójdzie ,zakręci sie w głowie i może zwymiotuje.Nie zgadzam sie ,nie lubie wymiotywać.Dzwonie po męża.Przyjeżdża blady z bułką w ręce ale jakoś mu nie idzie to jedzenie jak widzi że chodze w te i spowrotem a przy łóżkach koleżanek klękam z bólu.Upał niemozliwy spijam wode litrami.Położna woła na porodówke i prosi żebym jednak wzięła ten zastrzyk bo dobrze mi idzie i teraz to pójdzie w mig.Zgadzam sie.Dostaje zastrzyk w tym momencie chlustają mi wody.Troche mi wstyd i żygłam 2 razy .Połozna jet super.Zakazuje już wychodzić i mówi "rodzimy"Woła męża.Robi masaż ,czuje sie jakbym tam miała dziure na 2 metry wiec nie rozumiem czemu te skurcze tak strasznie bolą.Leże jak kłoda inie odzywam sie do nikogo ani słowem(mąż miał o to pretensje).Jak każą przeć to prze ile mam siły.Prze chyba z 5 razy czując że już nie moge nie dam rady.Pytam sie czy moge dostać znieczulenie ZO.Położna sie śmieje i mówi że za 10 minut mam dzidzie na świecie i jakby miała zawsze takie rodzące to miała by super .Nie docierają do mnie komplementy chce już koniec.Mąż mówi do mnie cały czas jakieś bzdury ze musze być silna jak doberman,jak Rocky Balboa,jak supermen.Mam ochote go zdzielić w łeb.Cały czas pamiętam o oddychaniu ,nie krzycze bo boje sie że strace siły na kolejne parcie.Położna mówi że widzi fajne włoski.No precież jestem wygolona:confused: Dopiero potem jarze że to włoski na głowie.Mówi, ostatnie parcie.Prze ile mam sił w ciele.Słysze ,już po wszystkim.Kładą mi małe ciałko ,patrze sie z niedowierzaniem. Smieje a łzy lecą po policzku.To są chwile których mi nikt nie zabierze...... Szycie boli ,lekarz mówi ze mi tam granat wybuchł. Chyba sie nawet roześmiałam:dry:
Ale dłlugaśne opowiadanie:baffled: :baffled: Mam nadzieje ze wybaczycie tym bardziej że pisze jednym palcem bo na drugiej ręce mam córeczke:-D
Ale sie rozgadałam.Fajnie sie wspomina:szok: Miałam szczęście co do położnej.
 
reklama
kajka,ty Rocky Balboa!:-D Oj dzielna byłaś,jak doberman:-D :-D a tak serio,to super opisany poród,a wiesz,że jak mi połozna powiedziała,że czarny łepek widzi,to normalnie na głos wypaliłam,że to chyba nie moje dziecko bo ja blondynką jestem:-D bez kitu,tekst na miarę blondynki!:laugh2: :elvis:
 
A tak wogóle to dziękuje Bogu że poszło mi to szybko.Bo jak słysze że kobiety rodzą po ileś tam godzin to naprawde chyba bym wymiękła.Mąż twierdzi że takie miny miałam jak parłam że aż sie wystraszył jakbym mu tak w nocy taka mache zrobiła:-D
 
No to i ja opiszę swój poród.
Miałam wyznaczone dwa terminy. Jeden na 15 lipca według USG i drugi 6 lipca według rozmiarów główki. Oczywiście nastawiłam się na początek lipca, tak jak cała moja rodzina wraz z teściową, która bez zapowiedzi stanęła mi w drzwiach zaraz na początku miesiąca. I już wiedziałam, że mały tak szybko nie wyjdzie, robiąc teściowej na złość.
Mijał dzień za dniem i nic. Czop odpadł tydzień przed porodem i dalej nic. W końcu 18-ego nie wiedziałam, czy się “tam” tak spociłam (pamiętacie, że były wtedy straszne upały), czy mi wody odchodzą. Po obiedzie spakowałam torbę i pojechałam z mężem do szpitala. Złapałam jeszcze ordynatora, który prowadził moją ciąże i po badaniu powiedział, że wody mi odchodzą i dziś albo jutro urodzę. Położyli mnie na oddziale i tak sobie leżałam, z mężem rozmawiałam, nie przeczuwając niczego. O 22 mój mąż pojechał do domu, a ja się położyłam, bo wszystkie dziewczyna na sali już spały. Nagle o 23 zaczęły się skurcze. Były regularne co 10 minut. Przyszła pielęgniarka i podłączyła mnie do KTG. Zaraz zawołała lekarza, który powiedział mi, że ja pojęcia nie mam jak wyglądają skurcze i jeszcze dużo czasu minie, zanim urodzę. Kazał mnie jednak przenieść na porodówkę. Około pierwszej w nocy miałam skurcze co 6 minut i rozwarcie na dwa palce. O 3 już na 4 palce. Poszłam do łazienki za potrzebą i już wiedziałam, że organizm przygotowuje się na przyjście dzieciątka. Około 3.30 powiedziałam położnej, że chcę mieć poród rodzinny i chciałam, żeby mi powiedziała w przybliżeniu kiedy urodzę, bo miałam zadzwonić po męża. Dowiedziałam się, że do 8 .00 urodzę, a po męża nie kazała mi jeszcze dzwonić, bo lepiej, jeśli jeszcze trochę pośpi i będzie bardziej wypoczęty. Bóle były coraz silniejsze. Po 4 zadzwoniłam po męża . Dlaczego niby on ma spać, a ja się tu męczę. Niech zobaczy , jak jego żona cierpi. Przyjechał po godzinie ( a jedzie się od naszego mieszkania 5 minut). Musiał sobie zrobić kanapki i zaparzyć kawę do termosu. W tym momencie wkurzyłam się na niego jeszcze bardziej. Czy on przyjechał na poród, czy na piknik? Zdrowo go opierniczyłam. W końcu przenieśli nas do sali przeznaczonej do porodów rodzinnych. Nie mogłam się zdecydować, czy chcę mieć okno uchylone, czy wiatrak włączony, jaką przybrać pozycję. W ogóle wszystko mnie wkurzało. O 5.30 byłam już na łóżku. Kazałam mężowi wyjąć z torby pieluchę tetrową i zmoczyć ją zimną wodą. Mój spanikowany mąż w tym momencie zapomniał, jak wygląda taka pielucha i wywracając wszystko w mojej torbie, nagle przyłożył mi zimny kompres na czole. Poczułam wielką ulgę, ale wkurzyłam się już na maxa, gdy zobaczyłam ,że na czole mam okład z moich poporodowych majtek. Byliśmy sami na sali, więc go znowu opierniczyłam. Nagle poczułam główkę między nogami. Krzyknęłam tylko “Gdzie jest lekarz? Ja rodzę!” . Szybko wpadła położna, dała mi krótką instrukcję jak mam przeć. I za 10 minut poczułam ciepłą kluseczkę na moim brzuchu. Szymek urodził się malutki. Miał 50 cm i ważył 2820 g. Dostał jednak 10 punktów, co nas strasznie ucieszyło. Mąż zwariował na jego punkcie tuląc go w ramionach, a ja z mokrymi majtkami na głowie czekałam cierpliwie, aż mi lekarz zszyje moje małe pęknięcie. Później przepraszałam męża za moje zachowanie, ale to już nie było ważne. Ważniejsza była ta mała istotka, która jest dla nas radością życia.
 
reklama
Iwcia pięknie opisałaś swój poród, w skrócie można rzec, że to jakiś film z seri "melodramat". Najbardziej, wybacz rozweselił, mnie ten okład z majtek :-)
super... GRATULUJE SZYMUSIA!!!!! :-D
 
Do góry