kaja25
Mama Nadii
- Dołączył(a)
- 2 Marzec 2006
- Postów
- 1 306
W końcu sie zebrałam w sobie i opisze swój poród;-) po 3 miesiącach he he.
Termin miałam na 7 lipca ale kazali sie wstawić w szpitalu już 6 lipca bo miałam mieć wywołanie kroplówką oksytocyną.Dali 2 kroplówy ale nic mnie nie ruszyło.Pamiętam na sali lezały ze mną 3 dziewczyny (utrzymujemy stały kontakt) i żadną te kroplówki nie ruszyły W końcu ordynator zalecił by dac sobie spokój i zdać sie na nature.8 lipca już cała rodzinka dobijała sie na moją komórke ze strachem że ja jeszcze "nic" a przecież to jeszcze nie tragedia.Sama już też chciałam mieć po wszystim a pozatym miałam stracha jak oglądałam te wszystkie rodzące na porodówce.
W końcu w nocy z soboty na niedziele obudził mnie lekki ból brzucha.Przebudziłam sie ale zlekcewazyłam to szybko i znowu zasnęłam jak suseł.Po chwili znowu to poczułam i spojrzałam na zegarek.Minęło jakieś moze 40 minut.Cosik z nadzieją zaświtało w główce i szybko już nie mogłam zasnąć.ledwo zasnęłam poczułam że chce siku i ból tez dał o sobie znać.Więc maszeruje na kibelek po cichutku żeby nie obudzić dzeiwczyn z sali.W końcu za którymś razem marszu do kibelka dziewczyny sie i tak budzą i podejrzliwie patrzą .Nie da sie ukryć Było moze po 5tej.Ide na dyzurke budze pielęgniarke i mówie ze chyba mam skurcze.Mierzy ciśnienie i wysyła na porodówke.Skurcze mam tak co 20minut.Nie są jeszcze takie najgorsze.Położna mnie bada i mówi że troche tam jak w lesie i pyta czy chce pochodzić na korytarzu czy leżeć. czym prędzej czmycham na korytarz. chodze i chodze ,ide do kibelka zrobić to drugie.Powoli mi nie wesoło.Co chwila wołają mnie na porodówke i sprawdzają jak daleko dziecko zeszło .Chcą mi zrobić zastrzyk na rozpulchnienie szyjki ,mówią że szybciej pójdzie ,zakręci sie w głowie i może zwymiotuje.Nie zgadzam sie ,nie lubie wymiotywać.Dzwonie po męża.Przyjeżdża blady z bułką w ręce ale jakoś mu nie idzie to jedzenie jak widzi że chodze w te i spowrotem a przy łóżkach koleżanek klękam z bólu.Upał niemozliwy spijam wode litrami.Położna woła na porodówke i prosi żebym jednak wzięła ten zastrzyk bo dobrze mi idzie i teraz to pójdzie w mig.Zgadzam sie.Dostaje zastrzyk w tym momencie chlustają mi wody.Troche mi wstyd i żygłam 2 razy .Połozna jet super.Zakazuje już wychodzić i mówi "rodzimy"Woła męża.Robi masaż ,czuje sie jakbym tam miała dziure na 2 metry wiec nie rozumiem czemu te skurcze tak strasznie bolą.Leże jak kłoda inie odzywam sie do nikogo ani słowem(mąż miał o to pretensje).Jak każą przeć to prze ile mam siły.Prze chyba z 5 razy czując że już nie moge nie dam rady.Pytam sie czy moge dostać znieczulenie ZO.Położna sie śmieje i mówi że za 10 minut mam dzidzie na świecie i jakby miała zawsze takie rodzące to miała by super .Nie docierają do mnie komplementy chce już koniec.Mąż mówi do mnie cały czas jakieś bzdury ze musze być silna jak doberman,jak Rocky Balboa,jak supermen.Mam ochote go zdzielić w łeb.Cały czas pamiętam o oddychaniu ,nie krzycze bo boje sie że strace siły na kolejne parcie.Położna mówi że widzi fajne włoski.No precież jestem wygolona Dopiero potem jarze że to włoski na głowie.Mówi, ostatnie parcie.Prze ile mam sił w ciele.Słysze ,już po wszystkim.Kładą mi małe ciałko ,patrze sie z niedowierzaniem. Smieje a łzy lecą po policzku.To są chwile których mi nikt nie zabierze...... Szycie boli ,lekarz mówi ze mi tam granat wybuchł. Chyba sie nawet roześmiałam
Ale dłlugaśne opowiadanie Mam nadzieje ze wybaczycie tym bardziej że pisze jednym palcem bo na drugiej ręce mam córeczke
Ale sie rozgadałam.Fajnie sie wspomina Miałam szczęście co do położnej.
Termin miałam na 7 lipca ale kazali sie wstawić w szpitalu już 6 lipca bo miałam mieć wywołanie kroplówką oksytocyną.Dali 2 kroplówy ale nic mnie nie ruszyło.Pamiętam na sali lezały ze mną 3 dziewczyny (utrzymujemy stały kontakt) i żadną te kroplówki nie ruszyły W końcu ordynator zalecił by dac sobie spokój i zdać sie na nature.8 lipca już cała rodzinka dobijała sie na moją komórke ze strachem że ja jeszcze "nic" a przecież to jeszcze nie tragedia.Sama już też chciałam mieć po wszystim a pozatym miałam stracha jak oglądałam te wszystkie rodzące na porodówce.
W końcu w nocy z soboty na niedziele obudził mnie lekki ból brzucha.Przebudziłam sie ale zlekcewazyłam to szybko i znowu zasnęłam jak suseł.Po chwili znowu to poczułam i spojrzałam na zegarek.Minęło jakieś moze 40 minut.Cosik z nadzieją zaświtało w główce i szybko już nie mogłam zasnąć.ledwo zasnęłam poczułam że chce siku i ból tez dał o sobie znać.Więc maszeruje na kibelek po cichutku żeby nie obudzić dzeiwczyn z sali.W końcu za którymś razem marszu do kibelka dziewczyny sie i tak budzą i podejrzliwie patrzą .Nie da sie ukryć Było moze po 5tej.Ide na dyzurke budze pielęgniarke i mówie ze chyba mam skurcze.Mierzy ciśnienie i wysyła na porodówke.Skurcze mam tak co 20minut.Nie są jeszcze takie najgorsze.Położna mnie bada i mówi że troche tam jak w lesie i pyta czy chce pochodzić na korytarzu czy leżeć. czym prędzej czmycham na korytarz. chodze i chodze ,ide do kibelka zrobić to drugie.Powoli mi nie wesoło.Co chwila wołają mnie na porodówke i sprawdzają jak daleko dziecko zeszło .Chcą mi zrobić zastrzyk na rozpulchnienie szyjki ,mówią że szybciej pójdzie ,zakręci sie w głowie i może zwymiotuje.Nie zgadzam sie ,nie lubie wymiotywać.Dzwonie po męża.Przyjeżdża blady z bułką w ręce ale jakoś mu nie idzie to jedzenie jak widzi że chodze w te i spowrotem a przy łóżkach koleżanek klękam z bólu.Upał niemozliwy spijam wode litrami.Położna woła na porodówke i prosi żebym jednak wzięła ten zastrzyk bo dobrze mi idzie i teraz to pójdzie w mig.Zgadzam sie.Dostaje zastrzyk w tym momencie chlustają mi wody.Troche mi wstyd i żygłam 2 razy .Połozna jet super.Zakazuje już wychodzić i mówi "rodzimy"Woła męża.Robi masaż ,czuje sie jakbym tam miała dziure na 2 metry wiec nie rozumiem czemu te skurcze tak strasznie bolą.Leże jak kłoda inie odzywam sie do nikogo ani słowem(mąż miał o to pretensje).Jak każą przeć to prze ile mam siły.Prze chyba z 5 razy czując że już nie moge nie dam rady.Pytam sie czy moge dostać znieczulenie ZO.Położna sie śmieje i mówi że za 10 minut mam dzidzie na świecie i jakby miała zawsze takie rodzące to miała by super .Nie docierają do mnie komplementy chce już koniec.Mąż mówi do mnie cały czas jakieś bzdury ze musze być silna jak doberman,jak Rocky Balboa,jak supermen.Mam ochote go zdzielić w łeb.Cały czas pamiętam o oddychaniu ,nie krzycze bo boje sie że strace siły na kolejne parcie.Położna mówi że widzi fajne włoski.No precież jestem wygolona Dopiero potem jarze że to włoski na głowie.Mówi, ostatnie parcie.Prze ile mam sił w ciele.Słysze ,już po wszystkim.Kładą mi małe ciałko ,patrze sie z niedowierzaniem. Smieje a łzy lecą po policzku.To są chwile których mi nikt nie zabierze...... Szycie boli ,lekarz mówi ze mi tam granat wybuchł. Chyba sie nawet roześmiałam
Ale dłlugaśne opowiadanie Mam nadzieje ze wybaczycie tym bardziej że pisze jednym palcem bo na drugiej ręce mam córeczke
Ale sie rozgadałam.Fajnie sie wspomina Miałam szczęście co do położnej.