zal mi mojego faceta, ze zniszczy sobie wszystkie najpiekniejsze lata na zmienianie pieluch. teraz mi mowi, ze nie bedzie tak zle, ze poradzimy sobie, ale ja po prostu nie moge. jesli nie usune tego dziecka, to na pewno oddam. nie czuje sie do niego przywiazania. studia zaczynam w pazdzierniku i za nic na swiecie nie bede mogla sie wtedy dzieckiem zajmowac. moj chlopak do szkoly idzie, jego rodzice pracuja i mieszkaja daleko. i zaczyna mnie zastanawiac taka hipokryzja ludzi.. ze jak kobieta jest w ciazy, to blagaja zeby nie usuwala, ze lepiej jak odda. no to oddaje to domu dziecka, potem ten slodki dzidzius jest juz doroslym czlowiekiem, przestepca, narkomanem i wtedy juz wszyscy krzycza zeby zabic takie gnidy. smutne, ale prawdziwe.
edit: a, i jeszcze co do moich rodzicow. juz gdzies pisalam, ze moja matka od zawsze mowila mi wszystkie moje wady, ze za chuda, jak ja brzydko wygladam, jak ja jej mowilam cos co mnie cieszylo, to ona zawsze odpowiadala cos okropnego, np: 'mamo, juz niedlugo wakacje!' -'przynajmniej ty masz na co czekac, ja juz tylko na smierc'. ojciec od zawsze mowil mi, ze dziecko przed koncem studiow to zrujnowanie sobie zycia. juz gdzies pisalam, ze nie moglam nawet z matka pojsc do ginekologa bo mnie wyzywala od szmat i, ze trace pieniadze z wlasnej glupoty. zawsze chodzilam tylko z matka mojego narzeczonego do ginekologa. a ojciec gdyby sie o tym dowiedzial, to chyba by sie poplakal bo tylko mnie ma w zyciu i tylko we mnie poklada nadzieje. nie chce mu tego robic.