Tak i tu się zgadzam. Prowadzę bezpłatne zajęcia dla rodziców nastolatków i młodych dorosłych z dysregulacją emocji, depresja, zaburzeniami odżywiania itp. Ten program ma na celu dawanie im rodzicom) wsparcia i wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, że to czym się dzielimy podczas zajęć powinno być wprowadzone w podstawówkach jako przedmiot obowiązkowy i najlepiej zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Bardzo bym tego chciała.Może rzeczywiscie niedokładnie napisalam, juz wyjasniamBańka dla mnie, bo żyje w dużym mieście z dostępem do psychoterapeutów, mam wykształcenie wyższe, dobry zawód, sama przeszłam psychoterapie i mam feministyczne poglądy na zycie i moją banke na social mediach, bo obserwuje to co mnie interesuje. I podejrzewam, ze duza czesc z was tutaj ma podobnie.
A później spotykam moją rodzinę na wsi, którzy do najbliższego psychologa ma 50 km, bus jeździ 2 x na dobe, ledwo skonczyli podstawowke, maja 3 albo 4 dzieci i podział obowiazkow sprzed 30 lat czyli on pracuje, wraca z pracy i odpoczywa, a ona pracuje, gotuje, sprzata, odbiera dzieci i jest nieszczesliwa. Jak takiej osobie dajemy rady typu ,,idzcie na terapie" to jest to rada typu ,,poleć w kosmos". Oni z tej rady po prostu nie skorzystaja, bo tak jak pisalas zalezy to od dojrzalosci, od tego czy ktos chce sie zmienic, jakie ma wzorce wyniesione z domu i wielu wielu innych czynnikow. I ja sie tez nie dziwie, ze taka osoba po prostu nie ma jak skorzystac z pomocy specjalistow. Wiem, jest terapia online, ale tu też dochodzi wątek finansowy i czasowy plus nasze przekonania.
Fajnie by było jakby w szkołach nas uczyli podstaw komunikacji i mówienia o swoich emocjach i moze kiedys to wejdzie w zycie, ale na razie problemy zwiazkowe maja ludzie, ktorzy wychowywali sie w latach 90tych, 80tych, 00' i w dużej czesci sa to osoby niedojrzale emocjonalnie, ktore powielaja dawne schematy i jezeli im jest tak wygodnie to dlaczego maja cos zmieniac i wychodzic ze swojej strefy komfortu.
Ostatnia edycja: