Ja podobno byłam strasznym niejadkiem jak byłam mała. Odmieniło mi się to drastycznie
ale mama do dzisiaj mi opowiada jak to przez ponad trzy lata jadłam wyłącznie makaron z masełkiem. I to nie byle jaki ale ręcznie robiony, cienki niczym anielski włos i masełka musiało być nie za dużo i nie za mało. Wszystko inne nie weszło nawet do mojego wybrednego paszczaka. I to na początku lat 80 gdzie ciężko było dostać cokolwiek. Moja matka ręce załamywała bo dieta makaronowa jeszcze nikomu na dobre nie wyszła ale nie było innego sposobu. Albo jadłam makaron albo nic.
Wiesz kiedy się odmieniło? Jak poszłam do przedszkola.
Z dnia na dzień zaczelam jeść wszystko. A nie było to żarcie wysokiej jakości. Ale skoro wszyscy jedli to ja tez.
Z Gabi tez się na początku martwiłam, ze nie chce jeść mięska. A robiłam specjalne pulpety z indyka. Gotowane, delikatne, takie w ogóle cud malina. Nie chciała. Mięso kłuło w zeby. Poszła do przedszkola a tam potrawki z kurczaczka, spaghetti z wołowinka, gulasze. Pytam się wychowawczyń „i ona wszystko je?”. No tak, wmiata aż się kurzy
ręce, cycki i majtki opadły.
Tak samo z niektórymi owocami. Jabłuszka lubiła od zawsze ale np malin nie, truskawek nie, bananów nie, pomarańcza nie. W przedszkolu dali jej pomarańcza, takiego w skórce do raczki, zanim się obejrzałam wyjadła cały miąższ. A w domu obierane, slodkie, bezpestkowe... truskawki podjada, winogrona zabiera mi z ręki a malinami dzielimy się po pół.
Może ten twój tez powinien na dwa dni do przedszkola pójść? Może mu się diametralnie odmienić.
Każde dziecko rozwija się indywidualnie wiec póki mały jest zdrowy i zadowolony to ja bym jeszcze włosów z głowy nie rwała.