No moja kiciunia to znajda z zeszłego roku - listopad bodajże to był. Śliczne małe kocię zabrudzone bo deszczowy dzień no i uratowałam ją prawie spod auta. No i tak sobie rosła rosła aż przyszła wiosna i zaczął się okres rui. Wtedy nagle kiciunia się zorientowała że ja to jestem samica a mój małż samiec. Żebyście widziały jak ona się łasiła do niego, normalnie konkurentkę wychowałam przy sobie. Zanim poszliśmy na zastrzyk do weta to ona miała co tydzień te ruje. Ja tu na ostatnich nogach przed porodem a ta wyje po nocach i wyje. Na mnie zaczęła się rzucać, drapać i gryżć a mój nie umiał się od niej odpędzić;-). W jeden dzień już byłam tak zdesperowana że chciałam ją wrzucić sąsiadom którzy mają kocura. A niech se użyje. Najgorsze było to że zaczęła nam sikać do naszego małżeńskiego łoża.. Wystarczyły lekko uchylona drzwi i już była na łóżku. Po zastrzyku u weterynarza wszystko się uspokoiło, dosłownie nie ta sama kotka. Aż przyszedł dzien mojego porodu, do szpitala rano a o 14 już był bartuś na świecie. małż ze mną, kubuś u babci, kicia sama w domu. No i znów się zsiusiała do łózka, tak mocno że moja pościel z owczej wełny wylądowała w pralni. Małż się po prostu wściekł, gdy wrócił . Chciał ją wyrzucić przez okno. No i kicia wylądowała u moich rodziców na wsi.. poluje na myszy albo raczej one na nią bo to miastowy kot przecież Flądra jedna, ona była tak o mnie zazdrosna że obgryzła nawet róże która dostawałam od małża.
HIHI
Jak bym czytała o swoim kochanym kotku. Też był zazdrosny ale o mojego męż, jeszcze wtedy nim nie był. Dostałam go od znajomej mamy, bo bardzo chciałam całego białego kocórka, a on taki był. Przyniosłam go do domu, a nasz 2 lata starszy kocór, prawie go zagryzł, lanie dostał, a kociaczek wylądował w kartonie u mnie wpokoju. I tak sobie rósł , spał w oim pokoju w kartoniku, aż zaczełam chodziś z A.. i kotek wyladował na podwórku. Do mnie się łasił i wszystko nadal było OK, ale A.. miał przerąb... kot się rzucał na niego, gryzł go( a był taki spokojny zawsze, że za ogon go się ciągło i nawet nie zawarczał) i tak było przez 3 miesiące. Aż głuptasek nie skapną się, że A... chodził tylko w czarnych ubraniach i na nim go dobrze widać
, to się zaczoł łasić i włazić na kolana ( robił to chyba też złośliwie, bo tony włosów zostawiał
). Kotka już nie ma, bo wlazł w silnik i jak tata odpałał auto to go poturbował, biedak uciekł i po tygodniu myśleliśmy, że gdzieś zdechł, a on wrucił. Bez zębów, z przetraconym ogonem i jedną wielką raną na łapie. Weterynarz mówił, że przeżyje i go leczył, ale mój dziadek stwierdził, że po kocie i jak wszyscy wyjechaliśmy z domu na weckend, "dobił " go
, jak to ujoł. Szkoda mi go, bo był kochany i wierny.