Cześć Dziewczyny
Nie było mnie kilka dni, bo troszkę się u nas działo. W piątek po południu miałam ciemne plamienie i bolał mnie brzuch. Pojechaliśmy na SOR ginekologiczny, żeby sprawdzić, czy wszystko ok. Wchodzimy do budynku a tam pustki. Aż zapytałam salową, czy dziś mają na pewno ostry. Po jakimś czasie z łaską zeszła do mnie z oddziału pani doktor. W gabinecie byłam chyba z godzinę
i to przez pierwszych 45 min nasłuchałam się, że przyjechałam sobie darmową wizytę zrobić, że symuluję, kazała mi pokazywać nawet bieliznę
nasłuchałam się na temat mojej lekarki prowadzącej, invitro, jej dzieci i w ogóle miliona niezwiązanych ze sprawą rzeczy. Na początku dostałam nospę w zastrzyku i na tym wizyta miała się zakończyć. Przepisała jeszcze duphaston. Ale że cierpliwie wysłuchiwałam tego jej monologu, to na koniec powiedziała, że może jeszcze tylko przyłoży usg do brzucha, żeby zobaczyć, czy ciąża jest żywa jak to określiła. Oczywiście przez brzuch nic nie znalazła (chociaż za bardzo też nie szukała) i powiedziała, ze nie wygląda to dobrze. Zadecydowała, że zrobimy dopochwowo. Na początku też nie mogła znaleźć dziecka
w końcu się udało, ale stwierdziła, że jest za małe jak na ten tc. Ogólnie chyba miała problemy z obsługą sprzętu, bo nie potrafiła nawet zmierzyć dziecka. W końcu się udało (mam nadzieję, że dobrze) i wyszło, że maluch ma 18,5 mm i że serduszko ślicznie bije:-) czyli wszystko ok. Nie powiem i le nerwów mnie to kosztowało
mam wrażenie, że niektórzy w ogóle nie nadają się żeby być lekarzami.
Ogólnie zmieniam chyba lekarza prowadzącego. Umówiłam się na wizytę na wtorek na 9 rano.
Mam ogromne forumowe zaległości, postaram się zaraz nadrobić. A tymczasem miłej niedzieli majóweczki;-)