8ego przyjęta na patologię, 9ego od 13:00 już skurcze po baloniku i tak przez ponad 17 godzin, ale rozwarcie utknęło na 4 cm i o 6:35 10ego maja zrobiono mi CC. Dość koszmarne to było, człowiek był tak zmęczony, że spał tą minutę-dwie między skurczami i budził się tylko żeby krzyczeć na skurczu. Asia donoszona 38+3, ale malutka, tylko 2410g i 51 cm, jesteśmy od niedzieli na własne żądanie w domu, bo chcieli żebyśmy czekali na kontrolę kardiologiczną szmerku na sercu w szpitalu, ale nie byli w stanie zagwarantować kiedy kardio będzie, więc z mężem zdecydowaliśmy się iść na kontrolę prywatnie, ale ze szpitala wyjść, bo dostawałam już schizy. Mała nie jest w stanie jeść z piersi, więc od tych pierwszych dni pompuję jak szalona, wyparzam części laktatora, karmi się ja butelką i przewija, a atmosfera szpitala i niestety beznadziejne położne tak mi leciały na psychikę że wpływało to na laktację :/ jeszcze 3 dni po powrocie do domu byłam w zupełnej rozsypce, bo pierś nie wychodzi, bo zmęczenie, bo rana po CC, bo wszędzie porady dla kobiet KP a nie KPI i ryczałam kilka razy dziennie a ciśnienie wariowało, ale już jest lepiej. Łatwo nie jest (piszę właśnie podczas sesji pompowania, jak mąż ogarnia Małą), ale córeczka jest taką słodką kruszynką że no co mogę powiedzieć, robi się to dla Niej. Trzymajcie się dziewczyny!