Wiolonczela, ja właśnie takiej pomocy bym potrzebowała. Tutaj, u mnie na miejscu. Ale rodzina męża za pomoc uważała zawsze to, że my mamy do nich w weekend przyjechać, oni pojeżdżą sobie wózeczkiem, ja i tak mam być w pobliżu, bo przecież karmiłam. Nie raz usłyszałam, że przecież moglibyśmy zostawiać im małego, gdybym się przerzuciła na butelkę. Do domu wracałam gorzej zmęczona, bez niczego na wynos i na tygodniu i tak gotowałam, sprzątałam i dawałam sobie radę sama. Jak Fifi skończył 4 miesiące i wzięliśmy sobie tą Elkę do sprzątania, to usłyszałam, że jestem niewdzięcznikiem, bo oni tak chcieli pomóc, a ja wolę obcą osobę do domu wpuszczać.
Nie wiem, jak teraz będzie. Powiedziałam M., żeby matce wyłożył jasno i wyraźnie o co nam chodzi. Jeśli chce niech przyjeżdża pomagać i jakoś się dogadamy, jak nie, to ode mnie też nie wymaga wożenia im dzieci i przyjmowania ich na kawusię u siebie, bo na to już nie mam ani siły ani ochoty.
A ja mam dziś problem kulinarny. Przywieźli mi z Tesco zamiast pieczarek boczniaki. Wzięłam, bo pomyślałam, że nigdy nie jadłam, to coś wymyślę. No i teraz nie wiem co z nich zrobić
Camel, wczoraj to się jednak komuś zmarło. Jak już odjechała straż, karetka i policja, to podjechał karawan. Tak mi przynajmniej doniósł małżonek, bo ja tylko sprawdziłam czy to aby nic nam nie zagraża w stylu gaz czy coś takiego, i już potem przestałam się interesować.