A
aggy
Gość
Cześć Mamcie ślicznych Dzieci,
jestem całkiem niewyspana przez mojego M. Przez całą noc kaszlał okropnie. W zasadzie to kaszle już od tygodnia, ale wczoraj to już był koszmar. Rzęził tak przy oddychaniu, że spać nie mogłam. A mówiłam mu wcześniej, żeby poszedł do lekarza. A on na to, że nie, że on wie, że to zapalenie oskrzeli i po co ma iść. Ja na to, że po antybiotyk, niech nie bierze L4 jak nie chce, ale jakieś leki musi brać, bo to się będzie nasilać. On, jak każdy facet odparł, że SAMO przejdzie. No to mu walnęłam z grubej rury, że zarazi mi Kubę i kto potem z nim zostanie w szpitalu (tfu tfu tfu), oczywiście ja. Tak jakby pobyty w szpitalach były moja ulubioną rozrywką. Na razie na wizytę u lekarza się nie zdecydował, ale pracuję nad nim.
Na dodatek wczoraj się na niego obraziłam. Stwierdziłam, że kłótnie nie mają sensu, bo tyle razy mu powtarzałam, tyle razy go prosiłam, a on nic. Jak grochem o ścianę. Ja wiem, że on pomyje naczynia, ale najpierw muszę go o to poprosić. Muszę mu przypomnieć, żeby wyniósł śmieci wychodząc do pracy, bo pampersy nie mają przecież najprzyjemniejszego zapachu. Muszę mu kilka razy powtarzać, że trzeba jechać po mleko dla małego, bo się kończy. Czasem mam wrażenie, że jestem jednocześnie kucharką, sprzątaczką, boną do dziecka, sekretarką, damą do towarzystwa i kochanką. Nie mam nic przeciwko temu, układ jest jasny - on pracuje, ja zajmuję się domem. Ale to też jest praca i oczekuję odrobiny szacunku. A wczoraj.... Była u nas znajoma. Ona niestety strasznie głośno mówi. Mnie to nie przeszkadza, ale M za nią nie przepada i dlatego wszystko go w niej drażni. Po jej wyjściu (godz. 19), naskoczył na mnie, że nie zwróciłam jej uwagi, że o tej godzinie my już małego wyciszamy, a ona się drze. I pewnie nawet przyznałabym mu rację, gdyby nie dodał po chwili, że "ja się męczę myśleniem i jej wizyty lasują mi mózg". No nie. Tu przegiął. Już chciałam się na niego wydrzeć, że nic nie upoważnia go do tego, aby odnosić się do mnie w ten sposób, ale ugryzłam się w język i postanowiłam się do niego nie odzywać. Po chwili wszedł do kuchni i zdziwiony spytał "Co, obraziłaś się, że zwróciłem Ci uwagę?". Więc ja mu odparłam, że nie chodzi o to, że powiedział co o tym myśli, tylko w jaki sposób to zrobił. I że jeśli zamierza w ten sposób się do mnie zwracać, to może się w ogóle nie odzywać. Ja się teraz do niego nie odzywam. Postanowiłam, że dziś nie ugotuję obiadu - jak będę z Kubą na spacerze, to zjem coś w restauracji na osiedlu, a on niech się martwi. Może jak przez kilka dni będę go ignorować, to zrozumie, co ja czuję.
Dziewczyny, ja wiem, że on jest choleryk. Że najpierw coś powie, a potem mu głupio. Ale ja przecież nie muszę tego znosić. Już nie wiem, jak do niego trafić. Tyle razy mu powtarzałam, że ma trzymać język na wodzy, jak jest wściekły, że jeżeli nie potrafi ze mną normalnie rozmawiać, to niech sobie lepiej znajdzie inną babę, która będzie to tolerować, bo ja nie zamierzam. I przez jakiś czas jest spokój, a potem znów to samo. Nie wiem, co robić. Nie chcę od niego odchodzić, bo poza tymi wyskokami, to jest dobrym, troskliwym, kochającym mężem i ojcem, ale to nie oznacza, że może się na mnie wyżywać, jak jest wściekły. A może to jakiś sposób, co? Może powinnam się na kilka dni wynieść z Kubą do babci, żeby sobie to przemyślał. Tylko to wymagałoby zaangażowania babci w temat, a ja nie chcę przed rodziną się skarżyć. Nie chcę tłumaczyć wszystkiego od początku, bo wiem, że babcia weźmie moją stronę i znienawidzi mojego M, a póki co bardzo go lubi. Nie chcę, żeby to się zmieniło.
Naprawdę nie mam pomysłu na tą całą sytuację. Wyżaliłam się, więc może Wy mi coś doradzicie? :-(
Pozdrawiam minorowo, ale serdecznie
jestem całkiem niewyspana przez mojego M. Przez całą noc kaszlał okropnie. W zasadzie to kaszle już od tygodnia, ale wczoraj to już był koszmar. Rzęził tak przy oddychaniu, że spać nie mogłam. A mówiłam mu wcześniej, żeby poszedł do lekarza. A on na to, że nie, że on wie, że to zapalenie oskrzeli i po co ma iść. Ja na to, że po antybiotyk, niech nie bierze L4 jak nie chce, ale jakieś leki musi brać, bo to się będzie nasilać. On, jak każdy facet odparł, że SAMO przejdzie. No to mu walnęłam z grubej rury, że zarazi mi Kubę i kto potem z nim zostanie w szpitalu (tfu tfu tfu), oczywiście ja. Tak jakby pobyty w szpitalach były moja ulubioną rozrywką. Na razie na wizytę u lekarza się nie zdecydował, ale pracuję nad nim.
Na dodatek wczoraj się na niego obraziłam. Stwierdziłam, że kłótnie nie mają sensu, bo tyle razy mu powtarzałam, tyle razy go prosiłam, a on nic. Jak grochem o ścianę. Ja wiem, że on pomyje naczynia, ale najpierw muszę go o to poprosić. Muszę mu przypomnieć, żeby wyniósł śmieci wychodząc do pracy, bo pampersy nie mają przecież najprzyjemniejszego zapachu. Muszę mu kilka razy powtarzać, że trzeba jechać po mleko dla małego, bo się kończy. Czasem mam wrażenie, że jestem jednocześnie kucharką, sprzątaczką, boną do dziecka, sekretarką, damą do towarzystwa i kochanką. Nie mam nic przeciwko temu, układ jest jasny - on pracuje, ja zajmuję się domem. Ale to też jest praca i oczekuję odrobiny szacunku. A wczoraj.... Była u nas znajoma. Ona niestety strasznie głośno mówi. Mnie to nie przeszkadza, ale M za nią nie przepada i dlatego wszystko go w niej drażni. Po jej wyjściu (godz. 19), naskoczył na mnie, że nie zwróciłam jej uwagi, że o tej godzinie my już małego wyciszamy, a ona się drze. I pewnie nawet przyznałabym mu rację, gdyby nie dodał po chwili, że "ja się męczę myśleniem i jej wizyty lasują mi mózg". No nie. Tu przegiął. Już chciałam się na niego wydrzeć, że nic nie upoważnia go do tego, aby odnosić się do mnie w ten sposób, ale ugryzłam się w język i postanowiłam się do niego nie odzywać. Po chwili wszedł do kuchni i zdziwiony spytał "Co, obraziłaś się, że zwróciłem Ci uwagę?". Więc ja mu odparłam, że nie chodzi o to, że powiedział co o tym myśli, tylko w jaki sposób to zrobił. I że jeśli zamierza w ten sposób się do mnie zwracać, to może się w ogóle nie odzywać. Ja się teraz do niego nie odzywam. Postanowiłam, że dziś nie ugotuję obiadu - jak będę z Kubą na spacerze, to zjem coś w restauracji na osiedlu, a on niech się martwi. Może jak przez kilka dni będę go ignorować, to zrozumie, co ja czuję.
Dziewczyny, ja wiem, że on jest choleryk. Że najpierw coś powie, a potem mu głupio. Ale ja przecież nie muszę tego znosić. Już nie wiem, jak do niego trafić. Tyle razy mu powtarzałam, że ma trzymać język na wodzy, jak jest wściekły, że jeżeli nie potrafi ze mną normalnie rozmawiać, to niech sobie lepiej znajdzie inną babę, która będzie to tolerować, bo ja nie zamierzam. I przez jakiś czas jest spokój, a potem znów to samo. Nie wiem, co robić. Nie chcę od niego odchodzić, bo poza tymi wyskokami, to jest dobrym, troskliwym, kochającym mężem i ojcem, ale to nie oznacza, że może się na mnie wyżywać, jak jest wściekły. A może to jakiś sposób, co? Może powinnam się na kilka dni wynieść z Kubą do babci, żeby sobie to przemyślał. Tylko to wymagałoby zaangażowania babci w temat, a ja nie chcę przed rodziną się skarżyć. Nie chcę tłumaczyć wszystkiego od początku, bo wiem, że babcia weźmie moją stronę i znienawidzi mojego M, a póki co bardzo go lubi. Nie chcę, żeby to się zmieniło.
Naprawdę nie mam pomysłu na tą całą sytuację. Wyżaliłam się, więc może Wy mi coś doradzicie? :-(
Pozdrawiam minorowo, ale serdecznie