To miałaś naprawdę fajnie.
Niestety, u nas położne na położniczym są różne - wiele dziewczyn narzeka, że nie są pomocne. A na dokładkę jest zakaz odwiedzin, więc trzeba liczyć tylko na siebie i trafić na fajne współlokatorki, które spojrzą na Malucha, jak się idzie np. do łazienki.
Położna środowiskowa, która była u mnie, pracuje też w szpitalu i wytłumaczyła mi z czego wynika taka chora sytuacja. Kiedyś w szpitalu były osoby odpowiedzialne z opiekę nad noworodkami i inne zajmujące się matkami. Jakiś czas temu wprowadzili coś co nazywają opieką kompleksową, czyli taka położna ma ileś kobiet i dzieci pod opieką (kilka sal). Mówiła mi, że jest ich zwyczajnie za mało i się totalnie nie wyrabiają, więc są przeważnie tam, gdzie są jakieś problemy. Wierzę jej, bo obok mnie na łóżku leżała dziewczyna po łyżeczkowaniu, z krwotokiem - położne biegały i pomagały jej jak tylko mogły. Ta moja położna mówiła, że często się zdarza, że podczas dyżuru nawet nie mają kiedy pójść do toalety. U mnie nic złego się nie działo, więc położna tylko umyła mi synka i przez pierwszą dobę właściwie nikt w niczym mi nie pomagał. Na początku byłam załamana, bo nigdy wcześniej nie trzymałam nawet na rękach takiego maleństwa, a tu musiałam je karmić, przewijać i przebierać i to zupełnie sama, bo jak pisałaś, odwiedzin nie ma. Teraz - z perspektywy - chyba nawet się z tego cieszę, że zostałam rzucona na taką głęboką wodę, bo zmuszona sytuacją przestałam się bać opiekować swoim dzieckiem i już drugiego dnia sprawnie mi to szło