Ja się dowiedziałam też z testów w miesiącu w którym ginek powiedział, że nie ma szans bo brak owulacji
(sprawdzał około dnia owulacji i nie było pęcherzyka niby). Potem napisałam mu smsa że chyba jestem w ciąży i proszę o wizytę. Kazał zrobić badanie z krwii i wysłać mu mailem. Tak też zrobiłam. Stwierdził, że to wczesna ciąża (oh really?!) i zaprosił na badanie. Zabrałam ze sobą męża.. zerknął do pochwy paluchami potem tym "prętem" i był widoczny pęcherzyk z zarodkiem jeszcze bez bicia serca. Założył mi kartę ciążową z błędnym imieniem (normalka), zlecił badania do wykonania i kazał się zgłosić po nich.Tego samego dnia złamałam rękę. 3 dni później [chyba] byłam u gina na nfz i tam pierw była wizyta u położnej która dokonała wywiadu, zbadała mi ciśnienie i wagę. Wypisała kartę (nie mówiłam że już jedną mam) z prawidłowym imieniem (jednak się da;p ) i wszystkimi pomiarami jakich dokonała. Potem poszłam do gabinetu ginekologa który dłuugo pytał o wszelkie choroby w rodzinie, o mój wypadek itd itp. Potem przejrzał moje dotychczasowe badania i powpisywał wszystko do komputera. Zaprosił mnie na "stół". Zbadał jakimś wziernikiem (trochę bolało), zaniepokoił się kolorem wydzieliny i zrobił cytologię (jeszcze wyników nie widziałam). Przepisał jakieś tabsy na ten stan w pochwie ale 3 dni później miałam przez to krwawienia i odstawiłam. Potem było usg dopochwowe przy którym już męża zawołał z sąsiedniego pokoju. Potwierdził ciążę i że jest tydzień młodsza. Narobił kupe zdjęć i gmerał tam i oglądał chyba z 30min ;p W trakcie pytał o moją pracę, o badania piersi (których nie wykonuję sama bo mam piersi gruczołowe i składają się z samych guzków) i powiedział, że na następnej wizycie zbada mi piersi. Potem wróciliśmy do poprzedniego gabinetu z biurkiem i dalej wklepywał dane w komputer całe wieki (strasznie jest skrupulatny ale właśnie to się mi w nim spodobało). Pogadał o tym co widział, o zaleceniach, dał cały plik badań na wszystko co trzeba było i nie trzeba (np grupa krwi którą znam) w tym prenatalne w związku z RTG. Co dalej.. recepty dał, kazał odstawić wszystkie suplementy i podał datę kolejnej wizyty.
Tydzień później u niego byłam w sprawie krwawienia. Tym razem bez męża i okazał się bardzo gadatliwy. Pytał skąd pochodzę, jak długo tu mieszkam, gdzie pracuję i jak dokładnie wygląda moja praca itp itd. Potwierdził, że dobrze zrobiłam odstawiając tabletki i przepisał mi progesteron bo wykrył krwiaka. Uspokoił mnie że krwiak jest w takim miejscu, że w lepszym nie mógł być ale że nie mogę już wrócić do pracy i po końcu zwolnienia na złamaną rękę koniecznie mam wziąć l4 do końca ciąży. Powiedziałam mu że chciałam wrócić a on na to że on nie może się na to zgodzić. Pytał czy potrzebuję zwolnienia (nie potrzebowałam). Doradzał nawet że może mi wypisać takie nie ciążowe jeśli nie chcę informować pracodawcy jeszcze o ciąży (bo czekam do 2 trymestru;p ). No i w końcu sobie poszłam
Zadzwoniłam do gin. prywatnego i podziękowałam za współpracę ze wskazaniem na to, że mnie nie stać na wizyty i tyle.