Morgaine, ja sie zastanawiam, czy ja mam serce?.. a jak tak, to gdzie? cos mnie nie boli nic a nic.. dziadek, pal licho, jaki byl, jak mowilam, mi osobiscie nic zlego nie zrobil - ale byl juz starszym, schorowanym czlowiekiem (82 lata, dwa razy w szpitalu, by passy i jeszcze inne zabiegi wspomagajace serce), byl przede wszystkim bardzo samotny. ale byl tez w pelni sil, tzn. energii zyciowej, no i trzezwy na umysle, nie byl dla nikogo ciezarem. i wiem, ze wlasnie bal sie strasznie tego, ze zniedoleznieje, a cala rodzina tak daleko od niego - zreszta, jaka rodzina.. i bal sie, kto sie nim zajmie, jak bedzie wymagal opieki? jak straci pamiec, jak moja kochana babcia, co ledwo wie, jak sie nazywa, nie umie trafic do toalety? nie zniedoleznial, zmarl w sumie w pelni sil jeszcze, tylko serce mial slabe.. i jeszcze, jak mowilam, nie byl sam w domu, nikt go nie znalazl 3 dni po smierci, tylko zmarl w kosciele, wsrod ludzi, w pojednaniu z Bogiem, mimo wielu zlych rzeczy, ktore zrobil - na pewno staral sie o wybaczenie.. i Bog wyraznie sie zlitowal nad nim, wiec mial niejako i szczescie..
wierze, ze odnalazl spokoj i nie jest mi specjalnie przykro - dla niego to bylo chyba naprawde najlepsze.. ale czemu nie odczuwam smutku, zalu? oczywiscie, przykro mi, ze nie poznal wnukow, nie zblizyl sie do nas w ostatnich latach, ze nie jezdzilismy do niego - oczywiscie, zal mi.. ale samego odejscia jego nie zaluje.. po prostu, zycie..
ja chyba nie umiem plakac w takich sytuacjach.. po smierci chorej kuzynki tez nie plakalam, dla niej to bylo tez wybawienie.. cale zycie w szpitalu spedzila.. koszmar.. nie wiem, naprawde :-(