Cześć dziewczyny,
czytam Was teraz zza krzaków jak to tutaj piszecie
. Pisałam w 2018 na forum zadawałam kilka pytań. Więc raczej nie byłam tutaj osobą dużo piszącą i rozpoznawalną.
A teraz chciałam napisać Wam wszystkim, że warto walczyć wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Może w skrócie opiszę moja sytuację.
W 2010 urodziłam syna.W ciąże zaszłam od razu beż problemów. Minęło kilka lat i chcieliśmy rodzeństwo dla syna. Niestety w 2017 roku jak się okazało po kilku latach moich męczarni bólowych, że mam endometriozę wiadomo może przeszkadzać w zajściu w ciąże ale też nie musi. Udało się nam i zaszłam w sierpniu 2017 ale szybko ciąża się zakończyła. Kolejne miesiące prób nie przynosiły efektów. W marcu 2018 przeszłam zabieg laparoskopowy usunięcia torbieli endometrialnej. Mój prawy jajnik został tylko w jakiejś małej części. Prosiłam lekarza żeby ratował wszystko co się da. Po zabiegu mieliśmy próbować dalej. Niestety nic nie wychodziło.
W czerwcu trafiliśmy do kliniki leczenia niepłodności w Czechach. Zrobililismy wszystkie badania podeszliśmy do stymulacji. Pobrano 10 jajek 9 zapłodniono. 8 zostało z nami. Wszystkie ponoć idealne. I zaczęliśmy transfery po 2 zarodki. Pierwszy transfer świeżaków. 6 poszło na zimowisko.
W rok i 4 miesiące wytrzaskaliśmy wszystkie nasze zarodki. W międzyczasie byłam też sama u inmunologa. Zrobilam wszystkie zalecone przez Panią doktor badania. Nic takiego mi nie wyszło co wskazywałoby na niepowodzienia. Do ostatniej próby pomimo idealnych wyników dołączyłam Intralipid. I niesty nawet on nie pomógł.
Byłam załamana i zrezygnowana. Jak Was czytam to wnioskuję, że w klinice niestety nie byłam dobrze prowadzona. Tam nikt badań po podaniu zarodków nie zlecał tak jak u Was. Nikt mi nie zmienił żadnych protokołów, leków niczego. Kasa szła a efektów zero.
W styczniu 2020 poszłam do lekarza z kliniki w której mamy opiekę prywatną żeby sprawdzić czy jest owukacja i jak to wygląda po ostatnim nieudanym transferze. Dostałam tam normalnie od lekarza obuchem w łeb. Wyszlam z gabinetu i wracając do pracy cała drogę przebaczałam. Doradził mi żebym usunęła macicę, endometrioza, mięśniaki i wygląd macicy wg niego żadnych szans na ciąże. A po co się męczyć. Zapytał czy rozważaliśmy z mężem adopcję.
Faktycznie zaczęłam się tematem adopcji interesować ale po pierwsze to nie jest takie łatwe, po drugie jak mi powiedziano pierwszeństwo mają pary bezdzietne, po trzecie nie dostalibyśmy maluszka tylko dziecko do 10 tego roku życia żeby różnica między dziećmi była ok 2 lat, po czwarte właśnie czas trwania wszystkich szkoleń i z tym związanych to jakieś 2 lata, po piąte ośrodek adopcyjny najbliżej nas łączył się z innym i pierwszeństwo mają już te osoby które zakończyły kursy i czekają na dzieci czyli kazali dzwonić w tym roku, po 6 te jak mi powiedziano w 2 różnych ośrodkach wcale nie jest tak że tych dzieci jest niewiadomo ile.... i jeszcze parę ciekawych rzeczy. Także bardzo szybko ta opcję przestaliśmy brać pod uwagę.
Ja starałam się przestać tylko o tym myśleć. Przyszła pandemia. Kwiecień spędziliśmy na integracji z sąsiadami zza ściany.
Pod koniec kwietnia zrobilam badanie z krwi. Okazało się, że jestem w ciąży. Na pierwszej wizycie lekarz obstawił mnie lekami. Wizyty miałam co 3 tygodnie. Żadnych objawów ciążowych. Żadnych dolegliwości. Tylko mega duży brzuch.
Potem po badaniach wyszło że mam cukrzycę ciążową. Także walczyłam z nią już do końca ciąży.
Wbrew zaleceniom lekarza urodziłam naturalnie w niecałe 1,5h.Uparłam się na poród naturalny. Miałam mieć cc. Bo pierwsza ciąża zakończyła się cc. Do tego cukrzyca i jeszcze na koniec niby problem z przepływami.
W styczniu zostałam 2 raz mamą. Mamy teraz dwóch chłopaków.
Mam nadzieję że moja historia doda Wam sił i nadzieji że warto walczyć.
I dziewczyny moja sugestia nie sugerujecie objawiamy innych dziewczyn. Każda ciąża jest inna. U mnie w żadnej ciąży nie było ciążowych dolegliwości. Więc nie ma sensu niepotrzebnie się nakręcać.
Powiedzienia życzę Wam wszystkim.