Tata miał raka, właściwie dwa (różne). Ten na pęcherzu łatwo usunęli, ale ten na żołądku... musieli usunąć z całym żołądkiem. Ma połączony przełyk z jelitami. Po cyklu chemii i radioterapii bardzo schudł, ale najgorzej go zmogło w szpitalu, do którego poszedł bo miał pooperacyjny ropień w płucach. Dostał biegunki i... Odwadniał się (biegunka), głodził (ciężko było mu jeść) i niedotleniał (płuca) takie małe zabójcze combo
Jak do szpitala schodził sam po schodach, tak teraz nawet nie siedzi...
W hospicjum miał mieć tlen doraźnie, dożywianie nawet przez sondę jeśli nie miałby siły ruszać buzią, kroplówki, codziennie wizytę lekarza, rehabilitację manualną i wannie z hydromasażem - 3/4 z tego nie jesteśmy mu w stanie w domu zapewnić. Z tym, że wydaje mi się, że jakaś nieogarnięta lekarka go przyjmowała i ubzdurała sobie, że ma przerzuty (czego nie ma na żadnym wypisie ze szpitala, ani badaniach, a tych miał dużo) i dostawał jakieś plastry przeciwbólowe, które go otumaniały, bo niby skarżył się na ból. A jego owszem bolą, ale kichy bo nie bardzo mają co trawić i espumisam pomagał, ewentualnie jakiś delikatny środek rozkurczający. Wczoraj zrobiliśmy mały zmasowany atak na tą lekarkę, ze 2 razy z nami przeglądała dokumentacje ojca i w końcu przyznała, że nie ma przerzutów i chyba dziś nie dostał otempiaczy, bo lepiej się z nim rozmawiało. Co nie zmienia faktu, że jest w złym stanie i nadal na dwoje babka wróżyła....