Dzień dobry,
pojechałam wczoraj z mężem do szpitala. Postanowiliśmy, że pojedziemy do szpitala ginekologiczno-położniczego, mamy nie daleko ok 45 km więc pomyślałam, że niedziela, itp. więc tak będzie lepiej...
Powiem Wam, że masakra. Lekarka straszna! Na wstępie przywitała mnie, czy wiem że In Vitro ma tylko jakieś może 30% szans....ja jej na to, że ja w tym momencie jestem na takim etapie jak wszystkie kobiety wczesna ciąża....do tego poparzyła na betę i mówi "wie Pani że tu nie ma już szans na ciąże?"... maskara i najlepsze "powinnam panią zostawić, ale nie mamy żadnych łóżek wolnych" tragedia rozpłakałam się....
Zrobiła mi USG oczywiście nic nie było widać tylko powiększony nieznacznie trzon macicy i śluzówka pogrubiona. Stwierdziła, że reszta nic na razie wskazuje żeby się coś działo. Nie można oczywiście np. wykluczyć ciąży pozamacicznej, ale na to za wcześnie bo nic nie widać. Kazała mi zażyć paracetamol i tyle
wypisała papiery kazała się podpisać i cześć...
Tragedia w takim szpitalu myślałam, że to będzie inaczej wyglądać. Było mi bardzo przykro.
Dziś brzuch boli mniej choć noc zarwana plamienia ustały. Zaraz jadę na betę choć nie chcę strasznie