Ja sie nie wstydze ani nie ukrywam tego ze moja corcia jest dzieki tej metodzie ale z drugiej strony nie trabie o tym na prawo i lewo po prostu nie sa glupi.U mnie w pracy wiekszosc wie albo sie domysla bo ja otwarcie mowilam ze e dziecko a 4 lata nic.W rodzinie wie mama tata pewnie tez ale nie ode mnie z nim nie rozmawialam na ten temat.Rodzenstwo hmmm starszy brat z bratowa pewnie sie domyslaja a mlodszy brat ..on jego to zupelnie nie interesuje a jego zonie nie nowilam bo bym codziennie musiala to samo jej opowiadac co i jak z tym in vitroCześć Dziewczyny, ja dziś z trochę innej treści pytaniem… a mianowicie jak wyglada u Was kwestia z tematem ivf w rodzinach ?
Nie mówicie o Waszym problemie? Czy jesteście otwarte na ludzi Wam bliskich..
Ja z mężem, mamy bardzo dobre relacje z rodzina, naszym rodzeństwem.. wiedza ze staramy się o dziecko od kilku lat, tak na luzie, mówiliśmy ze jakoś nie wychodzi i nikt z tego nie robił głupich podtekstów czy coś..
Teraz chcemy zacząć procedurę i czuje ze chciałabym o tym rozmawiać z moimi bliskimi.. obawiam się jednak reakcji, oboje z mężem jesteśmy praktykującymi katolikami, tak jak nasi bliscy, nie wiem jak to odbiorą, z drugiej strony nie chce Ich oszukiwać, ani w kwestii tego ze pragnę dziecka, ani tego jak planujemy je począć… Powiedzcie jak u Was to wyglada..
Corka jak dorosnie napewno dowie sie od nas ze jest dzieki wielkiej milosci rodzixow do siebie bo in vitro dla mnie to rownoznaczne z ogromem milosci malzonkow do siebie.Moja corcia jeat ukochana wnuczka moich rodzocow i mysle ze dla nich nie jest wazne w jaki sposob zostala poczeta.
Ja nigdy nikomu nie pozwole w mojej obecnosci smiac sie czy szydzic z in vitro bo nikt nie zrozumie tego dopuki sam na wlasnej skorze tego nie dotknie.