Ja powiem tak. Ta radosc, że się udało jest uwarunkowana od ilości stymulacji, ilości nieudanych transferów, i tym czy ktoś jest na początku swojej walki czy na końcu. Ja jestem na końcu. To była właśnie ta ostatnia stymulacja, zarodkow więcej nie mam, więc to raczej naturalne że się boję, bo gdy wydarzy się coś złego, zostanę uljuz na zawsze sama, bez dziecka...Co za paradoks. Jedna ma typowe dolegliwości ciążowe i jest jej źle i niedobrze, a z kolei inna nie odczuwa zupełnie nic i się zamarwia, czy aby wszystko w porządku.
Powiem szczerze, że ja tak nie miałam i oby nic mi się w głowie nie poprzestawiało, bo widzę, że wy więcej przeżywacie stresy jak radość, że nareszcie się udało. Ja zawsze wychodziłam z założenia, że skoro się udało to będę brała garściami te doświadczenia i zamartwiałam się głównie gdy słyszałam: serduszko na tym etapie bije za szybko, trzeba monitorować, o są torbieliki, ale one jeszcze mogą się wchłonąć i największą ciążowa zgroza. Zwiększamy heparynę bo jedna strona ma słabe przepływy.
Dziewczyny moja rada! Uwaga!
Cieszcie się tymi doświadczeniami bo będziecie jeszcze tęsknić za tym etapem. Ja cholernie tęsknię.
Gdyby udał mi się pierwszy transfer, pewnie też bym srała tęczą