A tak w ogóle to musze się dzisiaj Wam trochę pożalić i wyrzucić z siebie coś. Z góry przepraszam za długi mmonolog.
To że w małżeństwie mi się nie układało już od dawna to pisałam już nie raz i dwa.. Jak w każdej parze mierzącej się z problemem niepłodności są wzloty i upadki... U mnie od 1,5 roku tylko upadki... Mój mąż nie przejmuje się obowiązkami domowymi chodzi o sprzątanie pranie itp wszystko jest na mojej głowie.. Jeśli chodzi o finanse - zero przejęcia, wszystko na mojej głowie. I to ja do tej pory jechałam na dwóch etatach nie on. Problemy i wg całość zwiazana z wcześniejszym leczeniem- praktycznie zerowe zainteresowanie, wszystko było na mojej głowie. Myślenie o jakiejkolwiek przyszłości : brak jakich kolwiek planów i ambicji, w przeciwieństwie do mnie. Dla niego najlepiej jest jak bylo do teraz:ugotowana posprzątane pieniądze są bo jak może nie być jak ja zawsze odkladam(on zero)mieszkanie wynajęte, opłacone co się przejmować... . Dla niego było ok a dla mnie krytycznie, ciągle się o to kłóciliśmy. Naprawdę nie jestem w stanie zliczyć ile razy chciałam odejść. Trzymała mnie tylko chęć posiadania dziecka i walka o nie... Jakieś 1,5 miesiąca temu już wszystko strzeliło.. Powiedziałam koniec i powiedziałam mu otwarcie że odchodzę. Ze zostaje w mieszkaniu tylko do transferu a potem jak się uda to wyprowadzam się, nie miałam już na to wszystko sił ani psychicznych ani fizycznych. Powiedziałam że jak się uda to nie odetnę go od dziecka będzie mieć takie same prawa do niego jak ja ale ja z nim nie chce być i mieszkać. Powiedziałam że nie będę w takiej atmosferze wychowywać dziecka. On oczywiście obiecywał poprawę i wg (jak zawsze) tyle że ja tym razem już w to nie wierzyłam wiedziałam że ta "poprawa" potrwa tydzień albo miesiąc i wróci wszystko na swoje tory... Poprawił się rzeczywiście odciążył mnie w obowiązkach domowych, wykazał ogólne większe zainteresowanie i wg.. Minol tydzień.. Dwa.. Miesiąc-pomyślałem że może teraz się rzeczywiście zmieni że zaraz transfer, który może się uda że może jeszcze będzie dobrze... Było- do dnia po transferze. Dzień po transferze wrócił stary Marcin, zero pomocy (akurat wtedy kiedy go potrzebowałam) bo po transferze miałam przez 5 dni leżeć w łóżku, zero zainteresowania a jedyne co go interesowało to granie na konsoli i % z sąsiadem a o co bym go nie poprosiła to musiałam się na słuchać.. Dlatego po dwóch dniach musiałam Juz wstać i sama się wszystkim zając.... Płakałam i robilam: gotowlalam i sprzątałam - uważając na siebie a mój mąż siedział na leżaku z sąsiadem na ogrodzie piwo pijąc... W ostatni weekend zapytałam go czy nie może że mną posiedzieć chodź 1 dzień? Albo kilka kogdzin mi poświęcić bo całymi dniami jestem są ma w domu to usłyszałam że jestem wkurwiająca i woli z sąsiadem się napić.... Po wizycie w piątek u lekarza do którego i tak że mną nie wszedł, jak zawsze tavajac powiedział że jestem tak wkurzająca że nie chce mu się wracac wg do domu.. Oczywiście płakałam.... Ech... Kolejny weekend (wczoraj) obiecał ze ten weekend spędzi że mna: i tak było rano zakupy - razem, potem w domu zrobił obiad (wow) zjedliśmy po czym przyszedł jego kolega - więc zmył sie z nim na piwo.... Wrócił po dwóch godz posiedział pół godz że mną i poszedł do sąsiada na % o godz 23 napisałam mu ze dom zamykam i niech śpi u sąsiada. Między czasie zjebał*am jednego i drugiego mówiąc co o nich myślę.. Tam strasznie się zdenerwowałam, dziś źle się przez to czuje, nie mogę wstać z lozka bo tak mnie boli brzuch... Nie będę już dłużej ciągnąć tego maluzenstwa