Dawno nie pisałam ale muszę się z wami podzielić... Od roku byłam podporządkowana cały czas leczeniu.... Ciągle wizyty, leki przemyślenia czy będzie dużo zarodkow, czy się uda... Moje myśli ciągle krążyły wokół tego. Życie prywatne zeszło na dalszy plan. Bo przecież najważniejsze jest dziecko. To czy się uda, czy będzie dużo zarodkow czy będę miała fundusze i siłę na dalszą walkę.... Od prawie 6 lat cierpiałam na bezsenność... Potrafiłam spać po 3-4 godziny dziennie, chodź zdążały się dni że w ciągu doby nawet na moment nie zasnęłam i funkcjonowałam. Od śmierci mojej drugiej babci, a dokładnie po miesiącu od jej śmierci jak powoedzialam o leczeniu mojemu wujkowi i jego przyszłej żonie, a może po prostu po terapii bezsenność przestała mnie męczyć... Zaczelam żyć w miarę normalnie chodź moje życie dalej było podporządkowane bardzo in vitro.... W marcu zmarła mi ciocia, tydzień później wujek na corone... Moje życie raptownie przewróciło się do góry nogami... Ból po ich stracie był wielki... Ale też zdążył się cud... Po wielu latach odzyskałam kontakt z moim Tata
chodź od małych lat mieszkamy oddzielnie, mimo tego jak wielka krzywdę wyzadzil mi w dzieciństwie kocham go bardzo gdyż dał mi życie, gdyby nie on nie było by mnie na świecie... Zawsze ten ból trzymałam głęboko w sercu... Serce mi krwawiło gdy widziałam jak moja siostra ma z nim kontakt. Jak do niej dzwoni, jak się widują itp. Chodź jestem jako jedyna z calego rodzeństwa podobna do niego nasz kontakt był zerowy.... Ten ból trzymałam głęboko w sercu. Nikomu o nim nie mówiłam. Dusiłam to w sobie... Od pewnego momentu nasz kontakt się rozluźnił. Zaczęły się telefonu od niego, zaczol interesować się tym jak się czuje itp. (jako ostatni dowiedział się że straciłam dziecko, najważniejsza istotę dla mnie, moje największe marzenie) jak mu to powiedziałam to płakał razem zemna, wiem że były to szczere łzy i przeżył to tak samo mocno jak ja ... A może i mocniej gdyż też stracił pierwsze dziecko... (tak miała bym jeszcse więcej rodzeństwa lecz los chciał inaczej i mój braciszek żył tylko kilka miesięcy po narodzinach. Zmarł na ciężka chorobę
) dziś mogę powiedzieć że w końcu odzyskałam Mojego tatę.... Telefony są częste, długo rozmawiamy ze sobą. Nie mogę powiedzieć że wybaczyłam mu to co było ale staram się o tym nie myśleć. Staram się żyć i myśleć o tym co jest teraz i co będzie jutro, za tydzień czy za rok... (owszem nie powiedziałam mu o leczeniu in vitro... Dla mnie to za wcześnie dopiero odzyskujemy kontakt) ale dziś po wielu latach, a może i pierwszy raz w życiu usłyszałam on niego że mnie bardzo kocha. Ze jestem dla niego ważna. Rozmawialiśmy i płakaliśmy obydwoje... Życie nie potoczyło się tak jak byśmy tego chcelieli ale cieszę się jak wariatka, że być może odzyskałam tatę... Moze to też było blokada w mojej głowie że mój mąż mnie zostawi jak maleństwo się urodzi, wiem że tego by nie zrobił ale podświadomość potrafi platac nam figle... Moze to był ostatni krok do tego aby marzenie o dziecku się spelnilo... Nie wiem, mam nadzieję że dowiem się tego po najbliższym transferze... Ale moje serce się raduje, że Tato w końcu zaczol do mnie dzwonić, że się z nim widuje... Mimo mojego wieku bardzo mi go brakowało.... Zawsze mimo wszystko marzyłam aby był jego cząstka... Aby był przy mnie. Mimo wszystko, mimo tego co zrobił..
Mimo tego że w dzieciństwie mialam straszna biedę... W dużej mierze przez niego.... Ale to już było i tego zmienić nie mogę, ale mogę zmienić przyszłość i sprawic aby był jej częścią. Musiałam się z wami tym podzielić
jeśli kogoś uraził mój post to przepraszam... Ale dla mnie to jest forum nie tylko do in vitro ( nie możemy żyć tylko leczeniem) dla mnie z biegiem czasu stalyscie się bardzo bliskie, przezywam każda porażkę wasza tak samo mocno jak dziewczyna którą ja spotkała, i cieszę się tak samo z pozytywnej bety, czy serduszka jak przyszła mama. A i z pojawienia się maleństwa na świecie cieszę się jak by to ktoś z moich najbliższych urodził... Na ta chwile mogę powiedzieć otwarcie że mam 3 rodziny... Pierwsza jest mój mąż, druga moi bliscy a trzecią j