Wszystko mi szło pod górkę w pracy covid w domu z synem przez 3 tygodnie siedziałam. Poszłam długim protokołem tak jak kiedyś nic nie zmieniałam. Wzięłam lekarza który rozpisywał mi pierwsza stymulację i wtedy było duzo dojrzałych komórek. Bałam się byłam zrezygnowana on obiecywał ze zrobi dobrze ta stymulację. Ja mówiłam, ze musi być duzo komórek a nie 6 bo to ostatnie podejście. Przypominałam mu o tym cały czas i on słuchał. Powiedział, ze ryzykowne to trochę no, ale... bo u mnie rekrutuje się duzo komórek. Przy punkcji już brzuch mnie bolał. Zabieg robił lekarz którego nie lubię prawdziwy dupek
jeszcze do mnie, ze chce z tymi stanami zapalnymi podchodzić do transferu( miałam zgorzel i antybiotyk dla kobiet w ciąży). No, ale progesteron był w poniedziałek 161 - no lepszego mieć nie będę
zęba wyrwę w drugim trymestrze a reszta jak się odezwie to w drugim trymestrze poprawianie kanałowek w dwóch zębach jeszcze - taki stan zapalny. Mój lekarz, ze leczenie zębów w ciąży to luz i żeby nie panikować. No to punkcja - nic nie dzwonią nie mówią. Wiem, ze pobrali 20 kumulusow - to se myśle pewnie znowu 6 dojrzałych. Kit im w ucho. Olewam ból brzucha, ale w niedziele dopada mnie taki ból ze mało nie jade na ginekologię, mąż wzywa karetkę. W poniedziałek znowu pytanie czy transferować ? Jajniki po 6cm no hiperka, ale płynu nie ma... decyzja transferujemy. No risk no fun. W środę dzwoni embriolog mamy dwa zarodki do transferu modlę się, żeby chociaż jeden był top quality. I jest panika bo oba 4.1.1 no cóż już mi wszystko jedno....