Martka! Masz rację.
Ja obserwując Ciebie wywnioskowałam, że u Ciebie do implantacji napewno doszło, Ty nie miałaś na to żadnego wpływu, robiłaś wszystko, co mogłaś.., moim zdaniem zarodeczek pewnie był wadliwy, co nie da się wykluczyć przy in vitro i został odrzucony, co nawet często się zdarza, tylko kobiety nawet tego nie wiedzą, myślą, że okres im się spóźnił, tylko my co od początku wiemy, czekamy na ciążę, non stop się monitotrujemy pod każdym względem, podtrzymujemy, stąd wiemy i przeżywamy jak coś "nie wypali", ja się martwiłam, czy Ty pozamacicznej nie masz, a to już katastrofa by była, a tak-szczęście w nieszczęsciu, ja przy pozamacznej miałam betę pięknie rosnącą, podwajała się co 48 h.o 100%, aż doszło do 1.000, potem krwawienie, i mimo tego rosła, doszło do 3.000 jednostek,choć przy tym stężeniu wolno beta rosła, nie mieścił się już zarodek a ja podtrzymywałam ciążę duphastonem i luteiną, aż pękł mi jajowód i ledwo mnie uratowali....jajowód bardzo ważny straciłam wraz z dzieckiem, ale żyję.....
Ja np.po którejśtam inseminacji, już pisałam wcześniej, zrobiłam sikaniec, wyszło I, to ja szykowałam się do kolejnej iui, poszłam do lekarza, który stwierdził torbiel, dał mi tabletki anty, ja je brałam, a tu...akazało się że byłam w ciąży i przez te anty poroniłam, za co do tej pory się winię. Dlatego nie wierzę sikańcom, przez nie tak się potoczyło, gdybym wtedy na betę poszła, i coś by się pokazało, inaczej by było, nie odstawiłabym luteiny, duphastonu, a ja się sikańcem zasugerowałam, odstawiłam tabl.na podtrzymanie i tabletkami anty się załatwiłam, nie się, tylko moją dzidzię, poroniłam.
Martwiłam się o Ciebie, i wiem, że Ty zrobiłaś wszystko, a to co się stało nie było od Ciebie zależne