Ja dziś w labo miałam stan przedzawałowy. Byłam oddać krew (głupia liczę, że mi dawkę progesteronu zmniejszy jutro na wizycie), wejście do przychodni powiatowej jakby wojna była, wszyscy w kaftanach, spowiedź gdzie po co itp, mierzenie temp, odkażanie rąk, i sobie idę na krew szczęśliwa, że na całym piętrze do pobrania jeden facet i ja (mój mózg mnie uratował i usiadłam najdalej od niego ja się dało czyli jakieś 6-7m) i tam jest jedno pomieszczenie w którym babka pisze dane, a w pomieszczeniu obok pobiera się krew ale drzwi są otwarte. No i wchodzę podaje dane, mówię co chce za badanie, a ten facet zza ściany krzyczy gdzie najbliżej można test na korona zrobić. A my wielkie oczy i "cooooo?" I że w Bydgoszczy miał być otwarty i co on w ogóle nam tu gada, a ten uchachany poszedł. No ludzie mózgi pogubili. Babka wszystko zalała (dosłownie, krzesło było całe mokre) środkiem dezynfekującym i wszystko pryskały więc mam nadzieję, że żadnego gówna nie złapałam, i jeszcze babka w rejestracji patrzy a ten miał wydłużone skierowanie na badania więc możliwe że był na kwarantannie
Jakbym mogła to bym dziada zabiła! Słabo mi jak o tym myślę normalnie... Zaraz zalałam rece płynem dezynfekującym i uciekałam jak oparzona.