Cześć Dziewczyny.
Podczytuję Was od jakiegoś czasu, ale dziś założyłam konto... zaczęłam wchodzić po którymś transferze i się "wciągnęłam". Fajnie się wspieracie.
Ja jestem dziś 5dpt i oczywiście staram się być spokojna, ale wiecie co się dzieje w mojej głowie...
Chciałam też komuś opowiedzieć swoją historię, bo nie mam komu, a czuję, że trochę by mi to pomogło. Tzn mam wspierającą rodzinę, rodzeństwo, nawet wielu znajomych wie, że my po in vitro, ale jakoś tak... nikt tego chyba nie zrozumie tak jak Wy
.
Jakieś 3 miesiące przed ślubem odstawiłam tabletki anty. Nawet nie wiem dlaczego, chyba już mi się nie chciało ich brać (nie za bardzo lubię leki... to się później ich nabrałam...). Do ślubu uważałam, żeby nie zajść w ciążę (w końcu chciałam się napić na własnym weselu
. Potem wcale się nie staraliśmy, jednak kiedy po 2 latach nic nie wyniknęło "przypadkiem", zaczęłam się niepokoić i robić testy owulacyjne i "celować". Po roku lipy zaczęłam się badać. Monitoring cyklu, hormony itd... wszystko ok. W końcu udało mi się nakłonić męża na badanie... No i dupa. Plemników prawie w ogóle (400 tys/ml), i do tego mało ruchliwe... Naczytałam się już wcześniej, więc wiedziałam, że to oznacza tylko in vitro. To było 2 lata temu, pocieszałam się, że ja jestem zdrowa więc powinno się szybko udać. Oszczędności trochę mieliśmy. Wybraliśmy klinikę w Warszawie (polecaną i stosunkowo blisko miejsca zamieszkania).
Pani dr która nas przyjęła, przeszła szybko do rzeczy: komplet badań, w tym genetycznych i zaczynamy protokół.
Od początku były kłody pod nogi: okazało się, że mąż ma kiepską genetykę - mutację w CFTR (mukowiscydoza), więc trzeba zbadać też mnie (co zajmuje 1,5 miesiąca... a wiecie jak każdy przegapiony cykl irytuje na początku). Potem stymulacja, pobranie, 6 komórek zapłodnionych, 3 się zapłodniły, wytrwały 2... lekki szok, że tylko tyle. Dr też liczyła na więcej.Transfer odroczony ze względu na hiperkę.
Pierwszy transfer wypadał w moje urodziny... wiecie jaka nadzieja i numerologia w głowie, nie?
Beta ani drgnęła.
Drugi kriotransfer miał być w czerwcu 2017... specjalnie wzięliśmy urlop, odpoczywaliśmy, kiedy byliśmy w drodze na transfer telefon z kliniki - zarodek się nie dzieli. Obumarł :/.
Następna stymulacja, dużo gorzej ją zniosłam (chyba miałam więcej strachu w sobie o to, co z niej wyniknie...). Tym razem zapłodniono 10 komórek (z uwagi na poprzedni kiepski wynik), zapłodniło się 7. Transfer odroczony znów ze względu na ryzyko hiperki (choć stymulowali mnie mniejszą ilością hormonów, widocznie tak "dziko" reaguję).
Drugi transfer w styczniu 2018. Beta w 12 dpt 239. Oszalałam
Telefon do kliniki, dalsze zalecenia, następna beta 560, kolejna 2300... telefon do kliniki i umówienie się na usg "serduszkowe". W międzyczasie plamienie, panika, izba przyjęć... beta 4300, jest pęcherzyk, jest echo zarodka, nie ma serduszka (ale był 21 dpt 2-dniowego, więc za wcześnie). Zalecenie leżenia i przyjmowania leków. Plamienie było małe i po 2 dniach ustąpiło, aż sama z siebie się śmiałam, że tak histerycznie zareagowałam. Tydzień później umówiłam się jeszcze przed kliniką, by zobaczyć serduszko. Doktor sympatyczny, mówię, żeby szukał serduszka... a on mówi, że nic tam, nie ma :/. Poleca zrobić betę - beta 52. Koniec marzeń. Całe szczęście obyło się bez łyżeczkowania ale i tak bolało jak s...syn.
Cykl przerwy o kolejna próba - monitoruję... tym razem hormony zwariowały, cykl 56 dniowy i chyba bez owulacji. Dalsze czekanie.
W tym cyklu owulacja była, telefon do kliniki, znów radość i nadzieja. Moja dr na urlopie, ale rozmawiam z kimś innym, rozmrażają. W poniedziałek rano zrywamy się, wychodzimy z domu i telefon... nie dzieli się. Tzn nie kompaktuje. Pani z laboratorium mówi, żeby dać mu czas. Zadzwoni w środę, czy przyjeżdżać. Znów wolne w pracy i kombinowanie... Ja się zryczałam i pogodziłam z faktem, że nic z tego nie będzie. A tu telefon, że jest! Częściowo skompaktował, nadaje się do wszczepienia. No i siedzę przy kompie 5dpt, i tak z nudów postanowiłam do Was napisać... Mam nadzieję, że nie złamałam regulaminu. Jeśli tak, proszę o upomnienie
Chodzę do pracy, ja pracuję bardzo intensywnie, po 250 godz w miesiącu... teraz staram się pracować jak człowiek, od transferu chodzę tylko na 7 godzin i się nie przemęczam. Ale i tak mam wyrzuty sumienia. No i walczę ze sobą, by nie zrobić bety za wcześnie... nie wiem czy wytrzymam jeszcze tydzień.