Bardzo dziękuje za odpowiedzi. Wróciłam samochodem z dużymi wygodami, tj. A. przygotował mi dodatkowo poduszke z twardej pianki, która amortyzowała dobrze wstrząsy. Nogi założyłam na tablicę rozdzielczą, położyłam siedzenie i jechałam jak w "sypialnym" te moje 130 km. Natomiast stresem było to, że dość szybko po transferze kazali stanąć na nogach i do domu. Zastosowaliśmy przemoc i zostaliśmy samowolnie jeszcze godzinę na kozetce, bo mnie się wydawało, że maluchy wypływają w świat. Lekarz mówił, że same nie wypłyną, ale nam się całkiem logiczne wydawało, że skoro płyn wypływa, to czemu one niby nie. Miałam wymyślone, że wrócę do żywych po transferze, ale strach po transferze o utrzymanie maluszków spowodował, że zażyczyłam sobie jednak tydzień na wypoczynek w domu i na szkolenie wysłałam kolegę. Niestety z naszych trzech maluchów dwa się nie dzielą symetrycznie, w związku z czym jest mniejsza szansa, że się zagnieżdżą. Teraz więc pilnuję całej trójki na kanapie, bo padła decyzja, że transfer obejmie wszystkie trzy maluchy (niby wszystkie są ok - ale jeden ma kiepski potencjał na zagnieżdżenie, jeden taki sobie, a jeden jest podobno w sam raz).
Co do niepokojów - dla mnie rzeczywiście in vitro nie jest specjalnie trudnym czy uciążliwym zabiegiem. Takich historii się nasłuchałam, że wyobrażałam sobie, że mnie całą potną, będą wiercić dziury w brzuchu itd. Przeszłam poród kleszczowy, laparoskopię i mogę z całą stanowczością stwierdzić, że in vitro przy tym to jest delikatna interwencja medyczna - uciążliwe jest głównie przestrzeganie tej całej procedury. W zastrzykach zdążyłam się wprawić już przy wcześniejszych stymulacjach i mnie praktycznie nie bolały, a punkcja naprawdę jest bezbolesna. Najgorszy czas chyba przede mną - tj. oczekiwanie na rezultat tej całej wielkiej akcji - i to wedle mniej najtrudniejszy etap tego wszystkiego (bo pewnie ma się już taką ogromną nadzieję na to, że w końcu się uda i jednocześnie poczucie takiej ogromnej bezsilności, by móc zrobić cokolwiek więcej). Chyba bym nawet chciała dostać spis tabletek "nic nie pomagających", ale by mieć nadzieję, że coś robię, by pomóc w utrzymaniu ciąży. Mamy zdjęcia maluszków z różnych faz od zapłodnienia do podziału i to chyba nie jest dobrze - bo trochę wpatrywaliśmy się w nie już jak w zdjęcia naszych dzieci. Jeśli się uda, będą cudowną pamiątką, jeśli nie - dostarczą dodatkowego bólu. Mam nadzieję, że uda mi się nabrać dystansu do następujących zdarzeń jak do przygotowań do zabiegu.
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wszystkim powodzenia w staraniach i siły w wyczekiwaniu.
M.