dominique.p
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 27 Grudzień 2005
- Postów
- 1 746
Ledwo wróciłam do domu, a już mnie teściowa wqrwiła!!!! Miesiąc był spokoju, bo pipka miała zagipsowaną nogę i tylko wydzwaniała codziennie, w międzyczasie byłam u mamy, a tam na szczęscie nie zna numeru. Zapowiedziałam wcześniej P., że nie życzę już sobie takich codziennych przesiadywań jej u nas, jak po urodzeniu Mai, bo doskonale sobie już z dzieckiem radzę. Niby przyjęła to do wiadomości, ale poprosiła, żebyśmy ją odwiedzali kilka razy w tygodniu. Oki, mogę przeżyć, najwyzej P. będę wysyłać do niej z Mają. Dziś natomiast chcieliśmy po południu pójśc z dzieckiem na dłuższy spacer, bo pogoda była w miarę dobra. Już się szykowalismy do wyjscia, a tu dzwoni ta zmora, że bardzo nas prosi, żebyśmy przyszli, bo nie widziała małej ponad 2 tygodnie blebleble. P. na to, że na spacer chcieliśmy iść. No to ona, żebyśmy po spacerze przyszli. P. się z nią umówił na "koło 16". Wyszliśmy o 14, ale po godzinie Maja zrobiła kupę, zaczęła marudzić, wiec wróciliśmy do domu ją przebrać. A tu P. się "zawiesił" przed TV, Pszczoła zasnęła, ja sie zajęłam myciem garów i tak się zrobiła 15.45. Mała obudziła się głodna, więc ją przystawiłam do cyca. Karmię, karmię i o 16.05 telefon - teściowa Że już po 16, a nas nie ma i dlaczego? No żesz k...a! przecież mamy małe dziecko i wiadomo, że różne nieprzewidziane okoliczności mogą wyniknąć, a poza tym nie umawialiśmy się na "punkt 16-tą". Wylądowaliśmy u niej o 16.30. Od razu się na Maję rzuciła, zaczęła rozbierać, aż się bałam, że jej ręce ze stawów powyrywa, tak nią szarpała przy zdejmowaniu kombinezoniku Piszczała i "siepleniła" przy tym jak popieprzona (a Pszczoła tego nie lubi, woli, jak się do niej normalnie mówi, tylko radosnym tonem) i dziecko się w pewnym momencie popłakało. Oczywiście ta zawyrokowała, że na pewno głodna, a jak jej powiedziałam, że po prostu się zestresowała, to teściowa, że niemożliwe i mam ją do cycka w tej chwili przystawić. Już mnie zaczęła qrwica brac, ale P. wkroczył do akcji i powiedział swojej mamie, ze Maja jadła przed wyjściem i na pewno tak szybko nie zgłodniała. No to stara, że w takim razie na 200% zrobiła kupę i dawaj! - rzuciła dzieciaka na swoje łóżko, wybebeszyła ze spodenek i debilka zamiast na leżąco odczepić rzepy i zajrzeć do środka to ta złapała nóżki w kostkach i uniosła małej tyłek do góry (tak jak nie można robić, bo grozi uszkodzeniem stawów biodrowych), zaglądając przy tym w pieluchę od strony bioderka, odsuwając gumkę. Od razu powiedziałam, żeby tak nie robiła, bo to niewskazane ze względu na stawy, a ta, że ona dwoje dzieci wychowała i starszą córkę P. też przewijała i nic im nie było (tylko że zapomniała, że właśnie jej starsza wnuczka nosiła przez 3 miesiące szynę, bo miała dysplazję stawów biodrowych...). Krew mnie zalewała powoli, P. ze stachem w oczach patrzył, czy aby nie wybuchnę, ale się na szczęście wyciszyłam i myślałam, ze zaraz wizyta się zakończy, a my w spokoju powrócimy do naszego mieszkanka. Ale się pomyliłam... P. na 5 minut zostawił mnie samą ze swoją matką (oczywiście cały czas trzymała popłakującą Maję na rękach), a ta zaczęła mi gadać, że wg niej nie powinnam na tak długo wyjeżdżać do mamy (kuźwa, przez pierwszy miesiąc od porodu Mai raz tylko się z moją mamą widziałam), bo P. jest mężczyzną i może sobie kogoś znaleźć, a poza tym odzwyczai się od dziecka i jak będzie płakało, to będzie zły i takie tam pierdoły. Odpowiedziałam jej, że jakby moje wyjazdy miały coś psuć w naszym związku albo w jego stosunku do dziecka, to na pewno bym o tym wiedziała. Skwitowała to tekstem: "no. żebyś potem nie płakała". Aż mnie zatkało. Powiedziałam od razu do P., że musimy już iść, bo mała jest zmęczona i głodna. Wyszliśmy i w windzie mu opowiedziałam o insynuacjach jego matki. Az mu szczena opadla i przyznał się poza tym, że jak mnie nie było, a on był u matki na obiedzie, ta mu zaczęla pieprzyć, że nie powinien mi pozwalać na takie wyjazdy, bo ja na pewno coś kombinuję, że sobie kogoś znajdę i zabiorę mu dziecko. Podobno kazał jej się puknąć w głowę i myślał, że zrozumiała, jakie bzdety gada, a tu ona mnie chciała podejsć i to zupełnie z innej strony... Jutro ma z nią poważnie porozmawiać niby... A ja wqrwiona jestem na maxa! Jak sobie porównam ta pindolinę z moją mamą kochaną, to aż mi się płakać chce i najchętniej rzuciłabym to wszystko w cholerę, zapakowała dzieciaka i pojechała jak najdalej stąd.... A do domu juz jej nie wpuszcze dopóki mnie nie przeprosi pinda jedna....