Myślę, że nie chciałam się tym dzielić na początku ale jak to mówią w moim zawodzie im szybciej wypowiesz swój ból tym łatwiej Ci go udźwignąć. Na początku dodam że jestem już od wielu lat szczęśliwą mamą (z poprzedniego małżeństwa).
Mój wiek nie jest już pierwszej młodości (40), co pewnie ma wpływ na to co się dzieje.
Wszystko zaczęło się 2 miesiące i troszkę temu, po dwóch ciążach biochemicznych I roku około prób powiedzieliśmy z moim drugim mężem, że damy sobie szansę ale już bez stresu i bingo, jeszcze przed terminem spodziewanej miesiączki pojawiły się dwie kreski na teście. Radość była ale mała, bo doświadczenie podpowiadało że beta i tak nie będzie rosła poprawnie.
Okazało się jednak inaczej co - 48 beta śliczne się potraja - zrobiliśmy tej bety z lekarzem sporo, czułam się troszkę jak sitko ale chcieliśmy mieć pewność. W 4ty + kilka dni pierwsze USG żeby potwierdzić że jest worek płodowy w macicy (za młodu miałam jedna ciąże pozamaciczna) no i był, nawet nie pusty więc radość była spora. Tydzień później kolejne USG żeby zobaczyć czy idziemy w dobrym kierunku, przyrost bardzo ładny ale znaleźliśmy krwiaka podkosmowkowego, leżenie, magnez itp.
Kontrola za tydzień w 6 tygodniu. Kontrola była i okazało się, że krwiak ładnie się wchłoną a u fasolki pojawiło się serducho, które biło książkowo, rozmiar też był super jak na wiek ciąży. Już na spokojnie poszliśmy na wszystkie badania, które wyszły dobrze a następna kontrola miała być w 9 tygodniu.
Gdzieś w międzyczasie jednego wieczoru na papierze pojawiło się kilka kropel brązowego śluzu, lekarz kazał znów leżeć ale wszystko wskazywało że to nie było coś groźnego.
Wczoraj USG w 9 tygodniu, fasolka troszkę mniejsza niż się spodziewaliśmy worek płodowy idealnie rozmiarów 9 tygodnia i szukamy serca... Mój gin zaczyna się stresować i mina mu blednie.
Nie znaleźliśmy go... Zatrzymanie akcji serca płodu, prawdopodobnie kilka dni wcześniej.
Mam do zrobienia jeszcze jakieś badania (dwie bety dzień po dniu, dzisiejsza niby zgodna z tygodniem ciąży, ale w stosunku co do ostatniej mojej bety i przyrostu jaki miałam stosunkowo za niska, nie wiem po co to), ale już wiem że nic to nie zmieni. Gin przytulał i pocieszał, nie podjął jeszcze żadnej decyzji. Coś wspomniał o łyżeczkowaniu, a próbki z wymazu z pochwy, który pobrał przed USG wyrzucił smutny do kosza mówiąc że pochwa i szyjka były czyste więc nie ma co robić badań, za które będę musiała płacić.
Poronienie jeszcze się nie zaczęło i z tego co większość mówi trzeba będzie łyżeczkowac.
Słyszałam o historiach, że gdzieś tam na USG nie było słychać serca a tydzień później pojawiało się znów zdrowe bijące serce. Ale chyba nie chce się nakręcać, bo jakby pojawił się jakiś błąd w obliczeniach to jeszcze mogłabym o tym myśleć a u nas takiego błędu nie ma. Fakt tego, że zarodek w pomiarach wyszedł mniejszy niż się spodziewaliśmy raczej mówi o tym że te kilka dni temu rozwój i serduszko się zatrzymały. Raz płaczę a potem pojawia się zupełne otępienie.
Nie wiem czemu tak jest, wiem że mam obciążoną historię medyczna z wielu powodów (nie będę się rozpisywać ) i od początku mój lekarz mówił, że w moim przypadku każda ciąże traktujemy jako zagrożoną. Oczywiście że na samą myśl o ponownej próbie pojawia się wielkie NIE...
Ale oswojenie sie z myślą o tym "NIE" jest tak samo trudne.
Mam nadzieję że pojawi się poronienie. Nawet nie wiem czy możliwe jest całkowite samoistne oczyszczenie się w tym tygodniu ciąży.
Nie chcę chyba robić badań płodu, szukać przyczyn... Tylko przeczekać...
Mój wiek nie jest już pierwszej młodości (40), co pewnie ma wpływ na to co się dzieje.
Wszystko zaczęło się 2 miesiące i troszkę temu, po dwóch ciążach biochemicznych I roku około prób powiedzieliśmy z moim drugim mężem, że damy sobie szansę ale już bez stresu i bingo, jeszcze przed terminem spodziewanej miesiączki pojawiły się dwie kreski na teście. Radość była ale mała, bo doświadczenie podpowiadało że beta i tak nie będzie rosła poprawnie.
Okazało się jednak inaczej co - 48 beta śliczne się potraja - zrobiliśmy tej bety z lekarzem sporo, czułam się troszkę jak sitko ale chcieliśmy mieć pewność. W 4ty + kilka dni pierwsze USG żeby potwierdzić że jest worek płodowy w macicy (za młodu miałam jedna ciąże pozamaciczna) no i był, nawet nie pusty więc radość była spora. Tydzień później kolejne USG żeby zobaczyć czy idziemy w dobrym kierunku, przyrost bardzo ładny ale znaleźliśmy krwiaka podkosmowkowego, leżenie, magnez itp.
Kontrola za tydzień w 6 tygodniu. Kontrola była i okazało się, że krwiak ładnie się wchłoną a u fasolki pojawiło się serducho, które biło książkowo, rozmiar też był super jak na wiek ciąży. Już na spokojnie poszliśmy na wszystkie badania, które wyszły dobrze a następna kontrola miała być w 9 tygodniu.
Gdzieś w międzyczasie jednego wieczoru na papierze pojawiło się kilka kropel brązowego śluzu, lekarz kazał znów leżeć ale wszystko wskazywało że to nie było coś groźnego.
Wczoraj USG w 9 tygodniu, fasolka troszkę mniejsza niż się spodziewaliśmy worek płodowy idealnie rozmiarów 9 tygodnia i szukamy serca... Mój gin zaczyna się stresować i mina mu blednie.
Nie znaleźliśmy go... Zatrzymanie akcji serca płodu, prawdopodobnie kilka dni wcześniej.
Mam do zrobienia jeszcze jakieś badania (dwie bety dzień po dniu, dzisiejsza niby zgodna z tygodniem ciąży, ale w stosunku co do ostatniej mojej bety i przyrostu jaki miałam stosunkowo za niska, nie wiem po co to), ale już wiem że nic to nie zmieni. Gin przytulał i pocieszał, nie podjął jeszcze żadnej decyzji. Coś wspomniał o łyżeczkowaniu, a próbki z wymazu z pochwy, który pobrał przed USG wyrzucił smutny do kosza mówiąc że pochwa i szyjka były czyste więc nie ma co robić badań, za które będę musiała płacić.
Poronienie jeszcze się nie zaczęło i z tego co większość mówi trzeba będzie łyżeczkowac.
Słyszałam o historiach, że gdzieś tam na USG nie było słychać serca a tydzień później pojawiało się znów zdrowe bijące serce. Ale chyba nie chce się nakręcać, bo jakby pojawił się jakiś błąd w obliczeniach to jeszcze mogłabym o tym myśleć a u nas takiego błędu nie ma. Fakt tego, że zarodek w pomiarach wyszedł mniejszy niż się spodziewaliśmy raczej mówi o tym że te kilka dni temu rozwój i serduszko się zatrzymały. Raz płaczę a potem pojawia się zupełne otępienie.
Nie wiem czemu tak jest, wiem że mam obciążoną historię medyczna z wielu powodów (nie będę się rozpisywać ) i od początku mój lekarz mówił, że w moim przypadku każda ciąże traktujemy jako zagrożoną. Oczywiście że na samą myśl o ponownej próbie pojawia się wielkie NIE...
Ale oswojenie sie z myślą o tym "NIE" jest tak samo trudne.
Mam nadzieję że pojawi się poronienie. Nawet nie wiem czy możliwe jest całkowite samoistne oczyszczenie się w tym tygodniu ciąży.
Nie chcę chyba robić badań płodu, szukać przyczyn... Tylko przeczekać...