reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Już więcej nie... Krótka historia od uśmiechu do łez.

Dołączył(a)
21 Wrzesień 2023
Postów
7
Myślę, że nie chciałam się tym dzielić na początku ale jak to mówią w moim zawodzie im szybciej wypowiesz swój ból tym łatwiej Ci go udźwignąć. Na początku dodam że jestem już od wielu lat szczęśliwą mamą (z poprzedniego małżeństwa).
Mój wiek nie jest już pierwszej młodości (40), co pewnie ma wpływ na to co się dzieje.
Wszystko zaczęło się 2 miesiące i troszkę temu, po dwóch ciążach biochemicznych I roku około prób powiedzieliśmy z moim drugim mężem, że damy sobie szansę ale już bez stresu i bingo, jeszcze przed terminem spodziewanej miesiączki pojawiły się dwie kreski na teście. Radość była ale mała, bo doświadczenie podpowiadało że beta i tak nie będzie rosła poprawnie.
Okazało się jednak inaczej co - 48 beta śliczne się potraja - zrobiliśmy tej bety z lekarzem sporo, czułam się troszkę jak sitko ale chcieliśmy mieć pewność. W 4ty + kilka dni pierwsze USG żeby potwierdzić że jest worek płodowy w macicy (za młodu miałam jedna ciąże pozamaciczna) no i był, nawet nie pusty więc radość była spora. Tydzień później kolejne USG żeby zobaczyć czy idziemy w dobrym kierunku, przyrost bardzo ładny ale znaleźliśmy krwiaka podkosmowkowego, leżenie, magnez itp.
Kontrola za tydzień w 6 tygodniu. Kontrola była i okazało się, że krwiak ładnie się wchłoną a u fasolki pojawiło się serducho, które biło książkowo, rozmiar też był super jak na wiek ciąży. Już na spokojnie poszliśmy na wszystkie badania, które wyszły dobrze a następna kontrola miała być w 9 tygodniu.
Gdzieś w międzyczasie jednego wieczoru na papierze pojawiło się kilka kropel brązowego śluzu, lekarz kazał znów leżeć ale wszystko wskazywało że to nie było coś groźnego.
Wczoraj USG w 9 tygodniu, fasolka troszkę mniejsza niż się spodziewaliśmy worek płodowy idealnie rozmiarów 9 tygodnia i szukamy serca... Mój gin zaczyna się stresować i mina mu blednie.
Nie znaleźliśmy go... Zatrzymanie akcji serca płodu, prawdopodobnie kilka dni wcześniej.
Mam do zrobienia jeszcze jakieś badania (dwie bety dzień po dniu, dzisiejsza niby zgodna z tygodniem ciąży, ale w stosunku co do ostatniej mojej bety i przyrostu jaki miałam stosunkowo za niska, nie wiem po co to), ale już wiem że nic to nie zmieni. Gin przytulał i pocieszał, nie podjął jeszcze żadnej decyzji. Coś wspomniał o łyżeczkowaniu, a próbki z wymazu z pochwy, który pobrał przed USG wyrzucił smutny do kosza mówiąc że pochwa i szyjka były czyste więc nie ma co robić badań, za które będę musiała płacić.
Poronienie jeszcze się nie zaczęło i z tego co większość mówi trzeba będzie łyżeczkowac.
Słyszałam o historiach, że gdzieś tam na USG nie było słychać serca a tydzień później pojawiało się znów zdrowe bijące serce. Ale chyba nie chce się nakręcać, bo jakby pojawił się jakiś błąd w obliczeniach to jeszcze mogłabym o tym myśleć a u nas takiego błędu nie ma. Fakt tego, że zarodek w pomiarach wyszedł mniejszy niż się spodziewaliśmy raczej mówi o tym że te kilka dni temu rozwój i serduszko się zatrzymały. Raz płaczę a potem pojawia się zupełne otępienie.
Nie wiem czemu tak jest, wiem że mam obciążoną historię medyczna z wielu powodów (nie będę się rozpisywać ) i od początku mój lekarz mówił, że w moim przypadku każda ciąże traktujemy jako zagrożoną. Oczywiście że na samą myśl o ponownej próbie pojawia się wielkie NIE...
Ale oswojenie sie z myślą o tym "NIE" jest tak samo trudne.
Mam nadzieję że pojawi się poronienie. Nawet nie wiem czy możliwe jest całkowite samoistne oczyszczenie się w tym tygodniu ciąży.
Nie chcę chyba robić badań płodu, szukać przyczyn... Tylko przeczekać...
 
reklama
Alfa- przytulam. Nie chcę dawać Ci złudnej nadziei, choć tak jak piszesz, historie z podobnym początkiem i dobrym końcem się zdarzały i nawet na tym forum były opisywane.
Teraz jest Twój czas żałoby, który trzeba przejść i przykro mi, że musisz się z tym mierzyć.
Wiem też, że niepowodzenia nie przekreślają szans.
Sama znam parę, która po przynajmniej 7 stratach doczekała po wielu latach jednego, wymarzonego dziecka.
Nie namawiam Cię, żebyś próbowała.
Ale chciałam Ci zwrócić uwagę, że decyzje podejmowane w emocjach niekoniecznie muszą być tymi właściwymi.
 
Myślę, że nie chciałam się tym dzielić na początku ale jak to mówią w moim zawodzie im szybciej wypowiesz swój ból tym łatwiej Ci go udźwignąć. Na początku dodam że jestem już od wielu lat szczęśliwą mamą (z poprzedniego małżeństwa).
Mój wiek nie jest już pierwszej młodości (40), co pewnie ma wpływ na to co się dzieje.
Wszystko zaczęło się 2 miesiące i troszkę temu, po dwóch ciążach biochemicznych I roku około prób powiedzieliśmy z moim drugim mężem, że damy sobie szansę ale już bez stresu i bingo, jeszcze przed terminem spodziewanej miesiączki pojawiły się dwie kreski na teście. Radość była ale mała, bo doświadczenie podpowiadało że beta i tak nie będzie rosła poprawnie.
Okazało się jednak inaczej co - 48 beta śliczne się potraja - zrobiliśmy tej bety z lekarzem sporo, czułam się troszkę jak sitko ale chcieliśmy mieć pewność. W 4ty + kilka dni pierwsze USG żeby potwierdzić że jest worek płodowy w macicy (za młodu miałam jedna ciąże pozamaciczna) no i był, nawet nie pusty więc radość była spora. Tydzień później kolejne USG żeby zobaczyć czy idziemy w dobrym kierunku, przyrost bardzo ładny ale znaleźliśmy krwiaka podkosmowkowego, leżenie, magnez itp.
Kontrola za tydzień w 6 tygodniu. Kontrola była i okazało się, że krwiak ładnie się wchłoną a u fasolki pojawiło się serducho, które biło książkowo, rozmiar też był super jak na wiek ciąży. Już na spokojnie poszliśmy na wszystkie badania, które wyszły dobrze a następna kontrola miała być w 9 tygodniu.
Gdzieś w międzyczasie jednego wieczoru na papierze pojawiło się kilka kropel brązowego śluzu, lekarz kazał znów leżeć ale wszystko wskazywało że to nie było coś groźnego.
Wczoraj USG w 9 tygodniu, fasolka troszkę mniejsza niż się spodziewaliśmy worek płodowy idealnie rozmiarów 9 tygodnia i szukamy serca... Mój gin zaczyna się stresować i mina mu blednie.
Nie znaleźliśmy go... Zatrzymanie akcji serca płodu, prawdopodobnie kilka dni wcześniej.
Mam do zrobienia jeszcze jakieś badania (dwie bety dzień po dniu, dzisiejsza niby zgodna z tygodniem ciąży, ale w stosunku co do ostatniej mojej bety i przyrostu jaki miałam stosunkowo za niska, nie wiem po co to), ale już wiem że nic to nie zmieni. Gin przytulał i pocieszał, nie podjął jeszcze żadnej decyzji. Coś wspomniał o łyżeczkowaniu, a próbki z wymazu z pochwy, który pobrał przed USG wyrzucił smutny do kosza mówiąc że pochwa i szyjka były czyste więc nie ma co robić badań, za które będę musiała płacić.
Poronienie jeszcze się nie zaczęło i z tego co większość mówi trzeba będzie łyżeczkowac.
Słyszałam o historiach, że gdzieś tam na USG nie było słychać serca a tydzień później pojawiało się znów zdrowe bijące serce. Ale chyba nie chce się nakręcać, bo jakby pojawił się jakiś błąd w obliczeniach to jeszcze mogłabym o tym myśleć a u nas takiego błędu nie ma. Fakt tego, że zarodek w pomiarach wyszedł mniejszy niż się spodziewaliśmy raczej mówi o tym że te kilka dni temu rozwój i serduszko się zatrzymały. Raz płaczę a potem pojawia się zupełne otępienie.
Nie wiem czemu tak jest, wiem że mam obciążoną historię medyczna z wielu powodów (nie będę się rozpisywać ) i od początku mój lekarz mówił, że w moim przypadku każda ciąże traktujemy jako zagrożoną. Oczywiście że na samą myśl o ponownej próbie pojawia się wielkie NIE...
Ale oswojenie sie z myślą o tym "NIE" jest tak samo trudne.
Mam nadzieję że pojawi się poronienie. Nawet nie wiem czy możliwe jest całkowite samoistne oczyszczenie się w tym tygodniu ciąży.
Nie chcę chyba robić badań płodu, szukać przyczyn... Tylko przeczekać...
Strasznie mi przykro...
Nie znajdę słów, które Cię pocieszą. Sama byłam w takiej sytuacji, więc po prostu rozumiem. Moja trzecia ciąża (z nowym partnerem) obumarła w 9 tygodniu i krótko po tym, jakoś w 10 tygodniu się o tym dowiedziałam (poszłam na szybko do innego lekarza na USG, bo miałam leciutkie brudzenia, nawet nie plamienie, tylko taka kawa z mlekiem). I diagnoza - serce się zatrzymało.
Szpital w 11 tygodniu, bo wszystko poza fasolką rozwijało się książkowo (szyjka zamknięta, długa, macica się powiększała). Leki na wywołanie poronienia dwa dni... Udało się uniknąć zabiegu.
Ogromnie Ci współczuję.

Nasza historia ma swoją dalszą część. Później przeszliśmy jeszcze dwie straty, ale teraz cieszymy się naszym półrocznym synkiem.
 
Ostatnia edycja:
Pierwszą ciążę, która od początku była z krwiakiem, duphastonem i plamieniami żywą krwią poroniłam w 11tc. W 10tc byłam u mojego lekarza na wizycie i wszystko było idealnie. Kilka dni później bardzo mocne kłucie w pochwie, które nie dało mi spokoju i pojechałam na IP. Okazało się, że serce nie bije właśnie od niedawna, szyjka się otworzyła, odstawiamy leki i czekam aż się zacznie. Do końca życia nie zapomnę widoku na monitorze ciała mojego dziecka, które się nie rusza.... To było w czwartek a w sobotę wieczorem było po wszystkim. Pojechałam od razu do szpitala tak jak lekarz kazał i miałam jeszcze zabieg bo nie oczyściłam się do końca z endometrium.
Ja nie szukałam przyczyny, nie badałam płodu, zaufałam lekarzowi, że tak się czasami po prostu zdarza.
W szpitalu niestety zostałam bardzo mocno pominięta i zaniedbana jak chodzi o procedury i dokumenty, ale mam nadzieję, że trafisz na dobrych ludzi. I pamiętaj, że zabieg to nic złego.
Mocno przytulam 🤍
 
Myślę, że nie chciałam się tym dzielić na początku ale jak to mówią w moim zawodzie im szybciej wypowiesz swój ból tym łatwiej Ci go udźwignąć. Na początku dodam że jestem już od wielu lat szczęśliwą mamą (z poprzedniego małżeństwa).
Mój wiek nie jest już pierwszej młodości (40), co pewnie ma wpływ na to co się dzieje.
Wszystko zaczęło się 2 miesiące i troszkę temu, po dwóch ciążach biochemicznych I roku około prób powiedzieliśmy z moim drugim mężem, że damy sobie szansę ale już bez stresu i bingo, jeszcze przed terminem spodziewanej miesiączki pojawiły się dwie kreski na teście. Radość była ale mała, bo doświadczenie podpowiadało że beta i tak nie będzie rosła poprawnie.
Okazało się jednak inaczej co - 48 beta śliczne się potraja - zrobiliśmy tej bety z lekarzem sporo, czułam się troszkę jak sitko ale chcieliśmy mieć pewność. W 4ty + kilka dni pierwsze USG żeby potwierdzić że jest worek płodowy w macicy (za młodu miałam jedna ciąże pozamaciczna) no i był, nawet nie pusty więc radość była spora. Tydzień później kolejne USG żeby zobaczyć czy idziemy w dobrym kierunku, przyrost bardzo ładny ale znaleźliśmy krwiaka podkosmowkowego, leżenie, magnez itp.
Kontrola za tydzień w 6 tygodniu. Kontrola była i okazało się, że krwiak ładnie się wchłoną a u fasolki pojawiło się serducho, które biło książkowo, rozmiar też był super jak na wiek ciąży. Już na spokojnie poszliśmy na wszystkie badania, które wyszły dobrze a następna kontrola miała być w 9 tygodniu.
Gdzieś w międzyczasie jednego wieczoru na papierze pojawiło się kilka kropel brązowego śluzu, lekarz kazał znów leżeć ale wszystko wskazywało że to nie było coś groźnego.
Wczoraj USG w 9 tygodniu, fasolka troszkę mniejsza niż się spodziewaliśmy worek płodowy idealnie rozmiarów 9 tygodnia i szukamy serca... Mój gin zaczyna się stresować i mina mu blednie.
Nie znaleźliśmy go... Zatrzymanie akcji serca płodu, prawdopodobnie kilka dni wcześniej.
Mam do zrobienia jeszcze jakieś badania (dwie bety dzień po dniu, dzisiejsza niby zgodna z tygodniem ciąży, ale w stosunku co do ostatniej mojej bety i przyrostu jaki miałam stosunkowo za niska, nie wiem po co to), ale już wiem że nic to nie zmieni. Gin przytulał i pocieszał, nie podjął jeszcze żadnej decyzji. Coś wspomniał o łyżeczkowaniu, a próbki z wymazu z pochwy, który pobrał przed USG wyrzucił smutny do kosza mówiąc że pochwa i szyjka były czyste więc nie ma co robić badań, za które będę musiała płacić.
Poronienie jeszcze się nie zaczęło i z tego co większość mówi trzeba będzie łyżeczkowac.
Słyszałam o historiach, że gdzieś tam na USG nie było słychać serca a tydzień później pojawiało się znów zdrowe bijące serce. Ale chyba nie chce się nakręcać, bo jakby pojawił się jakiś błąd w obliczeniach to jeszcze mogłabym o tym myśleć a u nas takiego błędu nie ma. Fakt tego, że zarodek w pomiarach wyszedł mniejszy niż się spodziewaliśmy raczej mówi o tym że te kilka dni temu rozwój i serduszko się zatrzymały. Raz płaczę a potem pojawia się zupełne otępienie.
Nie wiem czemu tak jest, wiem że mam obciążoną historię medyczna z wielu powodów (nie będę się rozpisywać ) i od początku mój lekarz mówił, że w moim przypadku każda ciąże traktujemy jako zagrożoną. Oczywiście że na samą myśl o ponownej próbie pojawia się wielkie NIE...
Ale oswojenie sie z myślą o tym "NIE" jest tak samo trudne.
Mam nadzieję że pojawi się poronienie. Nawet nie wiem czy możliwe jest całkowite samoistne oczyszczenie się w tym tygodniu ciąży.
Nie chcę chyba robić badań płodu, szukać przyczyn... Tylko przeczekać...
Jeśli mogę Cię pocieszyć to ja mam 45 lat. Smierć syna gdy miałam 41 lat prawie od razu zaczęliśmy się z mężem starać po drodze poronienia na rożnym etapie do 11 tygodnia ale nie poddaliśmy się i właśnie wczoraj urodziłam cudowna córeczkę Laure 😀 proszę nie podawaj się
 
Dziękuję bardzo za odpowiedź. Życzę dużo radości i szczęścia i zdrówka. Ja na razie jestem na nie, to dla mnie na razie okres bólu. Kiedyś będzie lepiej.... Pozdrawiam
 
Pierwszą ciążę, która od początku była z krwiakiem, duphastonem i plamieniami żywą krwią poroniłam w 11tc. W 10tc byłam u mojego lekarza na wizycie i wszystko było idealnie. Kilka dni później bardzo mocne kłucie w pochwie, które nie dało mi spokoju i pojechałam na IP. Okazało się, że serce nie bije właśnie od niedawna, szyjka się otworzyła, odstawiamy leki i czekam aż się zacznie. Do końca życia nie zapomnę widoku na monitorze ciała mojego dziecka, które się nie rusza.... To było w czwartek a w sobotę wieczorem było po wszystkim. Pojechałam od razu do szpitala tak jak lekarz kazał i miałam jeszcze zabieg bo nie oczyściłam się do końca z endometrium.
Ja nie szukałam przyczyny, nie badałam płodu, zaufałam lekarzowi, że tak się czasami po prostu zdarza.
W szpitalu niestety zostałam bardzo mocno pominięta i zaniedbana jak chodzi o procedury i dokumenty, ale mam nadzieję, że trafisz na dobrych ludzi. I pamiętaj, że zabieg to nic złego.
Mocno przytulam 🤍
Dziękuję bardzo za odpowiedź. Życzę powodzenia i spokoju.
 
Strasznie mi przykro...
Nie znajdę słów, które Cię pocieszą. Sama byłam w takiej sytuacji, więc po prostu rozumiem. Moja trzecia ciąża (z nowym partnerem) obumarła w 9 tygodniu i krótko po tym, jakoś w 10 tygodniu się o tym dowiedziałam (poszłam na szybko do innego lekarza na USG, bo miałam leciutkie brudzenia, nawet nie plamienie, tylko taka kawa z mlekiem). I diagnoza - serce się zatrzymało.
Szpital w 11 tygodniu, bo wszystko poza fasolką rozwijało się książkowo (szyjka zamknięta, długa, macica się powiększała). Leki na wywołanie poronienia dwa dni... Udało się uniknąć zabiegu.
Ogromnie Ci współczuję.

Nasza historia ma swoją dalszą część. Później przeszliśmy jeszcze dwie straty, ale teraz cieszymy się naszym półrocznym synkiem.
Dziękuję bardzo za odpowiedź. Cieszę się że się wam udalo
 
reklama
Co do poronienia... Ja miałam bardzo dlugo traumę po. Szczerze dla mnie zabieg był ułamkiem tego co poronienie. Gdybym teraz miała wybierać to wolę łyżeczkowanie. Choć ponoć lepiej gdy zaczyna się naturalnie. Każdy jednak przeżywa to wszystko inaczej.

Co do decyzji co dalej to pamiętaj, że nic nie musisz. Nie musisz decydować już, nie musisz się więcej starać, nie musisz rezygnować. Po prostu daj sobie czas żeby przeżyć to co się stało i wypłakać morze łez. O reszcie będziesz myśleć później.

Bardzo Ci współczuję, ale pamiętaj, że słońce zaświeci. Jakkolwiek miałoby ono wyglądać.
 
reklama
Do góry