Cześć, chciałabym się podzielić swoją historią, a tak właściwie tragedią jaka nas spotkała... Od około 20 tygodnia ciąży moja pani doktor prowadząca ciążę widziała 'jakieś naczynka', co miesiąc je sprawdzała ale ciągle mówiła że to są jakieś moje naczynka i że tak się zdarza, ogólnie wszystko było ok.
Ogólnie w ciąży (łącznie z prenatalnymi) badało mnie 4 lekarzy, wszyscy mówili jednogłośnie że wszystko jest w porządku.
10 sierpnia w nocy dostałam pierwszych skurczy, zaczęłam krwawić a raczej dostałam krwotoku... W szpitalu trzymali mnie jeszcze półtorej godziny pod ktg, w między czasie spadało tętno mojej córeczki... Nagle po półtorej godzinie pani doktor zrobiła mi USG, zaczęła krzyczeć że dziecko ma tylko pojedyncze uderzenia serca.... Uśpili mnie, zrobili CC...
Niestety nasza córeczka nie przeżyła, wykrwawiła się...
Okazało się że miałam błoniasty przyczep pępowiny i naczynia przodujące (łożysko było nisko, około 4,5cm od ujścia)
Jak widać wiedza na temat błoniastego przyczepu pępowiny i naczyń przodujących jest bardzo mała, wręcz zerowa wśród przeciętnych położników... Trafiliśmy teraz z mężem do docenta, który mówi że powinnam była być rozwiązana w 35-37 tygodniu i wszystko byłoby dobrze...