Witam serdecznie. Jestem tutaj po raz pierwszy. Jestem mamą 3 latka. Prawie 4 tygodnie temu poroniłam. To był 6 tydzień ciąży. Wiadomością że jestem w ciąży cieszyłam się tylko tydzień. Potem przyszło niewielkie krwawienie i .....zabieg w szpitalu. Jest mi bardzo ciężko. Nie umie sobie z tym poradzić Nie ma dnia, żebym nie wylała morza łez. Tak bardzo chciałam mieć drugiego dzidziusia. Z kolejną ciążą mam czekać pół roku. Szczerze mówiąc boję się znowu zajść w ciąże. Nie wiem jak zniosła bym gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć.Może ten 6 miesięcy sprawi ze będę na to gotowa. Tak bardo pokochałam mojego Aniołka..... Wiem, że nie jestem sama, że nas MAM ANIOŁKÓW jest więcej. Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie
reklama
Kochana, ja takze poroniłam pierwszą ciążę, wiem jak jest ciężko i jak bardzo boli do dzis bywają chwile gdy zastanawiam sie dlaczego tak sie stało, czy nie mogłam zrobic czegos by bylo inaczej... kolejne ciąże sa dla mnie trudne, pelne obaw i strachu ale wiem jedno nie warto czekac zbyt długo, jesli zaczniesz starania za pol roku to powinno sie udac szybciutko zajsc w ciazę, a co najwazniejsze macica bedzie jeszcze rozpulchniona i maluszek lepiej sie w niej zadomowi co znacznie zmniejszy szanse na poronienie. Życzę Tobie dużo siły.
Fifka
♥ Chłopcowa Mama ♥
Ja poroniłam swoją pierwszą ciąże około w 7 tygodniu... i wiem jakie straszne to przeżycie... po prawie rokuczasu zaszłam znowu i jak widzisz na suwaczku mój synek świetnie się rozwija... takie sytuację się zdarzają i to wcale nie wyklucza kolejnych zdrowych ciąż, tym bardziej ze pierwszą ciąże donosiłaś...
Trzymaj sie kochana! Obyś szybko doczekała się upragnionej pociechy!
Trzymaj sie kochana! Obyś szybko doczekała się upragnionej pociechy!
przytulam i zapalam (*)dla twojego aniołka, kochana wiem co czujesz też to przeszłam z tym ze ja miałam poronienie zatrzymane w 10tc a maluszek juz nie żył od 7 tc, w kolejną zaszłam 3 miesiące później za zgodą lekarza oczywiście teraz mija mi 20tc. Wiemże teraz ci ciężko ale niedługo amm nadzieję że zaczniesz mysleć o kolejnym maleństwu i to prawda nie trzeba czekac aż pół roku, mi tez jeden kazał ale zmieniłam na lepszego, to stereoptypy że trzeba tyle czekać gdzieś kiedys opublikowali temat o tym i tam było napisane że organizm po poronieniu zawiera dużo hormonu ciążowego i wtedy najłatwiej zajść i donosić,
ja choc noszę w sobie nowe życie to juz do końca będę zastanawiała się jakie byłoby tamto, czy to był chłopiec czy dziewczynka to są pytania na które nie dostaniemy odpowiedzi i trzeba nauczyc się z tym żyć
jak to ktoś kiedys napisał pamiętaj nienarodzone dzieci nie umieraja one zmieniają tylko date swojego przyjścia na świat
ja choc noszę w sobie nowe życie to juz do końca będę zastanawiała się jakie byłoby tamto, czy to był chłopiec czy dziewczynka to są pytania na które nie dostaniemy odpowiedzi i trzeba nauczyc się z tym żyć
jak to ktoś kiedys napisał pamiętaj nienarodzone dzieci nie umieraja one zmieniają tylko date swojego przyjścia na świat
Dziekuję Wam wszystkim za miłe słowa pociechy. Mam nadzieje ze czas jakos wyleczy moje rany. Bardzo chcialabym miec drugiego dzidziusa. Zawsze to bylo moje marzenie miec 2 dzieci. Ciezko mi bardzo ale trzeba wziasc sie w garsc. A nasz Aniolek na zawsze zostanie w naszych sercach. Tak bardzo zdazylam go pokochac.Pozdrawiam serdecznie
- Dołączył(a)
- 22 Październik 2011
- Postów
- 4
Cześć dziewczyny nigdy bym nie pomyślała że będe szukała takiego forum... szukała kogoś kto też przez to przeszedł! Mam prawie 29 lat, postaraliśmy się z mężem o dzidziusia, moment zobaczenia dwóch kresek na teście był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Nie cieszyłam się tym długo, poroniłam w 6 tyg! Na 1 usg nie było jeszcze nic widac ale beta hcg wskazywało na ciąże, potem zaczełam krwawić dostałam leki na podtrzymanie ale nie udało się... Nie ma już mojego małego szczęścia:-( Musze poczekać około 2 miesięcy i spróbuje jeszcze raz, ale już dziś paraliżuje mnie myśl "a co będzie jak to się znowu stanie, znowu poronie?"
ja straciłam swoje maleństwo 7tygodni temu w 4miesiącu pojechałam z mężem do lekarza a on i powiedział nam że dziecku nie biję od 2 tygodni serduszko jestem do tej pory załamana nie wiem co mam zrobić nie wychodzę z domu nie mam na to ochoty patrze na zdjęcia z usg maluszka i nie daje mi to spokoju dla czego tak jest tyle starania o dziecko a jak już jest wszystko w ok zawsze musi coś się stać nie mogę sobie z tym poradzić
reklama
- Dołączył(a)
- 25 Październik 2011
- Postów
- 4
witajcie. jestem tu nowa.
swoje Dzieciątko straciłam trzy miesiące temu.
nie była to planowana ciąża. z początku nie mogłam uwierzyć. byłam w szoku. nie chciałam tego dziecka. bałam się, że nie podołam obowiązkom, że będę złą matka. w dzieciństwie dużo chorowałam i bałam się, że dziecko będzie tak samo chorowite jak ja.
później jednak, gdy dotarło do mnie jakie szczęście mnie spotkało, uznałam, że co tam strach! obojętnie czy chore będzie, i tak będę je kochać.
zaczęliśmy z przyszłym mężem planować.
cudny czas, tyle planów, tyle szczęścia!
i wtedy pojawił się ból i plamienie...
nie podejrzewałam niczego złego, często mnie przecież coś bolało. jednak umówiłam się "na szybko" na wizytę.
słowa lekarza: "ciąża jest, ale płód jest za duży na 7 tydzień, wygląda na 9 ale i tak serce nie bije. przyjdź za tydzień i zobaczymy. ale ja bym nadziei nie miał."
świat zaczął mi się zawalać.
jednak karmiłam się nadzieja,ze może źle obliczył, źle zobaczył, że może serduszko nagle zacznie bić...
po tygodniu zawędrowałam do "mojego" lekarza. ma zupełnie inne podejście do pacjentek niż tamten. od razu zaznaczył, że również nie widzi bicia serca, ale może jeszcze się pojawić i mam przyjść za tydzień. przepisał mi coś na podtrzymanie ciąży i zastrzegł żebym jeszcze się nie poddawała i nie martwiła, że wszystko może się ułożyć.
kolejny tydzień żyłam nadzieją.
tamten dzień. czwartek. godzina 17. słowa "przykro mi" i pustka... nie wiem co było dalej, nie pamiętam jak trafiłam do samochodu. przyjaciółka, z którą jeździłam na wizyty znalazła mnie zapłakaną w samochodzie. miałyśmy rodzić w tym samym czasie.
pięć dni później byłam już po zabiegu usunięcia ciąży. opieka w szpitalu była bez zarzutu. wyrozumiali lekarze, silne pielęgniarki o współczującym spojrzeniu. dzień po zabiegu byłam już w domu.
tydzień "po" był koszmarem łez i bólu, ale musiałam nauczyć się udawać. przecież tego wymaga się od nas prawda?
"nie zdążyłaś się przyzwyczaić do dziecka"
"młoda jesteś będziesz mieć następne"
"nie załamuj się, życie toczy się nadal"
toczy się, owszem, ale jakim kosztem?
więc nauczyłam się udawać. na zewnątrz uśmiechnięta, wesoła, rozmowna jak nigdy. w środku wyłam z żalu.
znów zaczęły się epizody nerwicowe, paraliżujący ból, przez który nie jestem w stanie się ruszyć. kłopoty ze snem. utrata wagi, a ledwo co udało mi się odbudować kg sprzed lat.
nie jestem w stanie już udawać, że wszystko jest ok. czuję jakby coś od środka rozrywało mnie na kawałki. często śnię o naszym Maleństwie, a po przebudzeniu ta pustka, to, że go nie czuję pod sercem mnie dobija.
dlatego piszę do Aniołkowych Mam:
jak radziłyście sobie ze stratą?
gdzie szukałyście pomocy?
czy korzystałyście z pomocy specjalistów?
po jakim czasie udało Wam się znów normalnie żyć?
co byście mi doradziły?
dziękuję Wam za przeczytanie tego chaosu myśli i uczuć. po raz pierwszy o tym mówię
swoje Dzieciątko straciłam trzy miesiące temu.
nie była to planowana ciąża. z początku nie mogłam uwierzyć. byłam w szoku. nie chciałam tego dziecka. bałam się, że nie podołam obowiązkom, że będę złą matka. w dzieciństwie dużo chorowałam i bałam się, że dziecko będzie tak samo chorowite jak ja.
później jednak, gdy dotarło do mnie jakie szczęście mnie spotkało, uznałam, że co tam strach! obojętnie czy chore będzie, i tak będę je kochać.
zaczęliśmy z przyszłym mężem planować.
cudny czas, tyle planów, tyle szczęścia!
i wtedy pojawił się ból i plamienie...
nie podejrzewałam niczego złego, często mnie przecież coś bolało. jednak umówiłam się "na szybko" na wizytę.
słowa lekarza: "ciąża jest, ale płód jest za duży na 7 tydzień, wygląda na 9 ale i tak serce nie bije. przyjdź za tydzień i zobaczymy. ale ja bym nadziei nie miał."
świat zaczął mi się zawalać.
jednak karmiłam się nadzieja,ze może źle obliczył, źle zobaczył, że może serduszko nagle zacznie bić...
po tygodniu zawędrowałam do "mojego" lekarza. ma zupełnie inne podejście do pacjentek niż tamten. od razu zaznaczył, że również nie widzi bicia serca, ale może jeszcze się pojawić i mam przyjść za tydzień. przepisał mi coś na podtrzymanie ciąży i zastrzegł żebym jeszcze się nie poddawała i nie martwiła, że wszystko może się ułożyć.
kolejny tydzień żyłam nadzieją.
tamten dzień. czwartek. godzina 17. słowa "przykro mi" i pustka... nie wiem co było dalej, nie pamiętam jak trafiłam do samochodu. przyjaciółka, z którą jeździłam na wizyty znalazła mnie zapłakaną w samochodzie. miałyśmy rodzić w tym samym czasie.
pięć dni później byłam już po zabiegu usunięcia ciąży. opieka w szpitalu była bez zarzutu. wyrozumiali lekarze, silne pielęgniarki o współczującym spojrzeniu. dzień po zabiegu byłam już w domu.
tydzień "po" był koszmarem łez i bólu, ale musiałam nauczyć się udawać. przecież tego wymaga się od nas prawda?
"nie zdążyłaś się przyzwyczaić do dziecka"
"młoda jesteś będziesz mieć następne"
"nie załamuj się, życie toczy się nadal"
toczy się, owszem, ale jakim kosztem?
więc nauczyłam się udawać. na zewnątrz uśmiechnięta, wesoła, rozmowna jak nigdy. w środku wyłam z żalu.
znów zaczęły się epizody nerwicowe, paraliżujący ból, przez który nie jestem w stanie się ruszyć. kłopoty ze snem. utrata wagi, a ledwo co udało mi się odbudować kg sprzed lat.
nie jestem w stanie już udawać, że wszystko jest ok. czuję jakby coś od środka rozrywało mnie na kawałki. często śnię o naszym Maleństwie, a po przebudzeniu ta pustka, to, że go nie czuję pod sercem mnie dobija.
dlatego piszę do Aniołkowych Mam:
jak radziłyście sobie ze stratą?
gdzie szukałyście pomocy?
czy korzystałyście z pomocy specjalistów?
po jakim czasie udało Wam się znów normalnie żyć?
co byście mi doradziły?
dziękuję Wam za przeczytanie tego chaosu myśli i uczuć. po raz pierwszy o tym mówię
Podziel się: