u nas to już w sumie leci 5 rok jak staramy się o maleństwo.. rok naturalnie, po roku zaciągnęłam M do kliniki niepłodności. Tam podstawowe badania hormonalne, badanie nasienia u męża plus monitoring cyklu. u mnie wszystko w porządku, u M zonk!
obniżony poziom plemników. ale za to zdrowe i ruchliwe. z takimi wynikami IUI czy In Vitro z całą pewnością powinno się udać, ale do konsultacji z urologiem. po USG jąder okazało się z są żylaki. więc operacja, po operacji kazano nam czekać do roku, rzekomo tyle ma prawo trwać rekonwalescencja. tak nam minęły szybko ponad 2 lata starań. Oczywiście operacja nie wpłynęła na przepływ nasienia jak sądzono, ale po odpowiedniej suplementacji i zmianach typu luźne gadki itp wyniki poprawiły mu się
następnie lekarz uznał, że pora na IUI, więc mnie wysłali na HSG. tu kolejna niespodzianka. niedrożny i skręcony jeden jajowód. Drugi w pełni sprawny niby. no pyk! IUI jedna, druga, trzecia..... (oczywiście Clo, później też Lametta ale to nie będę się rozpisywać bo większość z Was wie jak to wygląda - poza tym to jest nieprzyjemny temat) nie udało się
trzecią porażkę przeżyłam strasznie... lekarz dał nam do zrozumienia, że warto pomyśleć o invitro skoro IUI nie daje efektu.
nie dałam za wygraną. zmieniłam lekarza. chciałam zasięgnąć opinii kogoś innego. od listopada 2016 jestem pod opieką tego obecnego. podszedł do sparwy inaczej. dostałam acard i oeparol. oraz małą dawkę clo. dał mi pół roku na starania naturalne oczywiście z monitorowaniem owulacji. po 4 miesiącach.. sam zaproponował laparoskopie. uznał, że problem musi być głębiej bo z badań, hormonów i usg wszystko jest ok. mąż ma wyniki bardzo zadowalające. no i.... czekam. w poniedziałek ostatnie badania i w środę do szpitala. Taka moja historia....