Wiec pierwsza historia mniej więcej ma sie tak... Było to 15 lat temu i internet nie był takim medium jak dzisiaj, nie hulalo tak, ze wszystko mozna znalezc.
Ale M odszukal jakies mapy internetowe francuskie z polami lawendowymi, On po francusku kiepsko a ja mam tylko francuskie rrrrrr Mniej więcej obszary były zaznaczone, ale dziwnie nie ulice i numery kwiatków poszczególnych
I najprawdopodobniej były to takie ogromne przemysłowe pola należące do koncernów perfumeryjnych, ktore rosną na specjalnych naslonecznionych miejscach.
Wiedzieliśmy, ze najlepiej jechać w takim a takim okresie, ale nie wszystko da sie tak dostosować w zyciu pod linijkę.
Droga tam była upiorna, górzyste serpentyny, zupełnie nie byłam na to przygotowana psychicznie , wszak jechałam kwiatki wąchać...
No i niby na miejscu, wiec szukamy. Godzinę,dwie,trzy itd A tu nic.
Noc nas zastała, wiec zajechaliśmy do jakiegos pensjonatu. M mówi łamaną francuską nieznana nikomu gwara, ze pola lawendowe my szukać. A właścicielka przybytku, ze w tym roku lato przyszło szybciej i wszystkie sa ścięte.
Ja prawie w ryk. Juz nawet kolacji nie chciałam jeść i czułam sie jakby ostatnia sadzonki lawendy na ziemi wlasnie została pochłonięta przez wybuch atomowy...
Rano schodzimy na śniadanie, a kobita, ktora chyba widziała, ze przywdzialam żałobę narodowa mówi, ze podzwonila po wsi i okazało sie, ze jeden z gospodarzy zaimprezowal i zapil, zrobił sobie trzydniówkę, kac go zmógł i nie zdążył swojego małego prywatnego poletka ściąć.
Powiedział nam jak i gdzie wiec pojechaliśmy. Żadne tam wielkie hektary, ale poletko było jak malowane. Na uboczu,bez zabudowań, do użytku naszego wyłącznego mieliśmy.
Tak sie wkrecilam w to, ze to "nasze" pole, ze nakradlam tych badyli. Zaladowalismy w bagażnik i w drogę. Nie minęła jednak godzina jak mowie M, ze zaraz zasnę i niech sie zatrzyma On tez, ze oczy Mu sie zamykają, a przeciez wyspalismy sie jak kulturalni ludzie...
Musieliśmy robic przystanki co trzy godziny, bo inaczej zaliczylibysmy jakis dzwon.
Dopiero potem mnie olśniło, ze lawenda ma właściwości usypiające. A taka zerwana z naslonecznionego pola w szczytowym fazie kwitnienia ma ogrom olejków eterycznych.
Kupiliśmy wiec worki foliowe, spakowalismy zielsko i ruszyliśmy dalej.
Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie z polami lawendowymi.
Ale M odszukal jakies mapy internetowe francuskie z polami lawendowymi, On po francusku kiepsko a ja mam tylko francuskie rrrrrr Mniej więcej obszary były zaznaczone, ale dziwnie nie ulice i numery kwiatków poszczególnych
I najprawdopodobniej były to takie ogromne przemysłowe pola należące do koncernów perfumeryjnych, ktore rosną na specjalnych naslonecznionych miejscach.
Wiedzieliśmy, ze najlepiej jechać w takim a takim okresie, ale nie wszystko da sie tak dostosować w zyciu pod linijkę.
Droga tam była upiorna, górzyste serpentyny, zupełnie nie byłam na to przygotowana psychicznie , wszak jechałam kwiatki wąchać...
No i niby na miejscu, wiec szukamy. Godzinę,dwie,trzy itd A tu nic.
Noc nas zastała, wiec zajechaliśmy do jakiegos pensjonatu. M mówi łamaną francuską nieznana nikomu gwara, ze pola lawendowe my szukać. A właścicielka przybytku, ze w tym roku lato przyszło szybciej i wszystkie sa ścięte.
Ja prawie w ryk. Juz nawet kolacji nie chciałam jeść i czułam sie jakby ostatnia sadzonki lawendy na ziemi wlasnie została pochłonięta przez wybuch atomowy...
Rano schodzimy na śniadanie, a kobita, ktora chyba widziała, ze przywdzialam żałobę narodowa mówi, ze podzwonila po wsi i okazało sie, ze jeden z gospodarzy zaimprezowal i zapil, zrobił sobie trzydniówkę, kac go zmógł i nie zdążył swojego małego prywatnego poletka ściąć.
Powiedział nam jak i gdzie wiec pojechaliśmy. Żadne tam wielkie hektary, ale poletko było jak malowane. Na uboczu,bez zabudowań, do użytku naszego wyłącznego mieliśmy.
Tak sie wkrecilam w to, ze to "nasze" pole, ze nakradlam tych badyli. Zaladowalismy w bagażnik i w drogę. Nie minęła jednak godzina jak mowie M, ze zaraz zasnę i niech sie zatrzyma On tez, ze oczy Mu sie zamykają, a przeciez wyspalismy sie jak kulturalni ludzie...
Musieliśmy robic przystanki co trzy godziny, bo inaczej zaliczylibysmy jakis dzwon.
Dopiero potem mnie olśniło, ze lawenda ma właściwości usypiające. A taka zerwana z naslonecznionego pola w szczytowym fazie kwitnienia ma ogrom olejków eterycznych.
Kupiliśmy wiec worki foliowe, spakowalismy zielsko i ruszyliśmy dalej.
Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie z polami lawendowymi.