Witam wszystkie przyszłe i aktualne mamy... Weszłam na to forum, bo termin też wypada mi na styczeń, ale niestety nie potrafię znaleść w sobie nawet odrobiny radości, którą tutaj czuć... Więc postanowiłam się wyrzalić. Z góry przepraszam, że trochę zepsuję nastrój, ale zwyczajnie nie mam gdzie się wygadać. Jesteś w ciąży - powinnaś się cieszyć - to najpewniej bym usłyszała gdybym powiedziała komuś o moich odczuciach. Tydzień temu zrobiłam test, dwa dni po terminie @. Te dwie kreski w które nie chciałam wierzyć od tamtej pory starły uśmiech z moich ust. Ale po kolei. Mam już dziecko - 11 letnią córkę, którą kocham nad życie, ale jej narodziny wpędziły mnie w depresje. Była dzieckiem chcianym od początku, ale gdy już pojawiła się na świecie mnie dosłownie i w przenośni przygniotła odpowiedzialność. Niby jasne, spodziewasz się dziecka, dajesz mu życie i odpowiadasz za niego, wszystko to wiedziałam i miałam świadomość zachodząc w ciąże - jednak rzeczywistość mnie absolutnie przytłoczyła. Jestem osobą nadwrażliwą, wszystko odbieram mocniej i bardziej. Spędzanie z dzieckiem 24 godziny na dobę, brak swobody, płacze i wieczne zamartwianie się o zdrowie dziecka doprowadziło mnie do takiego stanu, że gdzieś po drodze zgubiłam siebie. Nie było mnie, była tylko matka. Byłam w ciągłym dołku. Wytaraskałam się z tego gdy córa podrosła. Nie chciałam już więcej dzieci, panicznie bałam się, że te czarne myśli i dni znowu wrócą a ja kolejny raz już nie podniosę się.... To taki oczywiście skrót dla zobrazowania sytuacji. A teraz dwie kreski.... i to wszystko powraca do mnie w głowie. Nie potrafię zaakceptować faktu, że jestem w ciąży, że znowu będę musiała przez to wszystko przechodzić, zwłaszcza teraz gdy córa już odchowana i praktycznie samodzielna. Przeraża mnie wizja małego bobasa, który przewróci moje poukładane życie do góry nogami. Mam w sobie jakiś bunt, ktoś we mnie krzyczy głośno; NIE! Nie wiem sama po co w ogóle to piszę, bo wszystkie tutaj się cieszycie... a ja nie potrafię. Wszędzie panuje stereotyp, że ciąża to radość a ja jak zwykle gdzieś odstaję i czuję się jak najgorsza matka świata...