Kolejne przykre informacje. Bardzo współczuję...
Ja mam wrażenie, że nie dość dbałam o siebie i teraz nie idzie nic tak jak powinno. Co prawda porobiłam sobie wszystkie badania zanim zaczęliśmy się starać jakieś pół roku temu, od razu zaczęłam regularnie łykać kwas foliowy. Ale, no nie powiem, lubiłam się napić winka i do tego zapalić papierosa na wieczór. Jednak to nie były moje nałogi więc bez najmniejszego problemu rzuciłam i jedno i drugie. Z odżywianiem się było średnio. Miałam etapy, że jadłam dobrze po czym nadchodził etap na McDonalda prawie codziennie. Ze sportem to samo- biegałam codziennie i nagle mi się odechciewało.
I teraz tkwię znowu w stresie do 7 maja... Sama już nie wiem, co myśleć. Raz dla mnie to wszystko jest logiczne i myślę, że wszystko będzie ok, a raz, że badania to badania i muszę się przygotować na najgorsze.
W tej chwili martwi mnie to, że pęcherzyk w tydzień urósł o 1 mm tylko, no i przede wszystkim, że nie ma serduszka a według OM było wczoraj 7T4D. Z drugiej strony według USG jest 5W2D, co by się zgadzało, bo owulację miałam gdzieś koło 20-23 marca przy kosmicznych cyklach od 30 do 44 dni.
Wszyscy już wiedzą i się cieszą, bo przedostatnia wizyta miała dobre rokowania. Z resztą nie udałoby mi się tego ukryć. Z związku z tym, że dostałam luteinę, która biorę od tygodnia i mi ginekolog zasugerowała żebym została w domu - więc w pracy też musiałam powiedzieć.
Niby jestem spokojna... Mam raczej dobre przeczucia. A nawet jak się okażę, że się uda, to myślę sobie, że widocznie tak miało być i nic się nie dzieje bez przyczyny. Ale tak naprawdę, to bym się chyba załamała...
Ale się rozpisałam. Przepraszam Was, hehe. Od zawsze mam "lekkie pióro" i lubię pisać. Mój narzeczony jak coś przeskrobie, to też biedny zawsze takie monologi dostaje ;-)