enka-76
Kasia
No, to super wieści. Fantastycznie, że Feluś zdrowy:-).
U nas szaleje burza. Wojtuś sobie śpi, reszta rodzinki u dziadków, więc mam chwilę spokoju - chyba skorzystam i wymyję głowę.
Ale najpierw krótko opiszę, jak to u mnie z porodem było. W sumie szybko poszło. W środe o 17 miałam jeszcze wizytę, na której nic nie wskazywało,że to już. Wróciłam do domu, objadłam się na maksa pizzą (bo mnie naszło), no i siedzimy sobie, oglądamy tv. Ok 21 poczułam pierwsze skurcze, ale czekałam cierpliwie na rozwój sytuacji. Początkowo były co 30-20 min, ale zaczęły się nasilać. O 1 w nocy miałam już skurcze co 10 minut, więc pojechaliśmy do szpitala. Tam, położna mnie podłączyła pod ktg i .....prawie nic. Za to w badaniu już rozwarcie na 3 cm. Poszliśmy więc do sali porodów rodzinnych. Tam sobie skakałam na piłce i nie było nawet tak tragicznie - ból do wytrzymania. Ja jakoś tak dziwnie mam, że na ktg nic nie wychodziło (przy Julicie też tak było). 6 cm rozwarcia, a skurcze na jakieś 40-50%. Nawet położna była zdziwiona. No i tak sobie skakałam na tej piłce ( m mi od czasu do czasu masował plecy) do 5 rano. Wtedy odeszły mi wody i wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przeszłam na fotel i już chciałam rodzić, a położna krzyczy, "jeszcze nie, bo nie jestem gotowa", a ja , że młody się pcha i już muszę. No ale musiałam się wstrzymać, co nie było łatwe. Jak już się położna rozłożyła ze wszystkim i juz mogłam przeć, to jeden skurcz i Wojtuś się urodził:-). Była 5:15. Maż dzielnie trwał przy mnie. Poród to jedna z najcudowniejszych chwil w życiu:-). Jak sobie przypomnę tę chwilę i te uczucia to mam łzy w oczach:-).
U nas szaleje burza. Wojtuś sobie śpi, reszta rodzinki u dziadków, więc mam chwilę spokoju - chyba skorzystam i wymyję głowę.
Ale najpierw krótko opiszę, jak to u mnie z porodem było. W sumie szybko poszło. W środe o 17 miałam jeszcze wizytę, na której nic nie wskazywało,że to już. Wróciłam do domu, objadłam się na maksa pizzą (bo mnie naszło), no i siedzimy sobie, oglądamy tv. Ok 21 poczułam pierwsze skurcze, ale czekałam cierpliwie na rozwój sytuacji. Początkowo były co 30-20 min, ale zaczęły się nasilać. O 1 w nocy miałam już skurcze co 10 minut, więc pojechaliśmy do szpitala. Tam, położna mnie podłączyła pod ktg i .....prawie nic. Za to w badaniu już rozwarcie na 3 cm. Poszliśmy więc do sali porodów rodzinnych. Tam sobie skakałam na piłce i nie było nawet tak tragicznie - ból do wytrzymania. Ja jakoś tak dziwnie mam, że na ktg nic nie wychodziło (przy Julicie też tak było). 6 cm rozwarcia, a skurcze na jakieś 40-50%. Nawet położna była zdziwiona. No i tak sobie skakałam na tej piłce ( m mi od czasu do czasu masował plecy) do 5 rano. Wtedy odeszły mi wody i wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przeszłam na fotel i już chciałam rodzić, a położna krzyczy, "jeszcze nie, bo nie jestem gotowa", a ja , że młody się pcha i już muszę. No ale musiałam się wstrzymać, co nie było łatwe. Jak już się położna rozłożyła ze wszystkim i juz mogłam przeć, to jeden skurcz i Wojtuś się urodził:-). Była 5:15. Maż dzielnie trwał przy mnie. Poród to jedna z najcudowniejszych chwil w życiu:-). Jak sobie przypomnę tę chwilę i te uczucia to mam łzy w oczach:-).