G
guest-1714079215
Gość
Ooo, dzieci są mega różne, nawet rodzeństwo z tych samych rodziców i rok po roku Moje kociątka są zupełnie różne pod każdym względem, oprócz tego, że obie urodziłam dla innych, a nie dla siebie do domu
Dzień dobry...
Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.
Ania Ślusarczyk (aniaslu)
Ja mam trochę podobnie jak @Lady Loka. Tzn moze nie aż tak, bo udaje mi się zająć córkę, gdy jestem w kuchni np pokrywkami od garnków i łyżeczkami - robi sobie muzykę. Nie jest wcześniakiem. Moim zdaniem taka natura i taka faza rozwoju. Bo widzę po prostu, że bywa łatwiej. Jest też zjawisko hajnida. Ona akurat nie jest. Ale są takie dzieci też.No ale nie tłumaczysz mu, że np. musisz ugotować obiad czy przygotować jedzenie dla niego, nie wiem posprzątać po obiedzie i musi pobyć chwilę sam? Ja mojej córce w koło to powtarzam, do znudzenia, czasami się złości, ale no musi wiedzieć, że świat nie kreci się wokół niej... Czy to za wcześnie. Nie wiem, mi się wydaję, że nigdy nie jest za wcześnie tłumaczyć jak działa swiat. Tłumaczę jej to tak samo jak wszystko inne co się dzieje. Moja córka jak coś robię jest grzeczniejsza niż jak siądę na tyłku, bo to dla niej sygnał, że "mama jest wolna i można ją dopaść".
Dużo widzę u Ciebie slowa "bywa". Nie chce mi się już wałkować tego tematuJa mam trochę podobnie jak @Lady Loka. Tzn moze nie aż tak, bo udaje mi się zająć córkę, gdy jestem w kuchni np pokrywkami od garnków i łyżeczkami - robi sobie muzykę. Nie jest wcześniakiem. Moim zdaniem taka natura i taka faza rozwoju. Bo widzę po prostu, że bywa łatwiej. Jest też zjawisko hajnida. Ona akurat nie jest. Ale są takie dzieci też.
Tłumaczenie dziecku? Nobla temu, komu by się udało w naszym przypadku. Moje dziecko ma 16 miesięcy i nie rozumie tego. Oczywiście tłumaczę, opowiadam, pokazuję, ale bywa niestety, że uczepi się mojej nogi, wspina po niej, łzy jak grochy i wrzask na cały blok, że na ręce. To są takie fazy, bo bywa, że się właśnie zajmie czymś, co jej podsunę do zabawy.
Ja niestety z nią na rękach co najwyżej wstawię wodę albo kawiarkę. Czasami sadzałam w krzesełku i robiłam pokaz, ale nie da się czasem. Bunt, zapieranie się, prostowanie nóg, wyginanie ciała i wrzask.
Aha i nie wiem, czy to źle o mnie świadczy jako o matce, ale nadal potrafi wisieć na cycu przez 30 min albo i drzemka na cycu się zdarza. Próby wyrywania kończą się płaczem i brakiem drzemki. Ale to są takie fazy u nas, ewidentnie związane ze skokiem, zębami lub złym samopoczuciem/chorobą.
Jak czytam "czasem się złości", to myślę... hmm u nas to jest niestety taka faza, że ta złość jest raczej ciągle od paru miesięcy. I trzeba szukać jakichś sposobów na odwrócenie uwagi.
Bo to bywa. Jest tak w kratkę. Kolejnego dnia jest zmiana nastroju i dziecko potrafi samo sobą się zająć większą część dnia. A następne 2 dni znów to samo. Rozmawiam równolegle z koleżanką z forum i ma identycznie. Dziecko jej ma również tylko 16 miesięcy.Dużo widzę u Ciebie slowa "bywa". Nie chce mi się już wałkować tego tematu
Po prostu nie wierzę, że dziecko, z którym matka jest codziennie sama przez 10 godzin dziennie, bo ojciec jest w pracy, nie może w ciągu tych dziesięciu godzin zrobić absolutnie nic przez dwa lata życia dziecka... Może w to nie wierzę, bo nie poznałam matki, która musiałaby mieć niańkę, albo babcię non stop codziennie żeby normalnie funkcjonować... W sensie zrobić jedzenie, ogarnąć bieżące rzeczy, wstawić pranie itp.
Ja też tak robię, że wychodzę do toalety gdy potrzebuję i narażam siebie i sąsiadów na wrzask ewentualnie. Wcześniej daję coś do zabawy.No ale jeśli ktoś nie pozwoli na to, żeby dziecko się wściekło, bo przypadkiem mama musi zrobić sobie kanapkę albo iść do toalety, to faktycznie jesteś w czarnej de przez dwa lata. Ja nie miałam domu na błysk, czasem wypiłam chłodniejszą kawę, ale nigdy nie zaniedbałam jedzenia, toalety czy "jako-tako" w domu, bo mam dziecko i ono płacze, jeśli natychmiast nie rzucę wszystkiego. Miałam dwójkę w pewnym momencie i niestety dla ich psychiki zrytej na zawsze, zdarzało się, że wyły wniebogłosy przez pięć minut, kiedy szłam do toalety się wypróżnić. Nie pasowało im to, co im dałam do zabawy? Trudno, ja nadal mam pełne jelita i jeśli teraz nie zrobię, to zatkam się na pięć dni. Wyjdę jak skończę.
Także tak, ja też nie łapię jak można niczego nie móc zrobić.
Edit. Jestem przeciwniczką odwracania uwagi jeśli dziecko się wścieknie. Daję chwilkę, pytam czy chce się przytulić, jak chce i mówi, że już lepiej, to mówię, że nie ma sensu tak płakać, bo wymuszanie nic jej nie da, a tylko jest spocona, nosek zapchany i główka boli. Kolejna rzecz do listy absolutnie zakazanych metod wychowawczych w tych czasach. Przecież "dzieci nie wymuszają".
Właśnie o to mi chodziło.Ale dzieci są różne. Czy to naprawdę tak ciężko zrozumieć?
Leżałam teraz z młodym w szpitalu. I w salach obok byly dzieci w jego wieku, mtore spokojnie zostawały same w łożeczku i bawily się, kiedy rodzic wychodził. Mój nie. Mój jak nie miał nikogo obok siebie to siadał i walił głową w szczebelki łóżeczka z nerwow (uprzedzę: neurologicznie jest zdrowy).
Ja nie oceniam i nie będę oceniać tego, jak inni postępują ze swoimi dziećmi. Pasuje Wam, że się drą w łóżeczku? Luz. Mnie to zwyczajnie nie pasuje, więc działam tak, żeby do takich sytuacji nie doprowadzać, o ile nie jest to absolutnie konieczne i o ile nie ma innej opcji.
I to jest mój wybór. Podyktowany tym, jakie mamy warunki i z czym sobie radzimy.
Daje do myślenia.Z mojej perspektywy, dorosłych już dzieci, zawsze będziemy popełniać jakieś błędy i... to co najbardziej mnie zaskoczyło, że były w naszym życiu sytuacje, które ja odebrałam, że mogą być dla moich dzieci we wspominaniach trudnym doświadczeniem, a one tego w ogóle tak nie widzą, natomiast sytuacje, które wtedy wydawały mi się np. zabawne, dla nich wcale takie nie były. I nie mamy na to wpływu. Może inaczej - mamy ograniczony.
To co może być pomocne to nasza uważność i jednocześnie pamiętanie, że jesteśmy ludźmi ze wszystkimi tego konsekwencjami - czyli z naszą wrażliwością, miłością, empatią, jak również tendencją do popełniania błędów, idiotycznych zachowań, itd. Wpisuje się w to także prawo do bycia zmęczonymi, sfrustrowanymi, nieidealnymi. I dobrze o tym pamiętać Mam z moimi dziećmi dobre relacje i nadal lubimy się spotykać, prawie codziennie rozmawiamy i zdaję sobie sprawę z rzeczy, które teraz zrobiłabym inaczej, ale w tamtym okresie miałam takie a nie inne zasoby, wiedzę, kompetencje. Wychodzę z założenia, że każda z nas stara się najlepiej jak może w danym momencie. Jakbym mogła wtedy postąpić inaczej, to bym to zrobiła. Nie wiedziałam, nie umiałam. Kropka.
Wracając do rodzicielstwa bliskości. Mam wrażenie, że największe nieporozumienie jakie jest z nim związane to myślenie, że mamy dziecko stawiać na pierwszym miejscu oraz problem ze zrozumieniem, że bliskość nie oznacza zgody na zachowania, które uważamy za nieadaptacyjne.
Chodzi, żeby szanować i starać się zrozumieć potrzeby dziecka, zauważać, co może stać za jego zachowaniem i jednocześnie stosować otwartą komunikację, by wyjaśnić dziecku, dlaczego pewne zachowania są nieakceptowalne i tłumaczyć, jakie mogą być konsekwencje pewnych działań, kierując się zasadą wzajemnego szacunku.
Warto też pamiętać, że dzieci modelują nasze zachowania, więc my uczymy tych młodych ludzi jak należy zachowywać się w społeczeństwie, wyrażać emocje i szanować innych. Pokazujemy jak radzić sobie z emocjami i rozwiązywać konflikty w konstruktywny sposób. I kiedy mamy wpadki, to dzieci też się uczą jak sobie z nimi radzimy, więc jeśli Ci się zdarzy krzyknąć lub zrobić coś z czego nie jesteś dumna - to ważniejsze dla dziecka, w kontekście jego wychowania/rozwoju/edukacji będzie obserwacja jak sobie radzisz z tą sytuacją, jak ja zamierzasz rozwiązać. Dzięki temu się uczy, że ok - czasem mogę coś zawalić, ale potem to staram się naprawić.
I dziewczyny - mniej presji. Ja miałam na początku takie nastawienie, że chcę robić wszystko, żeby moje dzieci były zawsze szczęśliwe, a potem do mnie dotarło, że to nierealne, że nikt z nas nie jest ciągle szczęśliwy, bo życie przynosi różne sytuacje. Dużo ważniejsze jest nauczenie jak można sobie radzić z trudnymi sytuacjami, jak regulować emocje, jak budować relacje czy przetrwać kryzys, jak wspierać samodzielność.
Czy byłam matką idealną? Nigdy. Zaangażowaną - często. Zmęczoną, sfrustrowaną, wkurzoną - czasami. Niekonsekwentną - czasami. I moje dzieci do tej pory potrafią mi wytknąć jakieś błędy i to ok. Ja też opowiadam o mojej perspektywie i to tez im daje inny ogląd sytuacji, bo czasem, np. miałam za mało informacji, albo byłam zmęczona, itd. Tylko teraz to łatwiejsze, bo oni są dorośli I raz na jakiś czas mają refleksje, pt. o essu jak wy dawaliście radę I wiecie co? Ja teraz jak patrzę na rodziców malych dzieci, to czasem myslę podobnie - o essu, dziewczyny, jak wy dajecie radę Dlatego postarajcie się byc dla samych siebie bardziej łagodne w ocenie. Uściski