Dzień dobry
Wczorajsze szczepienie to był horror. Mikołaj płakał krokodylimi łzami, ale na to co się działo i tak był dzielny. Pielęgniara ma szczęście, że jeszcze żyje, choć cały czas się zastanawiam, czy się tam jeszcze nie pofatygować.
Oberwałoby się jej równo za brak profesjonalizmu, znęcanie się i tego siniaka na nóżce. Żebym wiedziała, że tak będzie maltretować mi dziecko, to bym wzięła 6w1, żeby mu tego bólu zaoszczędzić. Nawet Aro miał łzy w oczach.
Z tego stresu mieliśmy ciężki czas. Dzięki Bogu, że szczepienie było popołudniu, a nie rano. Mikołaj z nerwów ciągle wrzeszczał, nic go nie uspokajało (na króciutko działała chodząca pralka i kąpiel). Nawet cyca nie mógł chwycić. Zasypiał na trochę ze zmęczenia i znów się budził. A ja z nim. Teraz już chyba lepiej, bo zaczął się do nas uśmiechać no i w końcu je! Aż się boję, co to będzie za 6 tygodni. Nie wiecie - można się przestawić z nfz na skojarzone? Bo takie spotkanie jak wczoraj skończy się dla tej małpy utratą zębów.
No i teraz nie wiem, czy iść z nim na spacer, czy odpuścić, bo nie wiem, jaki będzie w dzień. Nie byłoby sensu, gdyby mi marudził. Chyba poczekam jak Aro wróci z pracy (dziś wcześniej) i najwyżej popołudniu się przejdziemy.
Przepraszam, że tak tylko, ale jeszcze mnie nosi po wczoraj. A taki do południa był grzeczny, spokojny. No Aniołek - a tu mu rodzice taką krzywdę