reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Cud poczęcia, cud narodzin- nasze doświadczenia i doznania

Hmmm ale fajnie tak sobie poczytać. A więc.Pierwsze miesiące masakra,wymioty i te sprawy( jak pomyślałam o smażeniu czegokolwiek biegłam do łazienki bo buzię już mialam pełna:baffled:. W 13 tyg jak ręką odjął minęło wszystko... W 23 tyg przyleciałam do Polski(dodam że mieszkałam w Anglii przez 3 lata i tam zaszłam w ciąże) i zdecydowaliśmy z moim lubym że będę rodzić w Pl. Mamuśka pielęgniarka,znajomości itp... Poleciałam sobie jeszcze na parę tyg popracować i w 35tygc wróciłam do Pl:-) wszystko było ok oprócz tego że się spasłam strasznie 30kg przytyłam i na jednej z wizyt mój lekarz stwierdził że jestem spuchnięta jak balon i podejrzewa gestozę,jeśli się potwierdzi to cięcie na następny dzień bo już jest ciąża donoszona(38tydz)(to była masa i ciało nie wytrzymywało. Nogi puchły masakrycznie mi). aaa, jak ja usłyszałam cesarka to w domu wyłam jak głupia. Cały czas chciałam rodzić i tylko rodzić. Położyli mnie do szpitala na gin.porobili badania i wszystko bylo ok. Sanatoryjnie kazali odpocząć ze 4 dni i do domu.(nóżki odpuchły:-D) Termin miałam na 20 grudnia.W wigilię na ktg poszłam i mój lekarz kazał mi się położyć na przedporodową 26.12 po południu.Chyba że zacznie się wcześniej :blink:. Nic się nie zaczęło. Zgłosiłam sie do szpitala, na drugi dzień kropłówka z Oxytocyna i nic kompletnie. :confused:Nastepny dzień przerwa... acha każdej nocy jakaś laska przychodziła rodzić. Wszystko słychać,każde -przyj,-
-spokojnie, -
-k****zróbcie mi cesarkę bo już nie dam rady.
Wesoło ogólnie!!!W poniedziałek rano(29.12) przyszła położna ciśnienie mierzyć a ja bach 130/90 z rana na śpiącego. Zaraz z ktg przybiegła a dzidzia jak zawsze szalała tak tego dnia tętno 120 -125 i ani jednego ruchu przez 25 min. Zaraz lekarz mnie na badanie wziął i mówi że na usg jedziemy jeszcze.Wracam na salę i słyszę jak krzyczy że ja już śniadania nie jem a sąsiadka z łóżka obok ma pozwolenie. No to szok- cesarkę planują. W ryk. Cała rodzina na nogi postawiona. mama juz w fartuch sie przebrała żeby wszędzie włazić.a na usg usłyszałam - masa płodu powyżej 4kg ,indukcja porodu nieskuteczna,pani Magdo kończymy dzisiaj tą ciążę. Wyszłam z usg o 9.15 a o 9.45 już zacewnikowana leżałam na stole. i sie zaczęło. Anestezjolog przez 20 min prawie próbowała mi sie wkuć w kręgosłup i nic,przez tą tkankę tłuszczową się nie mogła przebić. No a ja w między czasie komentarze typu,,o Jezu jak kobiety mogą płacić za to zeby mieć cesarkę" mój lekarz na to że mnie na koniec Bóg opuścił...I słyszę: panie doktorze bedzie ogólne znieczulenie . Za nim mi podali znieczulenie wyszarpałam anestezjolog za rękę pytając czy się obudzę itp. I co obudzili mnie ,pamiętam wszystko jak przez mgłę. A dodam że jak mnie pani doktor zapytała jak sie czuje odpowiedziałam że *******owo. Jak mi to mój przypomniał na 2 dzień to ją przepraszałam. Jak mnie wwieźli na sale mój Franciszek kochany już tam był. Tatus na rękach go nosił.O 10.09 na świat przyszedł mój syn:FRANCISZEK Gabaryty:4030g 57cm 10 punktów...
Wspaniale było z pesrpektywy czasu. :-) teraz łobuz ma już prawie pół roku.:happy2:
 
Ostatnia edycja:
reklama
moja ciąż do 3 miesiąca cud miód. a potem 4 pobyt w szpitalu z powodu wymiotów i lekkiego odwodnienia. w końcu jak to wszystko przeszło na wizycie u Pani dr okazało się że mam mało wód płodowy byłam wtedy w 38 tyg. ciąży i znów szpital dodam że wcześniej leżałam do 24 lipca w szpitalu a już 29 byłam znowu. i tak sobie leżałam a oni próbowali wygonić małego z brzuszka miałam 4 octy i nic w końcu przy czwartej próbie zdecydowali się przebić wody płodowe! i tak wygonić małego! bóle zaczęły się od razu co 5 min. i potem coraz częściej i częściej. w końcu gdy nadeszła ostatnia faza porodu małemu strasznie zaczęło spadać tętno przy parciu się nie przesówał okazało się że się obrucił szed głowką ale nie tak jak powinien i sie zablokował. potem szybka decyzja przeż lekaża o cc. i na sale znieczulenie ogólnie i o 17.04 mój malutki był na świecie 12.08.2008r. potem mi go przyniesli dojechał mój mąż i byliśmy razem w trójke. potem na wizycie pani doktor co robiła cc powiedział ze mały miał bardzo krótka pempowine i dobrze ze tak wyszło ze cesarka. dostał 9 punktów. potem jeszcze dostał silnej żóltaczki i tak siedzieliśmy w szpitalu A 21. sierpnia byliśmy już razem w domu a nasze maleństwo jest oczkiem w głowie całej rodziny!:-)
 
Moja ciaza cala przebiegala cudnie,moz epierwsze tygodnie bylo troszke mdloscie,i bylam strasznie senna,ale potem bylo cudownie,uwielbialam ten stan,urodzilam synka 14 dni przed terminem,wody mi odeszly,pojechalam do szpitala i czekalam,lacznie moj pord trwal 22 godziny,a od odejscia wod 42 godz,nie bylo tak zle,wiadomo te bole,ale dalo sie zniesc,nacinali mnie a potem szyli,nic nie czulam,jak dali mi synka na raczki nie chcialam go oddac,zachowywalam sie jak troszke pokrecona,mowilam ze to moje dziecko ze go nie oddam:tak:ogolnie porod wspominam dobrze:tak::happy2:
 
Hym ...Bedac u ginekologa dostalam skierowanie do szpitala gdzie mialam sie zglosic za tydzien jak bym nie urodzila,Gdy przyszlam do domu jakies pol godziny pozniej zaczealm miec skurcze ktore trwaly co 2-3 min i jakies 30-60 sekund czyli byly dosc intensywne.Zadzwonilam po meza ktory pedzil do mnie chyba ze 150 km na godzine spakowalam sie i pojechala do szpitala gdzie bylam o 11 pordo trwal jakies 9 godzin i w zyciu nie czulam takiego bulu ,niestety musialam miec przebite wody poniewaz byly zielone.Pozniej okres parcia dla mnie byl niczym w porównaniu ze skurczami lecz jakos przezylam.Niestety w szpitalu spedzilam tydzien,poniewaz moja corcia przez zielone wody miala podwyrzszone Crp ,na szczescie nie musiala dostac antybiotyku i wrocialam do domku .
 
Moj dosyc niespodziewanie:baffled:. 3 tygodnie przed wyznaczonym terminem dziwnie zaczal mi sie brzuch robic twardy, pomyslalam ze to dzidzia sie tak wierci i tak caly dzionek minal. W nocy jednak nie moglam juz spac ale sobie mysle nie to jeszcze raczej nie to..... profilaktycznie postanowilam jednak sie spakowac do szpitala. O 8 rano juz wiedzialam ze cos sie dzieje mialam rózowe oplawy wiec se pomylalam ze to ten czop odszedl postanowilam pojechac do szpitala.;-) Bylam pewna ze mi dadza cos na wstrzymanie jakie bylo moje zdziwienie kiedy oni mnie zaczeli wiesc na porodówke!!! A na miejscu rozwarcie na 2 palce i skórcze! Maz zdziwiony ja spanikowana jak to to juz???!!! Porod przeszedl gladziutko po 5 godzinach synek byl na swiecie. Co najdziwniejsze bóle owszem czulam ale wychodzacej gówki nie:baffled: urodzilam glówke a potem maly sam "wyskoczyl" pielegniara sie dziwila ze tak mu spieszno ze sam sie rodzi:-D. Potem tylko 2 szwy i spokój. Synek 2850 wagi 51 dlugi 10 punktów Pikus:-)
 
Ostatnia edycja:
Witam,
Moja ciąża nie była bajkowa, ale i tak wspominam ją z wielkim sentymentem. Do połowy piątego miesiąca mdłości, nie wymioty tylko mdłości. Potem lipiec i sierpień upały, więc zmęczenie i senność. Ale nadal pracowałam, bo siedzenie w domu było dla mnie frustrujące. Ok. 28 tygodnia okazało się, że mam cukrzycę ciążową, więc poprosiłam o zwolnienie. Skończyło się na kłuciach i dietce, ale już do porodu zero pracy. Planowany termin porodu 11.01.2009, a tu na wizycie 16.12.2008 r. lekarz stwierdza, że położyłby mnie już w szpitalu do rozwiązania. SZOK!!! Nigdy w życiu nie leżałam w szpitalu :( No ale cóż następnego dnia melduję się spakowana w szpitalu. Na patologii ciąży słucha się różnych historii - załamka.....
Dostałam przepustkę na święta, ale Sylwek już w szpitalnym łóżku. Na szczęście pozwolili mojemu mężusiowi zostać do północy - jakoś było. Przynajmniej oryginalnie :) Lekarze zdecydowali, że czas już na poród, więc oczekiwania nie było. Kilka razy masaż szyjki, potem cewnik założyli 02.01.2009 r. Zaczął mnie pobolewać dół brzucha, jak przy okresie, ale rano 03.01.2009 nie czułam już tego bólu. No i ok. 10 rano 03.01 na porodówkę, choć żadnych oznak, aby cokolwiek się zaczynało. Oksytocyna, spacery i nic..... Dopiero położna przebiła pęcherz płodowy no i się zaczęło. Była godzina 14.00. Skurcze, najpierw słabe, byłam zadowolona, że przy okresie mnie bardziej boli. Aż tu tętno dziecka spada poniżej 80. Neonatolog i anestezjolog czekali od 14.00 przygotowani na cesarkę. Zagrożone było życie Małego. Ale położna dała mi szansę urodzić naturalnie, bo tętno się unormowało. Niezawodna była piłka. No i silne dłonie męża na plecach. I przyszły bóle parte. Pamiętam, że mdlałam, a położna krzyczała do męża, tlen, proszę podać tlen. Oj biedaczek brał czynny udział w tym porodzie. Mały nie dość, że okręcony był pępowiną jak szelkami (stąd spadek tętna przy skurczach), to jeszcze ułożył się twarzyczką do góry. Najlepsze było, jak położna mówi do mnie, nie przyj teraz i ułóż się na boku, to jest szansa, że Mały się przekręci. Weź i nie przyj!!!! No, ale się udało. Mały Kacper urodził się o 19.00. Waga 3400, długość 53 cm. Dostał 9 pkt w skali Apgar ze względu na zmęczenie mięśni przy porodzie. Pamiętam te bezwładnie wiszące rączki po porodzie. Ale szybko odzyskał wigor :) Potem to już luksus. Urodzenie łożyska to był już relaks. To chyba najpiękniejsza chwila. Wiesz, że dziecko jest zdrowe, wiesz, że już po wszystkim, nic nie boli po znieczuleniu miejscowym (nie miałam zewnątrzoponowego). Lekarz mnie pozszywał. Potem to się dopiero zaczęło. Hemoroidy, infekcja dróg moczowych Małego, zagrożenie sepsą, problemy z karmieniem i wiele innych - to dopiero była szkoła życia. Ale to już zupełnie odrębne historie. Kacper niedługo skończy siedem miesięcy i jest żywiołowym, szybko rozwijającym się urwisem.
Pozdrawiamy :-),

 
Ostatnia edycja:
Tak naprawdę nigdy Wam nie pisałam jak wyglądał mój poród więc może najwyższa pora to zrobić, póki pamiętam jeszcze wszystko w miarę dobrze :p
Zastanawiałam się od którego momentu zacząć opowiadać i stwierdziłam, że muszę po krótce coś najpierw wyjaśnić.
Od 5 miesiąca moja ciąża była zagrożona - miałam rozwarcie na 3, niewydolność szyjki macicy a na koniec jeszcze infekcje. Leżałam 3 razy w szpitalu, byłam faszerowana proszkami, miałam nakaz leżenia i takie tam.
Tydzień przed terminem trafiłam do szpitala właśnie z infekcją a że przy okazji były problemy ze zrobieniem KTG, chcieli mnie zostawić już do rozwiązania. W związku jednak, że był to okres moich matur wychodziłam na kilkogodzinne przepustki by jechać do szkoły. Ostatni egzamin miałam 16 maja (poniedziałek) a termin na 15 (niedziela) więc zlitowali się nade mną i na weekend wypuścili mnie do domu. Niestety zaraz we wtorek musiałam wrócić. I właśnie odrazu tej nocy w szpitalu zaczęły mi się, regularne bóle przepowiadające co 5 minut. Rano na obchodzie powiedziałam o tym, zostałam zbadana i lekarz stwierdził, że dziś powinnam urodzić. Przenieśli mnie więc z oddziału ginekologicznego na położniczy i kazali cały czas chodzić. No i chodziłam tak i chodziłam aż dosłownie nie miałam już siły. Bóle raz stawały się słabsze, czasem pojawiały się co 10 minut ale cały czas były dość regularne. Badana byłam w między czasie ze 2 razy, ale akcja się nie rozwijała więc wieczorem męża wysłali do domu a mi kazano iść spać. Jednak nie było mi dane zmrużyć oka przez całą noc, bo coraz bardziej dokuczały mi bóle. Jak się później okazało ten ból to pikuś w porównaniu do samego porodu :p
Rankiem 22 (czwartek) rozwarcie miałam na 4 i nic więcej się nie działo. Lekarz jednak zlitował się nademną (i tak się zastanawiam, czy dlatego, że położna dostała jakąś kaskę od męża) i postanowił podać mi kroplówkę na wywołanie.
A więc coraz bardziej przerażona zbliżającym się porodem zmieniłam miejsce pobytu na sale porodową wraz ze swoim jaśkiem, wodą i mężem. No i pomalutku, pomalutku się zaczynało.
Krążyłam koo tego łóżka/fotela podłączona do ktg co i rusz zwijająca się z bólu klęcząc przy takim krzesełku przeznaczonym do siedzenia albo zwisając na mężu. Co kilka minut pytałam położnej czy długo jeszcze a ona ze spokojem odpowiadała, że jeszcze trochę i mówiła jak będę odczuwała skurcze gdy nadejdzie ten moment.
W końcu doczekałam się... Kazano mi się już położyć , oddychać ale jeszcze nie przeć. Położna, że tak napiszę "pogrzebała we mnie" i po kilku minut usłyszałam: "możesz już przeć". A ja z niedowierzaniem zapytałam: "Naprawdę? Już?" No i jedno parcie, drugie, piąte i słyszę "Widać główkę" na co mój mąż " Czy mogę zobaczyć" i po mojej zgodzie pozwolono mu. Potem zaraz jeszcze dwa parcia i Dzidzia wyszła na świat. Nie potrafię opisać tego bólu w momencie gdy Dziecko wychodziło.
Nie rozległo się odrazu głośnie płakanie tak ja to bywa na filmach co mnie zaniepokoiło, ale było to chyba spowodowane tym, że córcia urodziła się z objawami niedotlenienia (czego dowiedziałam się z książeczki gdy byłam już w domu, bo lekarze mi tego nie powiedzieli). Na szczęście gdy położono mi ją na brzuchu usłyszałam cichy dźwięk i poczułam takie ciepło ale jeszcze nie do końca dotarło to wszystko do mnie. Potem pytali czy mąż przetnie pępowinę ale bał się, że coś źle zrobi i w ogóle.
Podsumowując:okres I trwał 4 godz 50 minut, okres II: 15 minut. Córcia miała 59 cm, ważyła 3350g i ostatecznie dostała 10 punktów. A ja mimo, że to przeżyłam nadal jakoś nie pojmuje tego cudu narodzin :). I ponoć wcale tak bardzo nie było słychać moim krzyków jak podejrzewałam :p.
Tylko jednego sobie wybaczyć nie mogę, że nie oddychałam prawidłowo, a pouczano mnie ciągle: "Oddychaj, Agnieszka, bo dziecko potrzebuje tlenu".
No może jest jeszcze druga rzecz: szkoda, że przez całą ciążę nie mogłam się z tym pogodzić i nie przeżywałam tego tak jak powinnam, ale z momentem gdy córcia przyszła na świat, szczerze ją pokochałam
 
ja urodzilam moja Emilke w sobote 16 maja. termin mialam na 14. w czwartek od poludnia zaczely sie skurcze, krotkie, malo bolesne. w piatek do 17 mialam juz co 10 - 15 minut. wezwalam karetke. po 18 bylam juz na sali porodowej. zrobili mi ktg. skorcze byly juz co 5 min. polozyli mnie na sale i powiedzieli ze jeszcze sobie poleze.... wszystko mnie bolalo.. :( cala noc nie spalam. tylko chodzilam po korytarzu i co skorcz gleboko oddychalam. co chwile dzwonil do mnie moj mezczyzna :) i pytal co i jak. myslal ze juz sie zaczyna. rano po 8 wzieli mnie na sale porodowa. dostalam kroplowke, i zastrzyk na przyspieszenie porodu... to wszystko sie dzialo do 13.. cwiczenia na pilce itd nic nie pomogly :( dopiero gdy mojej coreczce zaczelo zanikac tetno to dopiero sie zaczal gwar.... 3 kolejne kroplowki, do 2 rak... potem przewiezli mnie szybko na sale operacyjna i zrobili mi cc... kolejne kroplowki. 3 zastrzyki w kregoslup.. gdy lekarz polozyl mi moja corcie na piersiach wszystko mi przeszlo...ten bol itd. dzis mam wspaniala coreczke ktora mnie zadziwia z dnia na dzien :)
pozdrawiam wszystkie mamusie :):)
 
reklama
Mel urodziłam dwa dni po terminie. Minął 40 tydzień, a skurczów nie było. Lekarka obejrzała mnie dokładnie i powiedziała, że jeżeli nie urodzę w nocy, to zrobią mi rano cesarskie cięcie. Nie urodziłam. Lekarka do mnie przyszła ok.6 rano i powiedziała '' Poczekamy jeszcze jeden dzień''. Miałam ochotę wytargać ją za włosy, bo cierpiałam, denerwowałam się i chciało mi się płakać. Moja mama przyjechała do mnie ok.8 i zapytała, czemu jeszcze nie zrobili mi cesarki, stwierdzili, że muszą poczekać jeszcze dzień, dla pewności, że to już po terminie, a nie po prostu ktoś się pomylił w dacie. Ok, w tej z okresu rozumiem, ale tej z USG? Ale ok, czekamy... Kuzynka nazwoziła mi gazet typu Mamo to ja czy Mam Dziecko. Leżałam, czytałam i płakałam, wyobrażając sobie, że to dziecko w brzuszku cierpi, że chce już wyjść. W skrajnych momentach płakałam, że to moja wina, że pewnie nie dbałam o fasolkę jak należy... nie wiem co to ma do rzeczy, ale byłam gotowa rzucić się z okna normalnie. Nie spałam całą noc, byłam zmęczona i przerażona. Kiedy następnego dnia zarządzili CC, byłam pewna, że nie zobaczę żywego dziecka. Nie wiem czemu, ale tak pomyślałam... Z samej cesarki też mam złe przeżycia. Myślałam, że delikatnie wyjmą dziecko i położą je mi na piersi, a oni je po prostu brutalnie wyszarpnęli. Wrzasnęłam, a lekarka spojrzała na mnie ostro i powiedziała '' Niechże pani przestanie, pani nie boli''. Byłam przestraszona, dodatkowo niepełnoletnia... nikt nie przejmował się tym, jak ja się czuję, jakbym była tylko inkubatorem. Mam więc złe doświadczenia z porodem Amelii, ale mam nadzieje, ze jeżeli kiedys zechce urodzic drugie dziecko, nie bedzie to taki porod jakw przypadkju starszej coreczki... pozdrawiam
 
Do góry