To tylko tak w skrócie, raz jedna podawała mi w środku nocy kroplówkę, stała nade mną i trajkotała, że mnie nie wyleczą, stracę dziecko, bo z taką infekcją nawet najsilniejszy antybiotyk sobie nie da rady... Potem codziennie płakałam, przysyłali do mnie psychologa (nie wiem po co), skończyłam antybiotykoterapię, wyszłam na żądanie, bo w święta i tak lekarzy nie było, rodzina była w szoku do jakiego stanu nerwicy doprowadzili mnie tam, już badania dokończyłam prywatnie (przynajmniej mnie wyleczyli, ale jakim kosztem). Do końca lutego codziennie płacz i żegnanie się z dzieckiem.